______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 30.10.1993        ISSN 1067-4020             nr 89
_______________________________________________________________________
 
W numerze:
 
     Bozena Grabowska - Portrety po zyciu
      Andrzej Marecki - 450 lat po "De revolutionibus" - cz. I rozmowy z
			   Wilhelmina Iwanowska
 Wieslawa Lewandowska - "Blask Prawdy" wedle Jana Pawla II
  Magdalena Lenarczyk - 3 tygodnie w Warszawie
                      - Dojrzalosc na wlasny rachunek - rozmowa z
                           Rita Gombrowicz 
_______________________________________________________________________
 
[Od red. Rozpoczynamy dzisiaj od materialu w pewnym sensie
okolicznosciowego: artykulu o genezie i roli sarmackich portretow
trumiennych - wszak to dzien Wszystkich Swietych w ten weekend,
oficjalnie nie bedacy dniem swiatecznym w Ameryce Polnocnej. No i dalej
tez o przeszlosci, naukowej (indywidualne spojrzenie na Kopernika), czy
literackiej (wywiad z Rita Gombrowicz). Prezentujemy tez dzisiaj nowa u
nas Autorke reportazu z Polski, Magdalene Lenarczyk, bibliotekarke z
Nowego Brunszwiku w Kanadzie. W numerze zamieszczamy ponadto omowienie
najnowszej encykliki papieskiej. M.B-cz]
_______________________________________________________________________
 
Bozena Grabowska ["History Today", 11.1993, tlum. Mirek Bielewicz]
 
 
                          PORTRETY PO ZYCIU
                          =================
 
                 Barokowa spuscizna polskiej szlachty

Okres Baroku byl w Polsce najdluzszym ze wszystkich okresow w
nowozytnej historii tego kraju. Pierwsze jego oznaki pojawily sie pod
koniec XVI wieku, a skonczyly sie mniej wiecej w latach 1740-60, kiedy
zaczely z nim konkurowac nowe prady Oswiecenia. Najwyzszy punkt rozwoju
osiagnal Barok w XVII wieku, mimo ze byl to okres, kiedy Polska
czestokroc prowadzila z kims wojne.
 
[...]
 
Polska jako kraj znajdujacy sie w punkcie spotkan dwoch swiatow,
wschodniego i zachodniego, a takze pod stalym zagrozeniem ze strony
muzulmanskiej Turcji oraz hord tatarskich, wyksztalcila swoja wlasna
ideologie znana pod nazwa "Sarmatyzmu", ktorej nazwa pochodzi od
plemienia starozytnych Sarmatow, ktorzy w siodmym wieku przed
Chrystusem zamieszkiwali nad rzeka zwana we wspolczesnej Ukrainie
Dniestrem. Ideologia ta opierala sie na przekonaniu, ze Polska ma do
wypelnienia w Europie szczegolna misje, jest bowiem tarcza ochraniajaca
chrzescijanstwo przed zalewem pogan (wypelnienie tego poslannictwa
nastapilo w postaci odsieczy pod Wiedniem, ktorej dokonal w 1683 r.
wywodzacy sie ze szlachty krol Polski, Jan Sobieski). Tak wiec polski
szlachcic, nazywajac siebie samego Sarmata, przyjmowal na siebie wraz z
tym imieniem pewne postawy oraz obowiazki, do ktorych poczuwal sie z
racji swego urodzenia. Owczesny Sarmata byl bohaterskim rycerzem,
obronca wiary, kraju i jego tradycji, sluga dumy narodowej.
 
O ile szlachta polska doszukiwala sie swoich przodkow wsrod Sarmatow, o
tyle wiele moznych rodow dopatrywalo sie swoich poczatkow w rzymskich
rodach patrycjuszowskich; na przyklad rod Paca mial pochodzic od Pazzi,
rod Krasinskich od dowodcy legionow rzymskich Corvinusa.
 
Te rodowodowo-historyczne dochodzenia doprowadzily do powstania idei, ze
Polacy sa narodem szlacheckim. Wniosek taki nasuwal fakt, iz Polska
miala wysoki w porownaniu do innych krajow europejskich procent szlachty
(okolo 10 procent). We Francji szlachta stanowila zaledwie 1 procent
ludnosci, a w sasiedniej Rosji - 2 procenty. Teoria o jednorodnym
pochodzeniu przyczyniala sie do integracji calej klasy szlacheckiej,
ktora w calosci - niezaleznie od tego jaka kto wyznawal religie, jakim
kto mowil jezykiem, czy jak byl zamozny - korzystala z jednakowych
przywilejow i praw. Wlasnie to przekonanie o szczegolnym i wyjatkowym
rodowodzie stanowilo dosc czesto podstawe do wykluczania chlopow i
mieszczan z polskiego narodu jako takiego.
 
Dla umocnienia pozycji, znaczenia oraz potegi wlasnej szlacheckiej klasy
oraz dla zapewnienia kontynuacji tej tradycji szlachcice-Sarmaci
zatroszczyli sie o przekazanie swoim potomnym pamieci o nich samych oraz
o ich osiagnieciach w zyciu publicznym. Szlachcic byl czesto patronem
sztuki, fundatorem kosciola, a i dla siebie samego staral sie wybudowac
robiacy odpowiednie wrazenie dwor. Niekiedy wybieral nieco tanszy
sposob zachowania siebie samego w pamieci przyszlych pokolen, zamawial
mianowicie swoj wlasny portret. Tak oto zrodzila sie moda na zamawianie
osobistych portretow, portretow czlonkow najblizszej rodziny, czasem
calych nawet galerii mniej lub bardziej rzeczywistych przodkow. To
zapotrzebowanie na portrety doprowadzilo do rozkwitu specjalnego stylu
malarstwa portretowego, zwanego "sarmackim".
 
Na portrecie osoba jest przedstawiona w orientalno-polskich szatach,
otaczaja ja wszelkiego rodzaju odziedziczone po poprzednich pokoleniach
odznaczenia. Z duma prezentowany jest herb rodzinny, ktory uzupelniaja
dodatkowe szczegolowe napisy informujace o przedstawianej osobie. Silne
przywiazanie do tradycji wraz z uwielbieniem dla chwalebnej przeszlosci
powodowaly, ze szlachcic chetnie widzial swoja postac w roli wojownika,
obroncy ojczyzny, zawsze z bronia w reku, a niekiedy odzianego w jakas
zbroje. W ostrym kontrascie do wyidealizowanego malarstwa dworskiego w
Europie Zachodniej, portret sarmacki wyroznial sie calkowicie
realistycznym przestawieniem osoby portretowanej. Jakakolwiek
idealizacje potraktowano by jako odebranie potomkom Sarmaty widoku jego
indywidualnych cech charakterystycznych, z ktorych byl on ogromnie
dumny.
 
Ideologia Sarmatyzmu, ktora zawiera wszystko co dzisiaj nazywamy polska
tradycja, mogla rozwinac sie w ramach systemu politycznego, tak dalece
innego od systemow w innych krajach europejskich, i okreslanego przez
historykow jako "demokracja szlachecka". Ten system polityczny, ktory
opisywano lacinskim slowem "Respublica" (przetlumaczone doslownie znaczy
Rzeczpospolita), uwazano za spadkobierce Republiki Rzymskiej. Istnienie
w tym systemie krola - co powinno system przemieniac w monarchie - w
zadnym stopniu nie zmienialo pojmowania systemu jako republiki, poniewaz
krol pelnil w Polsce funkcje porownywalna z funkcja wspolczesnego
prezydenta, tyle tylko ze z nieco wiekszymi uprawnieniami.
 
Swiadome i czesto realizowane dazenie do przedstawienia dokladnej
podobizny postaci i jej charakteru na sarmackich portretach
trumiennych wynikalo z praktyk scisle zwiazanych ze starymi polskimi
obrzadkami pogrzebowymi. Obrzadki te, mimo ze skladaly sie na nie takie
rodzime elementy jak portrety trumienne, bramy triumfalne, flagi
pogrzebowe, wywodzily sie z tradycji tak zwanych pogrzebow wloskich,
szeroko rozpowszechnionych w siedemnastowiecznej Europie; uzupelniala je
polska sredniowieczna tradycja zwiazana z pogrzebami krolow. Az do
polowy XVII wieku obrzadek pogrzebowy zwany "pompa funebris"
praktykowany byl tylko na dworach krolewskich i maganackich. Kiedy
Sarmatyzm wprowadzil w czyn "rowne prawa dla calej szlachty", rowniez i
reszta stanu szlacheckiego przejela ten obrzadek i przeksztalcila
ceremonie pogrzebowe w obchod odzwierciedlajacy jej nowy status
spoleczny.
 
[...]
 
Wbrew panujacemu przekonaniu o pelnieniu roli obroncy chrzescijanstwa
Polska znajdowala sie rowniez pod silnymi wplywami ze wschodu. Na
przelomie XVI i XVII stulecia ten wplyw manifestowal sie w stylu szat,
ktory zaadaptowala w jego klasycznej postaci szlachta, styl uwazany
odtad za stroj szlachecki. Stroj meski skladal sie z szerokich spodni,
dlugiej koszuli oraz plaszcza zwanego "kontuszem", ktorego rekawy byly
przeciete dla umozliwienia wiekszej swobody ruchow. Fason stanowilo
zarzucenie rekawow na ramiona podczas skladania uklonu damie czy komus
rownemu osobie klaniajacej sie. Pasy szlachta importowala najpierw z
Persji, z biegiem czasu jednak powstaly lokalne ich wytwornie. Tkano je
ze zlotych i jedwabnych nici, a z nich zwieszal sie na jedwabnym
sznurze miecz. Stroju dopelnialy wysokie buty, na specjalne okazje
wdziewano buty ze skory safianowej, oraz futrzana czapa z przyczepiona
z przodu broszka. W sensie prezentacji bogactwa stroje mezczyzn w
osiemnastowiecznej Polsce znacznie przewyzszaly przepychem stroje
kobiece.
 
Te ostatnie, z drugiej strony, od XVII wieku wzorowane byly na modzie
francuskiej. Natomiast wsrod mezczyzn stroje zachodnie nigdy sie nie
przyjely; stalo sie tak z powodu znaczenia przypisywanego czesciom
stroju opisanego wyzej, ktore symbolizowaly wszystko: status spoleczny,
wiek, zawod i przede wszystkim pozycje spoleczna, a nawet poglady
polityczne. Czlowieka ubranego w kontusz uwazano za tradycjonaliste;
ubranego w garnitur francuski natychmiast podejrzewano o chec obalenia
"zlotej wolnosci", o poparcie dla absolutyzmu. Magnateria zabiegajaca
o poparcie szlachty przyodziewala sie w "polskim stylu", a nawet
krolowie, czestokroc obcego pochodzenia, chodzili w takich strojach na
codzien. 

Otoz wlasnie na portretach trumiennych spotykamy najlepsze przyklady
typowych polskich szlachcicow. Zamawiali oni portrety swoje, czlonkow
swoich rodzin, a takze swoich przodkow. Sarmackie galerie przodkow
mialy wywolac u widza wrazenie potegi i majestatu danej rodziny.
Przedstawione na nich bogactwo stroju, insygnia sprawowanych urzedow,
dumna postawa, wszystko to dawalo widzowi do zrozumienia, ze rod mogacy
sobie pozwolic na wystawienie takiej galerii portretow sklada sie z
waznych osobistosci.
 
Portrety trumienne malowane byly przez tych samych malarzy, ktorzy
wykonywali normalne portrety rodzinne, a roznily sie pod wzgledem
jakosci zaleznie od zamoznosci rodow, ktore je zamawialy. Zazwyczaj
wykonywano je na dlugo przed pogrzebem, ale w razie naglej potrzeby
malarz kopiowal oficjalny portret rodzinny, albo nawet odtwarzal rysy
twarzy w oparciu o opis kogos z czlonkow rodziny.
 
Zmarlego zawsze przedstawiano jak wygladal za zycia, stosownie do
chrzescijanskiej doktryny o wiecznym zyciu. Owal wewnetrzny
najwczesniejszego znanego portretu trumiennego, krola Stefana
Batorego, a takze czeste pozniej umieszczanie sylwetki zmarlej osoby na
ciemnym owalnym tle, mozna odniesc do starozytnego symbolu kola, czyli
"clipeus" po lacinie. "Clipeus" pojawia sie zarowno na rzezbach
pogrzebowych pochodzacych z okresu klasycznego jak i z rzymsko-
chrzescijanskiego, takich jak sarkofagi. Otacza on twarz zmarlego, jak
to np. widac to na pochodzacym z czwartego wieku sarkofagu dwoch braci
w Muzeum Watykanskim. "Clipeus" odzwierciedla kosmos, obraz swiata oraz
jego nieskonczonosc i wiecznosc. Zmiana techniki - przejscie od rzezby
reliefowej do obrazu na plycie metalowej - stworzylo nowa mozliwosc;
zlote albo srebrne tlo stwarzalo atmosfere innego swiata, do ktorego
przeszla zmarla osoba. Rowniez postawa osoby portretowanej
sformalizowala sie; zmarly stoi znieruchomialy w obrebie srodka obrazu,
z twarza lekko zwrocona w bok, wzrok ma utkwiony bezposrednio w
obecnych na obrazie. Portret odtwarza obecnosc zmarlego podczas
obrzadkow zalobnych.
 
Pogrzeb skladal sie z powszechnie celebrowanych trzech czesci: pierwsza
odbywala sie w domu; rodzina po odprawieniu modlow przy lozu zmarlego
transportowala go - ubranego stosownie do jego stanowiska i statusu - do
udekorowanego podwyzszenia w kosciele czy w kaplicy palacowej. Niekiedy
angazowany specjalnie do odgrywania roli zmarlego aktor, zwany
"archimimus" ustawial sie u wezglowia trumny.
 
Na tym etapie w kosciele odbywala sie konstrukcja bardzo wymyslnego
katafalku zwanego "castrum doloris", czyli "zamku bolu". Byla to
wspaniala budowla, ktorej skonstruowanie wymagalo talentow architekta.
Ze scian we wnetrzu kosciola zwieszaly sie drogocenne tkaniny oraz
sztandary pogrzebowe. Kiedy wszystko juz bylo gotowe, cialo zmarlego
wnoszono do kosciola i umieszczano na tym katafalku. W nogach trumny
ustawiano poftret trumienny zmarlego, a u wezglowia tablice pamiatkowa
z herbem oraz stosownymi epitafiami. Po mszy, w wypadku kiedy zmarly
byl mezczyzna, "archimimus" wjezdzal do kosciola na koniu i z wielkim
halasem zwalal sie z konia u stop katafalku. Wowczas przystepowano do
niszczenia rozmaitych insygniow swiadczacych o statusie zmarlego,
takich jak pieczecie, bulawa wojskowa, berlo, proporce i bron.
 
Nastepnie w procesji niesiono trumne na cmentarz, albo wokol kosciola,
jesli pochowek mial nastapic w krypcie koscielnej, przechodzac przez
szereg specjalnie wzniesionych bram triumfalnych. Zaproszonym na pogrzeb
rozdawano wydrukowane panegiryki na czesc zmarlego. Po zlozeniu ciala w
grobowcu rozni przedstawiciele rodziny wyglaszali dlugie przemowy na
czesc dopiero co zmarlego krewnego. Ostatni mowca zapraszal wszystkich
obecnych na uroczysta stype. Skoro zmarly niekoniecznie musial byc
znajomym kazdego z zaproszonych czlonkow rodziny, stypa czesto
przeksztalcala sie w beztroskie przyjecie, z towarzyszeniem zespolu
muzycznego oraz sztucznych ogni. Jesli w krotkim odstepie czasu zmarly
dwie albo trzy osoby, z praktycznych wzgledow ich pogrzeby organizowano
w odstepie kilku dni. Pomiedzy pogrzebami byly "intermezza" z
zorganizowanymi dla zalobnikow polowaniami, zabawami tanecznymi i
przedstawieniami teatralnymi.
 
Nazajutrz po pogrzebie zgromadzeni uczestnicy brali udzial w
pozegnaniu, na ktorym skladano im podziekowanie za przybycie, oraz
wyglaszano pochwalna mowe na czesc zmarlej osoby. Po tym zawieszano w
kosciele portret pogrzebowy, tablice z herbem oraz epitafia. W
nastepnych latach byly one osrodkiem ceremonii w rocznice zgonu czy
pogrzebu, czy tez w uroczystosc swietego patrona zmarlego. Czasami
obchody rocznicowe byly bardziej uroczyste od samych pogrzebow.

Kler czesto wyrazal sprzeciw wobec marnotrawienia pieniedzy na taka
wystawnosc, lecz z mizernym skutkiem; tylko niewiele rodzin ograniczalo
skale uroczystosci. Byla to przeciez doskonala okazja do zaprezentowania
swietnosci rodu, ktorego czlonkiem byla zmarla osoba. Skromny pogrzeb
rzucilby cien na dobre imie rodziny, ktora by zaczeto podejrzewac o
malostkowosc lub nawet o sprzeniewierzenie pieniedzy przeznaczonych na
zorganizowanie pogrzebu.
 
Dzisiaj na scianach wielu kosciolow wisza tylko portrety trumienne
jako pamiatki obchodow pogrzebowych wsrod polskiej szlachty. Wykonane
zostaly na trwalych materialach, namalowane na tablicach wykonanych z
cynku, brazu czy nawet srebra, a tylko z rzadka na plytach drewnianych.
Calkiem niezwykla kolekcja portretow trumiennych, tablic z
inskrypcjami oraz herbami, wszystkim co ustawiano na katafalkach,
zgromadzona zostala w muzeum w Miedzyrzeczu, miescie umiarkowanej
wielkosci pod Poznaniem w zachodniej Polsce. Powstanie tej kolekcji
miasto zawdziecza pracy jednego czlowieka, Alfa Kowalskiego, ktory
zorganizowal to muzeum po II Wojnie Swiatowej. Kowalski wytrwale krazyl
po tej czesci kraju i zbieral eksponaty glownie po kosciolach.
 
Portrety trumienne zrodzily sie jako forma ostatniego publicznego
wystapienia dla zmarlych szlachcicow. W tej roli odniosly nadzwyczajne
powodzenie, przekraczajace oczekiwania wspolczesnych oraz trwajace poza
okres, w ktorym zyli ci, ktorzy te mode ustanowili.
 

                                            Bozena Grabowska
                                     kustosz Muzeum w Miedzyrzeczu

_______________________________________________________________________
 
Andrzej Marecki 
 
 
                  450 LAT PO "DE REVOLUTIONIBUS" [CZ. I]
                  ==============================
 [Z Wilhelmina Iwanowska, profesorem astronomii USB w Wilnie i UMK w
Toruniu rozmawia Andrzej Marecki. Skrot wywiadu, ktory ukazuje sie
rownolegle w "Przegladzie Powszechnym".]
 
- Pani Profesor, wiem ze fascynuje Pania Mikolaj Kopernik i jego
dzielo. Prosze laskawie powiedziec, co sprawilo, iz sposrod tylu
wielkich postaci w dziejach astronomii wlasnie ta jest Pani szczegolnie
bliska?
 
- O, to dluga historia. Urodzilam sie w Wilnie. Od 1923 studiowalam na
Uniwersytecie Stefana Batorego, tam sie doktoryzowalam w 1933 roku i
habilitowalam w 1937 pod kierunkiem prof. W. Dziewulskiego. Dodam
jeszcze, ze moje studia na USB rozpoczely sie zaledwie 4 lata po jego
reaktywowaniu przez Jozefa Pilsudskiego. (...)
 
Astronomia na wilenskim uniwersytecie miala wspaniale tradycje. Poczet
jego wielkich astronomow otwieraja Jan Sniadecki i Marcin Odlanicki-
Poczobutt, zalozyciel pierwszego uniwersyteckiego obserwatorium w
Polsce. (Tak, tak, Obserwatorium Astronomiczne Uniwersytetu
Jagiellonskiego powstalo dopiero jakies 40 lat po wilenskim.) Nb.
Odlanicki-Poczobutt, jezuita, krolewski astronom Stanislawa Augusta
Poniatowskiego, byl czlonkiem Krolewskiego Towarzystwa w Londynie i
Akademii Paryskiej.
 
Wojna i wynikle z niej przesuniecie granic Polski na zachod zmusilo
pracownikow USB - w tej liczbie i mnie - do opuszczenia rodzinnego
miasta; alternatywa byla zsylka na daleki wschod. Wladze PRL chcialy
rozproszyc kadre naukowa uczelni po calym kraju w jego nowym ksztalcie
terytorialnym, ale mysmy sie zbuntowali. Po naradach w gronie
profesorow, docentow i doktorow USB uznalismy, ze nie mozemy do tego
dopuscic i ze nie wolno nam zaprzepascic wspomnianych tu swietlanych
tradycji wilenskiej Alma Mater. Za jedynie sluszne wyjscie z trudnego
polozenia, w jakim znalezlismy sie, uwazalismy zalozenie w nowych
granicach kraju nowego uniwersytetu - spadkobiercy i kontynuatora calej
tej tradycji.
 
Nasz wybor padl na Torun. I to nie tylko ze wzgledu na skojarzenie
dziedzictwa astronomow wilenskich z miejscem, gdzie urodzil sie nasz
najwiekszy astronom. (Zreszta, prawde powiedziawszy, nasza - tj.
owczesnych ocalalych astronomow wilenskich - "sila przebicia" byla
niewielka. Wiekszosc mlodszych kolegow poginela, czy to w niemieckich
czy sowieckich lagrach i zsylkach i zostalo nas zaledwie troje.)
Rowniez profesorowie innych specjalnosci optowali za Toruniem wlasnie
przez wzglad na Kopernika. Jechalismy wiec "na zachod" z mocnym
postanowieniem, ze osiadziemy nie gdzie indziej tylko w Toruniu.
 
- A wiec miejsce urodzenia wielkiego astronoma bylo dla Panstwa tym
swoistym magnesem przyciagajacym ku sobie i sklaniajacym do zalozenia
uniwersytetu wlasnie tutaj?
 
- Tak, choc, szczerze mowiac, moje pojecie o wielkosci Kopernika i jego
dziela nie wykraczalo podowczas wiele poza to, co wiedza wszyscy:
wstrzymal Slonce, ruszyl Ziemie... Moje "odkrywanie" Kopernika zaczelo
sie cwierc wieku pozniej. Oto bowiem zblizala sie piecsetna rocznica
jego urodzin. Spodziewalismy sie przeto, ze, jako zawodowi
astronomowie, bedziemy czesto indagowani o dane z jego zyciorysu i
kulisy jego wiekopomnego odkrycia. Wypadalo wiec zatem dobrze
przygotowac sie merytorycznie do rocznicowych obchodow. Sposob narzucal
sie sam. Postanowilismy po prostu starannie przestudiowac "De
Revolutionibus" i przedyskutowac je na specjalnym seminarium. Tak wiec
nie wertowalismy - licznej zreszta - literatury o Koperniku, ale
czytalismy samego Kopernika: wszystkie szesc ksiag "De Revolutionibus",
zreszta w polskim juz tlumaczeniu.
 
Otoz ta lektura i studia otworzyly mi oczy na "prawdziwego" Kopernika.
Uswiadomilam bowiem sobie, ze jego dzielo to nie tylko to "standardowo"
z nim kojarzone "wstrzymal Slonce, ruszyl Ziemie..." Oczywiscie to
bylo najwazniejsze. Jego mysl uporzadkowala nasze wyobrazenie o
ukladzie planetarnym i utorowala droge jego wielkim nastepcom:
Keplerowi, Galileuszowi, Newtonowi, a moze nawet, w pewnym sensie,...
Einsteinowi.
 
Ale bylo cos jeszcze, cos, co wlasnie wtedy odczytalam wprost z kart "De
Revolutionibus": Kopernik stwierdzil mianowicie, ze Wszechswiat jest
*wielki*, jest bardzo wielki, jest moze nawet nieskonczony. Z tym, ze,
jak pisze, "pozostawmy te sprawe filozofom przyrody". I dopiero wtedy
zdalam sobie sprawe z tego, jak ogromnego przewrotu on naprawde dokonal.
Oto przez czternascie stuleci przed Kopernikiem obowiazywal
geocentryczny model ukladu planetarnego Ptolemeusza, w ktorym to
ukladzie Wszechswiat byl bardzo maly, tzn. "konczyl sie" zaraz za sfera
Saturna. Ptolemeusz nawet podal konkretna liczbe okreslajaca jego
rozmiar - okolo 20 tysiecy promieni Ziemi. Wprost smiesznie malo,
zwlaszcza jak na nasza dzisiejsza wiedze! Dlaczego wlasnie Ptolemeusz
tak to oszacowal? Odpowiedz nie jest trudna. Otoz uklad geocentryczny
musial byc maly, poniewaz przy ewentualnie wiekszych jego rozmiarach
planety, a zwlaszcza Saturn, poruszalyby sie z kolosalnymi predkosciami.
 
- A jak do zagadnienia fizycznych rozmiarow Wszechswiata podszedl
Mikolaj Kopernik?
 
- By na to odpowiedziec, pozwolmy tu sobie na krotkie streszczenie jego
wywodu. Jak przystalo na rzetelnego badacza, wyszedl on od obserwacji.
(Tu dodajmy od razu, ze byl on niestrudzonym obserwatorem i swoj model
wywiodl wlasnie z licznych obserwacji wlasnych i swych poprzednikow.)
Tak wiec, obserwujac polozenia planet, nie poprzestal on tylko
stwierdzeniu, ze planety kresla na niebie petle - on te petle
skrupulatnie mierzyl. I wyciagnal dwa prawidlowe wnioski z tych
pomiarow. Po pierwsze, ow ruch planet jest dlatego tak zawiklany, ze
stanowi wypadkowa ruchu planety i Ziemi. Mars, Jowisz i Saturn dlatego
zatrzymuja sie w swoim biegu z zachodu na wschod, po czym "cofaja sie",
ze sa wtedy wyprzedzane przez szybciej biegnaca po swojej orbicie
Ziemie. Drugi wniosek jest genialna konsekwencja pierwszego: wielkosc
drogi przebywanej przez planete w pozornym ruchu wstecznym, czyli
dlugosc obserwowanej petli, jest odbiciem rozmiaru jej orbity. To z
kolei pozwolilo Kopernikowi ustalic wlasciwa kolejnosc planet wedlug
odleglosci od Slonca. Jest to ogromne osiagniecie Kopernika; Ptolemeusz
uchylal sie od zajecia stanowiska w tej kwestii.
 
Pojawila sie jednak powazna trudnosc. Oto bowiem gwiazdy, bedace
rzekomo w bliskim sasiedztwie orbity Saturna, tez powinny podlegac temu
ruchowi, tego zas nie obserwuje sie. Stad np. Tycho Brahe nie uznawal
teorii heliocentrycznej. Tymczasem Kopernik stawia smiala hipoteze:
gwiazdy sa bardzo daleko od Slonca, bez porownania dalej niz planety.
Ich, jak to fachowo mowimy, ruchy paralaktyczne sa analogiczne do tych
wykonywanych przez planety, tyle ze niezmiernie male. Tak male, ze po
prostu niemierzalne owczesnymi metodami. A zatem tak jak geocentryczny
Wszechswiat Ptolemeusza musial byc maly, tak kopernikanski,
heliocentryczny - przeciwnie - musial byc bardzo wielki.
 
I to byla dla mnie rewelacja. (...)
 
Tak wiec wielkosc Kopernika ujawnila mi sie przede wszystkim poprzez
wielkosc dziela jego zycia: "O obrotach". Lektura ta zostawila na mnie
niezatarte wrazenie. Nie byla to zreszta lektura latwa. Owszem, Ksiega
Pierwsza, zawierajaca ogolny wyklad calej teorii heliocentrycznej,
jest przystepna i - smiem twierdzic - moglby ja przeczytac kazdy.
Kolejne ksiegi "De Revolutionibus" sa jednak nader hermetyczne. Stalo
sie tak, mowiac najogolniej, za sprawa archaicznosci warsztatu naukowego
Kopernika. Przeciez on nie znal rachunku rozniczkowego; wynalazl go i
zastosowal dopiero Newton. Poslugiwal sie zatem tylko geometria i
trygonometria. Aby wylozyc swoje racje musial wiec np. posluzyc sie
wielka liczba rysunkow. Karty jego dziela sa swiadectwem wielkiego
trudu tworzenia i heroicznych zmagan autora zmierzajacych do scislego
przedstawienia nowej teorii.
 
A skoro juz padlo slowo "heroiczny", to mysle, ze ono w ogole dobrze
pasuje do postaci Mikolaja Kopernika. Pamietajmy bowiem, ze dane mu
bylo pracowac w warunkach dalekich od komfortu. Obarczony byl ciezarem
wielu obowiazkow pozanaukowych. Przede wszystkim byl on przeciez
administratorem wielkich dobr kapitulnych. A do tego byl lekarzem. I
ponadto zajmowal sie takze ekonomia; tzw. prawo Greshama (o wypieraniu
monety dobrej przez gorsza) jest de facto prawem Kopernika. Kiedy wiec
mial czas na uprawianie astronomii? No coz, odpowiedz jest banalna:
nocami, bo kiedyz obserwowac planety i gwiazdy jak nie nocami. Tylko
pamietajmy, ze czynil to kosztem czasu na odpoczynek po rozlicznych
obowiazkach dziennych i calkowicie bezinteresownie. Wreszcie - zwrocmy
uwage na to, ze nie paral sie on astrologia (w przeciwienstwie do
niektorych krakowskich i wloskich profesorow, u ktorych studiowal).
 
I jeszcze jedno: prosze pamietac o tym, jak niezmiernie prymitywnymi
przyrzadami Kopernik sie poslugiwal. Wynalazek lunety przynalezy juz do
nastepnego stulecia. Jestem wiec gleboko przekonana o tym, ze Kopernik
to po prostu godzien podziwu geniusz. Tylko genialny umysl mogl bowiem
stac za tak wiekim przelomem poznawczym, dokonanym w tak trudnych
warunkach, przy uzyciu tak prymitywnych srodkow.
 
A zatem, streszczajac odpowiedz na Pana pierwsze pytanie, powiem tyle:
darze Kopernika wielka atencja za jego calkowite oddanie nauce na
przekor innym, licznym obowiazkom. Polaczenie geniuszu z ogromna pasja
naukowa, pracowitoscia i dbaloscia o rzetelnosc, to najkrotsza jego
charakterystyka. Powiedzialabym wrecz, iz biorac pod uwage te
heroicznosc postawy Kopernika, mysle, ze zasluguje on na to, by mienic
sie patronem naukowcow; przede wszystkim - co zrozumiale - astronomow,
ale nie tylko.
 
[dokonczenie w nastepnym numerze "Spojrzen"]
 
------------------------------------------------------------------------
[Slow pare o prof. WI. Jest ona nestorka polskiej astronomii: we
 wrzesniu br. ukonczyla 88 lat. Jest nadal czynna naukowo! Czyta
 "Astrophysical Journal" i "Astronomy & Astrophysics" od deski do deski.
 Jest - jak na swoj wiek - fenomenalnie sprawna umyslowo. Zreszta jezyk
 tej rozmowy, nieco tylko podretuszowany przeze mnie, swiadczy o tym
 najlepiej.
 
 Najwazniejsze jej prace dotycza astronomii gwiazdowej i kosmologii.
 Wskazala na roznice w skladzie chemicznym gwiazd roznych populacji,
 co jest donioslym argumentem za ewolucyjnym rozwojem Wszechswiata.
 Przeskalowala, niezaleznie od W. Baadego, odleglosci we Wszechswiecie.
 Ma notke w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN. Jest czlonkiem
 rzeczywistym PAN.
 
 WI, wraz prof. Dziewulskim (zm. w 1962), u ktorego sie doktoryzowala,
 zakladala obserwatorium UMK od podstaw. WI byla jego dyrektorem do
 1975 r. Dzis, co tydzien przyjezdza do obserwatorium (15 km od
 Torunia) i uczestniczy w seminariach.
 
 WI jest powszechnie szanowana wsrod calej spolecznosci astronomow w
 Polsce. Jest przeurocza starsza pania o niespozytym zdrowiu i energii.
 Chodzi bez laski. Czas jakby stanal dla niej. Ma wszelkie dane po temu,
 by dozyc 100 lat.
 
 No i na koniec: WI jest wielbicielka Kopernika i niestrudzona
 propagatorka jego dziela. Po prostu Kopernik to jej hobby i wielka
 milosc, ktorej daje wyraz i w tej rozmowie. Polecam zwlaszcza
 przedostatni akapit drugiej czesci. No comment! Juz za dwa tygodnie
 dowiesz sie, Drogi Czytelniku, coz takiego chcialaby uczynic
 Kopernikowi prof. W. Iwanowska. A. Marecki]

________________________________________________________________________
 
Wieslawa Lewandowska [Zycie Warszawy, 5.10.93, podal Zbyszek Pasek]
 
 
                "BLASK PRAWDY" WEDLE JANA PAWLA II
                ==================================
 

Najwazniejsza z 10 encyklik Jana Pawla II rodzila sie blisko szesc lat.
Przez ten czas trwalo - zwlaszcza wsrod liberalnych teologow - podszyte
nerwowoscia wyczekiwanie.
 
Encyklika "Veritatis splendor" ("Blask prawdy") zostala zapowiedziana w
Liscie apostolskim "Spiritus domini" w 1987 roku. Wedle wszelkich
domnieman powinna sie byla ukazac 25 lipca 1993 roku, czyli dokladnie z
okazji 25-lecia encykliki Pawla VI "Humanae vitae", ktora - wedlug
prasowych spekulacji - miala byc duchowa poprzedniczka dziesiatej
encykliki Jana Pawla II. Niektorzy zachodni teologowie katoliccy
wyrazali obawy, ze nowa, ale konserwatywna, encyklika moralna zepchnie
Kosciol jeszcze bardziej na pobocze zycia wspolczesnych spoleczenstw.
Oprocz tak rozumianej i tak wyrazanej troski o istnienie Kosciola,
pojawialy sie rowniez bardziej krytyczne, a nawet jadowite glosy. Pisano
- opierajac sie na "przeciekach" z Watykanu - ze bedzie to wrecz "nawrot
do ubieglego stulecia", jako ze papiez zamierza dac dobitny wyraz swej
nieomylnosci w kwestiach moralnosci. Liberalni teologowie biora za zle
Janowi Pawlowi II to, ze swoj wyklad moralnosci katolickiej opiera na
zbyt konserwatywnie rozumianym prawie naturalnym, co, ich zdaniem, musi
prowadzic do rozdzwieku katolickiej etyki z rzeczywistoscia, zas samym
teologom podcina skrzydla. Poznajmy zatem wpierw, co znajduje sie w
encyklice.
 
 
                       Odkopanie fundamentow
 
Juz sama dyskusja poprzedzajaca publikacje udowodnila jej sens. Wobec
poglebiajacej sie dezorientacji etycznej, a zwlaszcza wobec spychania
Kosciola z pozycji podstawowego nauczyciela moralnosci, musialo nastapic
odkopanie fundamentow, chocby po to, by przypomniec, ze one istnieja i
sa jeszcze calkiem solidne. Zwlaszcza, ze w samej spolecznosci
chrzescijanskiej, przyznaje Jan Pawel II, nauczanie moralne Kosciola
budzi coraz liczniejsze watpliwosci i zastrzezenia natury humanitarnej i
psychologicznej, spolecznej i kulturowej, religijnej, a takze w scislym
sensie teologicznej.
 
"Veritatis splendor" jest zaadresowana przede wszystkim do biskupow
kosciola katolickiego, jako tych, ktorzy ponosza odpowiedzialnosc za
szerzenie "zdrowej nauki" i ktorzy beda brac udzial w "przezwyciezaniu
sytuacji, ktora bez watpienia uznac nalezy za prawdziwy kryzys".
 
Kryzys ow nastal od Soboru Watykanskiego II, na ktorym podjeto zamiar
"udoskonalenia teologii moralnej", lecz na fali rozpoczetej wtedy odnowy
pojawialo sie coraz wiecej zastrzezen wobec nauczania moralnego
Kosciola. Doszlo do tego, przyznaje papiez, ze nie chodzi juz o
wyrywkowa krytyke katolickich norm moralnych, ale o calosciowe
podwazanie doktryny. W etycznie zawilej sytuacji wspolczesnego swiata
jest to zatem, zdaniem papieza, prawdziwe niebezpieczenstwo, petla,
ktora czlowiek sam zaklada sobie na szyje.
 
Najnowsza encyklika ma byc, wraz z opublikowanym niedawno "Katechizmem
Kosciola katolickiego", pomoca w koscielnym duszpasterstwie, a jako
uporzadkowany wyklad scisle obowiazujacej moralnosci katolickiej, ma
sluzyc nowej ewangelizacji, czyli ratowaniu sensu zycia kazdego
czlowieka.
 
"Dechrystianizacja, dotykajaca bolesnie cale narody i spolecznosci, w
ktorych niegdys kwitla wiara i zycie chrzescijanskie, nie tylko powoduje
utrate wiary, lub w jakis sposob pozbawia ja znaczenia w zyciu, ale
nieuchronnie prowadzi tez do rozkladu i zaniku zmyslu moralnego" - pisze
papiez w encyklice.
 
Czytajac to dzielo teologiczne (nie jest to zwykla wypowiedz oficjalna
papieza, ktora moglaby byc skierowana wprost do wszystkich) odnosi sie
wrazenie, ze jest ono przede wszystkim rozprawa z tymi, ktorzy szerza
"niezdrowa nauke"; to wlasnie oni - zdaniem autora "Blasku prawdy" -
spychaja Kosciol na manowce. Encyklika wylicza najwazniejsze zagrozenia
wiary ze strony nowych pradow teologicznych. Nie szczedzac miejsca na
ich opisanie Jan Pawel II przedstawia jasno fundamentalne w tej materii
stanowisko Kosciola, przypominajac podstawy koscielnej doktryny.
 
 
                      Wolnosc, sumienie, prawda
 
W naszych czasach uksztaltowala sie szczegolna wrazliwosc na kwestie
wolnosci, dochodzi do tego, ze "czyni sie z niej absolut, ktory ma byc
zrodlem wartosci". W imie tak rozumianej wolnosci najwyzsza moralna
instancja, zdaniem skrajnie liberalnych teologow, staje sie ludzkie
sumienie, ktore ma nieomylnie decydowac o tym, co dobre, a co zle. Ale
to prowadzi do zaniku uniwersalenj prawdy o dobru. Czlowiek zamkniety we
wlasnym sumieniu, jak w pancernej puszce, staje sie coraz przerazliwiej
samotny. Papiez stara sie udowodnic, ze tak pojmowana autonomia moralna
czlowieka jest slepa uliczka calej ludzkosci. "Natomiast prawdziwa
autonomia moralna czlowieka nie oznacza bynajmniej odrzucenia, ale
wlasnie przyjecie prawa moralnego", prawdziwa wolnosc zas "nie zostaje
zniesiona przez posluszenstwo prawu Bozemu". Wprost przeciwnie -
doktryna katolicka mowi, ze autonomie moralna tworzy w zgodzie zarowno
wolnosc czlowieka, jak i prawo Boze.
 
 
                            Prawo naturalne
 
Moralnosc katolicka ma niezmiennie swe zrodlo w prawie naturalnym, czyli
"zasadzie Boskiej madrosci, ktora wszystko porusza ku wlasciwemu
celowi". Powolawszy sie na tomistyczna doktryne prawa naturalnego, Jan
Pawel II objasnia dalej, cytujac Leona XIII: "prawo naturalne zostalo
wypisane i wyryte w duszy wszystkich ludzi i kazdego czlowieka, nie jest
to bowiem nic innego, jak sam ludzki rozum, ktory nakazuje nam czynic
dobro i zabrania grzeszyc". Jednak sam rozum nie mialby mocy prawa,
gdyby nie byl rzecznikiem wyzszego rozumu - Boga. Sam czlowiek nie moze
ustanawiac norm wlasnego postepowania - przestrzega papiez - gdyz w ten
sposob nie mialby wlasnej natury, a jedynie ksztaltowal siebie wedlug
wlasnego projektu.
 
Jan Pawel II podkresla stalosc prawa naturalnego, jego niezaleznosc od
"wewnatrzswiatowych" warunkow, od czasu i miejsca, w ktorym znalazl sie
czlowiek "noszacy to prawo w swym sercu i rozumie". Ono jest niezmienne,
a dzieki niemu niezmienne sa normy moralne, ktorymi czlowiek powinien
sie kierowac. Zaszczepione czlowiekowi przez Boga prawo naturalne musi
byc wiec fundamentem wszelkich poczynan, w przeciwnym razie w gruzy wali
sie cala ludzka budowla. A na gruzach tych staje czlowiek rozbity
wewnetrznie, nieukojony w poszukiwaniu sensu zycia, rozdarty
relatywizmem i ostatecznie samotny.
 
Encyklika broni zdolnosci czlowieka do "bycia soba", spojnosci i sily
osoby ludzkiej.
 
 
                            Dusza i cialo
 
Niektorzy teologowie zarzucaja doktrynie katolickiej, iz wciaz nadaje
prawom biologicznym range praw moralnych, zwlaszcza gdy chodzi o
dziedzine etyki seksualnej i malzenskiej.
 
Twierdza, ze zbyt pochopnie przypisuje ona niektorym ludzkim zachowaniom
trwaly charakter. Pada tu przyklad aktu plciowego. Teologowie ci
twierdza, ze negatywna ocena takich praktyk jak antykoncepcja,
sterylizacja, stosunki homoseksualne, wspolzycie przedmalzenskie, nie
uwzglednia wolnosci czlowieka, ktory, jako istota przez Boga obdarzona
rozumem, powinien swobodnie nadawac sens swoim zachowaniom.
 
Encyklika odpowiada na te watliwosci nastepujaco: wolnosc, ktora uwaza
sie za absolutna, prowadzi do traktowania czlowieka jako surowca,
pozbawionego znaczen i wartosci moralnych; napiecie miedzy wolnoscia a
tak zredukowana natura oznacza rozlam w samym czlowieku, dlatego teoria
taka sprzeciwia sie nauczaniu Kosciola o jednosci istoty ludzkiej.
Papieski sprzeciw wobec "pigulki" w swietle tej encykliki, jest czyms
wiecej niz tylko wtracaniem sie w najintymniejsze sprawy czlowieka.
 
 
                           Odrodzenie moralne
 
Odrodzenie musi nastapic w blasku prawdy i ma byc nie tylko sprawa
odnowienia chrzescijanstwa - ma uratowac czlowieczenstwo od zagubienia
sie i platania w gaszczu coraz to bardziej odczlowieczajacych
technologii. Dlatego, podkresla papiez, stanowczosc i nieprzejednanie z
jakim Kosciol broni uniwersalnej i wieczystej wartosci norm moralnych,
nie sprzeciwia sie "macierzynskiej naturze Kosciola", nie jest brakiem
wyrozumialosci, gdyz "zadne rozgrzeszenie, udzielone przez poblazliwe
doktryny, takze filozoficzne, czy teologiczne, nie moze naprawde
uszczesliwic czlowieka, tylko Krzyz i chwala Chrystusa
zmartwychwstalego moga dac pokoj jego sumieniu". Dostrzegajac realna
"grozbe sprzymierzenia sie demokracji z relatywizmem etycznym" papiez
przestrzega przed zakamuflowanym totalitaryzmem, w ktory nieuchronnie
przemienia sie kazda "demokracja bez wartosci", w ktorej "nie istnieje
zadna ostateczna prawda, bedaca przewodnikiem dzialalnosci politycznej".
 
                                             Wieslawa Lewandowska

_________________________________________________________________________
 
Magdalena Lenarczyk 
 
 
                       3 TYGODNIE W WARSZAWIE
                       ======================
 
Czyli moj caloroczny urlop, na ktory czekam niecierpliwie i planuje
wykorzystac intensywnie. Pierwszy raz na nowym Okeciu... wspaniale.
Cala odprawa trwa 2 min (sic!). Podroznikow wzywam do zakladu: "gdziez
jeszcze moze byc tak sprawnie... Heathrow?, Kennedy?, Mirabel? (gdzie
w powrotnej drodze stalam godzine w kolejce do odprawy paszportowej...)"
 
W Warszawie pieknie, slonecznie - nie jestem latwym kaskiem dla mafii
(taksowkowej) - "turn out", przepraszam, frekwencja witajacych jest
imponujaca... 15 osob... tak, teraz wiem na pewno, ze to byl "right
choice" - urlop w Polsce. Moze taniej byloby w Meksyku czy Dominikanie,
ale ktoz by tam na mnie czekal?
 
Opuszcze szczegoly powitania: ... chlebek polski najlepszy na swiecie, i
kielbaski... mniam mniam...
 
 
POLITYKA
 
Na slupach pozdzierane czesciowo twarze Suchockiej, Olszewskiego i
rozowo-czerwonych... Wszyscy tlumacza mi (tej z lasow Nowobrunszwickich)
przyczyny porazki naszych, mniej lub bardziej sarkastycznie. Im bardziej
swiatly czlowiek, tym bardziej przekonuje mnie, ze to najlepsze co sie
moglo stac - bo "nasi" skompromitowali sie absolutnie.
 
Zwolennicy "olszewikow" i podobnych sa tak przygaszeni (laduje w piatek
po wyborach), ze wlasciwie prosza, aby nie mowic o tym; pozniej oskarzaja
ordynacje i brak zgody w ich obozie. Generalnie wszyscy, ktorych
widzialam, tlumaczyli sie z tego, co sie stalo - jak gdyby czuli sie
winni, ze nie dopilnowali... Nawet kierowcy taksowek podejmowali tematy
polityczne.
 
Warszawiakom polecam uslugi firmy SuperTaxi - niezawodni, nie biora za
dojazd, mnoza przez 500 zl, i maja rozmownych kierowcow, ktorzy
opowiadali mi, jak udalo im sie pokonac system (czyt. dawne MPT) i mafie
obstawiajaca lotniska i dworce, i w niecale dwa lata, zaczynajac od
dyzurow wlasnych przy odbiorze zgloszen, doczekali sie firmy (200 wozow)
o swietnej renomie.
 
Walesa i nowy parlament - kiedys bylam jego "fanka" - kto pamieta film
"Robotnicy 80" pokazywany w kinie w czasach "Solidarnosci" pod
tajemniczym tytulem "Wszystkie seanse zarezerwowane"? - podobal mi sie
jego jezyk - elektryka ze Stoczni, kory osmieszal partyjna nowomowe
Jagielskiego i s-ki. A teraz sluchalam go jako goscia "Sygnalow Dnia" w
programie I Warszawy. Zapewne jezykoznawcy opisali juz jezyk pana
prezydenta szczegolowo (samograj?)... Moj "rodzynek" na pytanie
wzburzonej radiosluchaczki, czy mu nie wstyd, bo to przeciez jego wina
(rozwiazanie parlamentu i w efekcie zwyciestwo komuny), odparl: "Tak, bo
ja powinienem byc i Ministrem Oswiaty i Sprawiedliwosci i nauczyc
wszystkich..."  Pozostawie to bez komentarza...
 
 
KULTURA
 
Wszystko jest i kazdy liczacy sie w kulturze swiatowej czlowiek
przyjezdza do Polski. Ja spragniona bylam oczywiscie kultury polskiej i
pamietalam, ze podczas mojej poprzedniej wizyty mialam klopoty z
obejrzeniem polskiego filmu. Teraz jest lepiej, obok "Jurassic Park"
pare kin gra polskie filmy. Widzialam w kinach: "Czlowiek z...",
"Uprowadzenie Agaty" i pare rzeczy na kasecie: "VIP", "Tak tak"...
Podobaly mi sie jakos wszystkie, choc mam zal do Wajdy (tak mnie
oswiecono), ze pozwolil uzyc swojego "trade mark" do tak marnego filmu
jak "Czlowiek z..."
 
Bo chociaz ja sama lubie szargac swietosci i mysle, ze po okresie
szalenczych oszolomow, ktorzy zalatwili etos "S" przez 4 lata, podczas
gdy Jaruzelskiemu nie udawalo sie to przez 9, nalezalo sie nam wszystkim
(szczegolnie na emigracji) spojrzenie uszczypliwe na czas walki. Jednak
pan Szolajski nie umial tego zrobic, a szkoda...  Moja ulubiona scena to
scena helikopterowa, tym razem zamiast na budowie Huty Katowice
znajdujemy sie w opactwie... Swietny Cezary Pazura - obok Malajkata i
Zamachowskiego najlepszy nowy aktor polski.
 
"Agate" odebralam lepiej, bo Piwowski czuje kino... to byl dla mnie
bardzo smutny film... Nie zylam w Polsce wolnej - walczylam tylko o
nia - i ten film pokazal mi trafniej przyczyny powrotu komuny niz moi
przyjaciele, zapiekli w walce, zdystansownai lub zajeci interesami...
 
Widzialam takze "Wujaszka Wanie" w teatrze Studio - polscy aktorzy
mowiacy pieknie po polsku na wyciagniecie reki... i "Na szkle malowane"
w Ateneum zrobione przez Jande - wspaniale. I tylko mnie gnebi pytanie,
dlaczego z polskim do szpiku przedstawieniem nie chcemy podbijac swiata
tylko z nasladowaniem Broadwayu (vide "Metro"). Chcialabym, aby moj syn
Pawel i jego koledzy kochajacy musicale i wystawiajacy je z powodzeniem
we Fredericton, mogli zobaczyc to przedstawienie.
 
 
RADIO
 
Jak mowilam, glownie Warszawa I, bo chcialam nagrywac polskie piosenki i
kabarety; swietny szczegolnie program poranny (potem to hasalam) -
"Cztery Pory Roku" - dalej istnieje, bardzo urozmaicony: wiadomosci,
wywiady, porady i wspominki, np. swietna audycja o T. Bochenskim.
Ubawily mnie tez reklamy - no tak, to inna Polska...
 
TV ogladalam niestety najmniej, bo kazdy do mnie gadal i tlumaczyl,
jakbym nie rozumiala polskiego. Acha, radio tez lepiej robilo "Jelcyna
krwawa rewolucje" niz tv.
 
 
POLSKA KUCHNIA
 
Nie bede mowic o domach - obie mamusie i wszystkie przyjaciolki
przygotowywaly moje najulubiensze potrawy. W miescie duze zmiany: pelno
malych knajpek, pizzerii i barow salatkowych - Nowy Swiat i caly Trakt
Krolewski.
 
O dziwo, mlodziez, dzieci mojej siostry - studenci, szaleja za salatkami.
Kanadyjska ciocia zaprosila mlodziez do "Ekologicznej" restauracji na
Rynku Nowego Miasta naprzeciwko kina "Wars" - drogo i smacznie (choc ja
sie zatrulam, ale cicho sza, obiecalam nie robic zlej reklamy tej
"ekologii"). Rowniez w "Literackiej" salatki i piwo...
 
W pizzerii na Nowym Swiecie znalazlam "Cielaka w warzywniaku" - bardzo
dobry, naprawde... i ucieszyly mnie polskie nazwy dan. Potrawy w
"ekologii" nazwano tytulami sztuk Szekspira; ja jadlam "As you like it".
 
W ogole znalazlam tym razem w Warszawie zdecydowanie wiecej polskich
nazw; jeszcze stale byle bar nazywa sie "pub", ale wracaja juz polskie
nazwy: "Piwiarnia", "Dziurka" itp. Podobnie z imionami dzieci - Stas i
Jasio czy Helenka u inteligencji, a Patryk, Dajana i Szarlotta u
"nowointeligencji".
 
Te nowe bary sa dosc drogie, np. za cielecy obiad dla siebie +
siostrzenca z sympatia zaplacilam 250.000, wiec na pewno nie sa "na
studencka kieszen". Prawdziwa drozyzna to wieczory. Zalapalam sie na
goscia z zagranicy, Niemca z branzy mego brata grafika. Poszlismy do
Gesslera na Rynku Starego Miasta - witaja cie w progu, prowadza, sadzaja
przy stoliku i pachnie pieknie. A potrawy na olbrzymim polmisku -
mikroskopijne ilosci, serio, nie wiem, czy to nowy "trynd" czy to juz
tak zostanie; smaczne i "maitre de salon" spiewa "O sole mio" - niezle.
Biedny moj brat wybulil chyba pare milionow... Wolfgang odprosil nas do
"Belvedere" w Pomaranczarni w Lazienkach - tam to super duuper... i
nieomal malpki na palmach. Jedzenie wysmienite, i to jest Warszawa...
jak Paryz czy Nowy Jork, albo i lepiej...
 
 
CIUW
 
czyli Centrum Informacji Uniwersytetu Warszawskiego miesci sie w dawnej
siedzibie Wydzialu Pedagogiki i Psychologii. Komputery cudowne, system
mi znajomy, a wiec wpadalam tam i pisalam E-Mail do moich chlopakow i
UNB - niech wiedza w tym Fredericton co to Warszawa... Spotkalam nawet
kilku chlopcow, ktorzy wczesniej flirtowali ze mna na IRC. Rzucilismy
sie sobie w ramiona - to wielka rzecz spotkac sie "in persona" po
szalenstwie "virtual reality".
 
Zwiedzilam tez dzieki memu E-Mail'owemu przyjacielowi BUW (Biblioteka
Uniwersytetu Warszawskiego). Robia juz katalog on-line, czyli juz blisko
do Europy. Jeden tylko niemily zgrzyt w CIUW-ie - wygodka. Ale nie
wszedzie jest tak zle...
 
 
BABIE LATO
 
trafilo mi sie najprawdziwsze w Warszawie, a wiec bylam parokrotnie na
spacerze w Lazienkach... cudownie... jak za dawnych lat. I najlepsze
"rest roomy" tamze - pachnie, kafelki, duperelki, papier cienki,
szczegolnie jeden przybytek, blisko Palacu, prowadzony jest przez pana,
humaniste, wygladajacego na emerytowanego profesora UW i sluchajacego
"Czarodziejskiego fletu" Mozarta...
 
Poniewaz przy takiej pogodzie latalo sie do figury, sycilam sie uroda
polskich dziewczyn - piekne, zgrabne, ladnie ubrane... pala tylko
niestety bardzo duzo. Nie wiem, jak gdzie indziej, ale 1/3 studentek na
moim kampusie to grubaski - ofiary fastfood - mam nadzieje, ze nie
zdarzy sie to polskim rowiesniczkom, mimo ze w Warszawie jest juz
piec Burger King'ow i trzy McDonald'y...
 
 
KSIAZKI
 
Kazdy wie, ze sa wszedzie i ze jest wszystko - od "Harlequina" po
"Ulyssesa" i od Katynia po Lenino... Placilam nadbagaz wywozac z kraju
glownie polskie ksiazki...
 
Powrot do Montrealu - tu tez ladnie i rodzinka czeka... Zapasu ksiazek,
compact dyskow z polska muzyka i kaset z kabaretami i magazynow starczy
a troche... W styczniu zaczniemy planowac summer '94, Colorado, Banff,
Vancouver, moze Hawaje. A pewnikiem bedzie to Polska, czyli do
nastepnego opisu wakacji w kraju.
 

PS. Dla Pana Waldka z Manitoby - pilam morze wodki koszernej i taniej,
i palilam... tu mnie na to nie stac. Acha i "Niebieski" Kieslowskiego w
kinie "Luna" ogladalam przy pelnej widowni - glownie uczennice z liceum
- i plakalysmy ze wzruszenia... Vive la Pologne et l'Europe....
 

                                             Magdalena Lenarczyk

________________________________________________________________________
 
[Gazeta Wyborcza, 7.06.1993, podal Zbyszek Pasek]
 
 
                    DOJRZALOSC NA WLASNY RACHUNEK
                    =============================
 
 Rozmowa z Rita Gombrowicz
 
- Jest Pani czwarty raz w Polsce. Czy pamieta Pani swoj pierwszy pobyt?
 
- Pierwszy raz bylam tutaj w 1968. Zylismy juz razem z Witoldem
Gombrowiczem, ale jeszcze nie bylam jego zona.
 
Gombrowicz powiedzial ktoregos dnia: Jestes mloda, ciekawa swiata,
powinnas podrozowac. Dokad chcialabys pojechac?
 
Ja na to: Do Polski. On az wykrzyknal: Moj Boze, dlaczego wlasnie do
Polski? No i pojechalam, oczywiscie sama. W Polsce jego tworczosc byla
wtedy zakazana. Chcialam zobaczyc sie z rodzina Witolda, poznac kraj
jego dziecinstwa. I to sie udalo. Odnalazlam te atmosfere, rozne
szczegoly, nawet zapachy, ktore Gombrowicz pragnal oddac np. w "Slubie".
 
Jego brat Janusz mieszkal w malutkim, skromnym mieszkanku pod Warszawa.
Pamietam maly pokoj z pieknym biurkiem, a na nim komplet dziel
Gombrowicza wydanych przez Instytut Literacki w Paryzu. Przed wojna
szydzil z Witolda. Teraz znal jego utwory doslownie na pamiec. Podziwial
je. To one, jego zdaniem, podreperowywaly prestiz rodziny.
 
Janusz opowiadal mi, ze gdy Gombrowicz przyjechal w 1963 na stypendium
Forda do Berlina, nie mogli sie zobaczyc, ale rozmawiali przez telefon.
Byli tak wzruszeni i przejeci, ze nagle obaj dostali ataku astmy. Nie
bylo nic slychac oprocz swistu i rzezenia. Nie mogli wykrztusic ani
slowa. Ta sytuacja pozostala dla mnie symbolem emigracji jako
niemoznosci porozumienia sie: bracia, ktorzy pragna ze soba rozmawiac,
ale nie sa w stanie.
 
Zapraszalismy pozniej Janusza wielokrotnie do Francji, ale tak obawial
sie ponownego wzruszenia - byl juz starszym czlowiekiem - ze nigdy nie
odwazyl sie przyjechac.
 
- Byla Pani na Festiwalu Teatralnym w Kaliszu przed dwoma laty...
 
- Spotkalo mnie cos wtedy bardzo wzruszajacego i zabawnego zarazem.
Przywitala mnie grupa dziewczynek w bialych bluzkach i granatowych
spodnicach. Te nowoczesne pensjonarki spiewaly: "Witaj zono Witolda".
Okazalo sie, ze Gombrowicz, ktory osmieszal szkole, stal sie teraz
postacia mityczna dla licealistek.
 
W Kaliszu jednak przede wszystkim uswiadomilam sobie, ze sztuki
Gombrowicza wystawiane sa w Polsce duzo lepiej niz za granica. Od tej
pory jestem spokojna. Nawet zastanawialam sie, czy przyjac zaproszenie
do Radomia. Nie chcialabym wystepowac w roli wdowy po pisarzu, ktora
chce skupiac na sobie cala uwage..
 
- Czym dla Pani osobiscie bylo zbieranie materialow do ksiazki
"Gombrowicz w Argentynie"?
 
- Znalam Gombrowicza tylko piec lat. Pisanie ksiazki umozliwilo mi
pelniejsze przezycie zaloby. Bylo przedluzeniem bycia z nim.
Jednoczesnie poznawanie go poprzez opowiesci jego przyjaciol z mlodosci
dalo mi poczucie, ze pochowalam go calego, a nie tylko te czastke, ktora
znalam. Bylo tez rodzajem wyzwolenia.
 
- Od czego?
 
- Od pietna, ktore na ludziach pozostawial. Gombrowicz mial bardzo silna
osobowosc. We wspomnieniach wszystkich jego przyjaciol mysl o nim
powracala jak obsesja. W Argentynie uswiadomilam sobie, jak bardzo nas
uksztaltowal. Bylismy niedojrzali, a on narzucil nam swoja dojrzalosc.
Nie moglismy sie od niego uwolnic. Wspolnie tworzona ksiazka stala sie -
i dla Argentynczykow, i dla mnie - rodzajem terapii. Dojrzalosci na
wlasny rachunek. Uwolnieniem sie od mistrza. Odwazylismy sie nawet - co
przedtem byloby zupelnie nie do pomyslenia - troche z niego podkpiwac.
Alberto Fischerman nakrecil o tym film "Gombrowicz i uwiedzenie".
 
- Czy dzieki temu poznala Pani lepiej Gombrowicza?
 
- Najciekawszym dla mnie odkryciem bylo to, ze on sie zupelnie nie
zmienil. Jednym z celow pisania ksiazki bylo odkrycie Gombrowicza
mlodszego, innego. Okazalo sie tymczasem, ze on byl zawsze taki sam.
Pisanie ksiazki zlozonej ze wspomnien wielu ludzi to, moim zdaniem,
najlepszy pomysl na prace biograficzna. Nie wierze, w przypadku
Gombrowicza, w biografie napisana przez jedna osobe. W pojedynke nie
sposob ustrzec sie przed przyprawieniem mu "geby". Gombrowicz mial
szczescie, ze przyjaznil sie z bardzo mlodymi ludzmi. Wszyscy zyja i
mogli duzo o nim opowiedziec. Zbior ich wspomnien to najlepsza
biografia.
 
- A ksiazka "Gombrowicz w Europie"?
 
- Pisaniu jej towarzyszyla zupelnie inna atmosfera. W Argentynie
odkrywalam mlodosc Gombrowicza, zycie sprzed 20 lat, jego druga ojczyzne
i mitologie stworzona przez jego "uczniow". W Argentynie chodzilo o jego
osobowosc. W Europie - o dzielo. Tu byl juz uznanym pisarzem. Chcialam
tez m.in. podziekowac i wyroznic ludzi, ktorzy mu w tym pomogli.
 
Zbierajac materialy do ksiazki odkrylam cos bardzo ciekawego. Okazalo
sie, ze mlodzi chlopcy, z ktorymi obcowal w Argentynie, wydobyli z niego
i zrozumieli - bez znajomosci jego utworow nie tlumaczonych przeciez
dlugo na hiszpanski - to samo, co najwieksi intelektualisci europejscy
poprzez analize jego tworczosci. Rozumiany byl tak samo na dwoch
kontynentach i w innym czasie - tak samo przez styl bycia, jak i przez
tworczosc literacka. Jesli mozna tak powiedziec: jego zycie bylo jego
dzielem i odwrotnie.
 
- Czy Pania cos zdziwilo?
 
- Jego wielka dyskrecja. Gdy rozmawialam z ludzmi, ktorych poznal w
Berlinie, dotarlo do mnie, jaki przezywal tam koszmar. Bardzo chorowal,
byl w szpitalu, cierpial. Niewiele o tym pozniej opowiadal.
 
Uswiadomilam sobie takze inny berlinski koszmar: telefon na podsluchu,
inwigilacja... A przede wszystkim prasowa nagonka, ktora rozpoczela sie
w Polsce od artykulu Barbary Witek-Swinarskiej. Bylo to w 1963, wlasnie
wtedy, gdy przebywal w Berlinie (w Polsce zle przyjeto jego przyjazd do
Niemiec na stypendium Forda). To byl wyniszczajacy go horror. Wiedzialam
o tym przedtem. Zrozumialam jednak sile tego koszmaru, gdy
przetlumaczono mi - dopiero w 1985 - artykuly ukazujace sie w polskiej
prasie w 1963. Artykul Sandauera z 1986 o tej nagonce cytuje w ksiazce
"Gombrowicz w Europie", ktora wkrotce wyjdzie nakladem Wydawnictwa
Literackiego.
 
Zreszta nie dano mi dokonczyc pracy nad nia w Berlinie.
 
- Dlaczego?
 
- Bylam w 1985 dwa razy w Berlinie. Mialam jechac po raz trzeci, ale do
tego nie doszlo. Juz przedtem ostrzegano mnie, zebym nie grzebala sie w
polityce, bo moze to byc dla mnie niebezpieczne. Teraz znajomi - z kregu
paryskiej "Kultury" - ostatecznie odradzili mi wyjazd. Bylam poumawiana
na spotkania, ale musialam je odwolac. Dalsze rozmowy prowadzilam tylko
przez telefon. Dlatego mam poczucie pewnego niedosytu.
 
- Czy w Pani domowym archiwum sa jakies nie wydane dotychczas teksty
Gombrowicza?
 
- Wszystko zostalo wydrukowane. Choc nie jestem pewna, czy wszystko, co
zostalo opublikowane we Francji, znane jest rowniez w Polsce. Np.
dopiero w kwartalniku "Infini", wydawanym przez Gallimarda, wyszly listy
Gombrowicza do przyjaciol w Argentynie: Gomeza i Betelu. W tych listach
sa watki znane z "Dziennika" ale zupelnie inny jest w nich ton.
Przyblizaja nastroj gry miedzy "mistrzem" i "uczniami". Troche zwlekalam
z ich publikacja, bo pojawia sie w nich problem homoseksualizmu. Nie
chcialam, zeby tworzono wokol tego atmosfere sensacji - temat znany jest
juz przeciez z "Dziennika".
 
Jednak na odnalezione pod lozkiem powiesci nie ma co liczyc. Nie ma
ich. Za to recze.
 
- Co bedzie w willi Alexandrine w Vence, w ktorej mieszkaliscie?
 
- Chciano ja zburzyc i wybudowac tam parking. Na szczescie poskutkowala
walka moich przyjaciol i moja. W willi znajduje sie miejscowe centrum
kultury, w ktorym urzadza sie wystawy. Wymoglismy na wladzach miasta
umieszczenie przy drzwiach tablicy z nazwiskiem Gombrowicza. Ostal sie
tez jego pokoj, na razie tylko ze zdjeciami i maszynopisami. Moze kiedys
uda sie wymoc cos wiecej... Tak naprawde idea muzeum nie jest w duchu
Gombrowicza, szczegolnie w "emigracyjnej" willi. Moze lepszy jest jeden
pokoj, za to z nastrojem...
 
- Co Pani teraz bedzie robic? O kim pisac?
 
- W Polsce moja walka o Gombrowicza jest zakonczona. Jego dzielo ma sie
tutaj dobrze. Podobnie w wielu krajach europejskich. Chcialabym teraz
zainteresowac tworczoscia Gombrowicza tlumaczy, wydawcow, rezyserow w
krajach anglojezycznych.
 
A ja chce napisac ksiazke o kanadyjskim poecie Gastonie Mizon, z
ktorym sie przyjaznie. Interesuje mnie jego stosunek do poezji
kanadyjskiej. Ja opuscilam kraj, a on - moj rowiesnik - mieszka i pisze
tam caly czas. Jego stosunek do kanadyjskosci jest podobny do pojmowania
polskosci przez Gombrowicza. Znal go zreszta i wychowal sie na jego
"Dzienniku". Nauczyl sie od niego podejscia do kultur peryferyjnych,
prowincjonalnych, ktore nie powinny starac sie doganiac kultur
dominujacych, lecz szukac oryginalnosci w sobie. W jego tworczosci tez
jest duch gombrowiczowski.

________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu
Adresy redaktorow:   krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
stale wspolpracuje:  cieslak@ddagsi5.bitnet (Maciek Cieslak)
 
Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres:
 (128.32.162.54), directory:
/pub/polish/publications/Spojrzenia.
 
____________________________koniec numeru 89___________________________