______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 28.05.1993.        ISSN 1067-4020             nr 77
_______________________________________________________________________
 
W numerze:
            Lee Hahn-Been - Smak pieniadza
           Jurek Krzystek - Mieczyslaw Horszowski
       Jurek Karczmarczuk - Judasz
          Bogda Barnesson - Kilka burzliwych lat. 
                                  Wywiad z J. Surdykowskim
           Maciek Cieslak - Lista bestsellerow
_______________________________________________________________________

"Polityka" 14/1993

Lee Hahn-Been

                             SMAK PIENIADZA
                             ==============

             Korea Poludniowa: jak sie wyrasta na tygrysa?


Aby powiodla sie reforma rynkowa, ludzie musza poznac smak pieniadza.
Wtedy gotowi beda do ciezkiej pracy. Po 1945 r. Republika Korei dwoma
posunieciami politycznymi obudzila instynkt pieniadza. Pierwszym bylo
zapewnienie powszechnej oswiaty. Drugim - reforma rolna.

Powszechnie dostepne wyksztalcenie na szescioklasowym poziomie
podstawowym przynioslo efekty w ciagu 15 lat. Wyroslo nowe pokolenie -
ktore potrafilo czytac, pisac i liczyc, slowem stanowilo zreby 
spoleczenstwa przemyslowego. Reforma rolna podzielila ziemie miedzy jej
uzytkownikow; nie tylko podzielila, ale i sprywatyzowala, czyli oddala
na wlasnosc milionom drobnych farmerow. W epoce przedindustrialnej to
wlasnie ziemia byla jedyna wymierna wlasnoscia; w ten sposob - jeszcze
przed rozpoczeciem uprzemyslowienia kraju - zrownal sie status majatkowy
wielkiej grupy spoleczenstwa.

Chcialbym przypomniec, ze Koreanczycy wcale nie cieszyli sie opinia
pracowitych. Przeciwnie - japonscy kolonizatorzy pozostawili po sobie
powszechna bezradnosc i apatie. Ten zaklety krag niemoznosci zostal 
przerwany grubo po 1945 r.

Rozwoj nigdy nie dokonuje sie dlatego, ze zadekretowano nowy system;
najpierw potrzebna jest grupka ludzi o odpowiednio uksztaltowanej
mentalnosci, ktorzy tworza `wyspy rozwoju', `wyspy postepu'. Powoli
zaczynaja one rozrastac sie w swoista siec.

W przypadku Korei mysl o szybkim rozwoju gospodarczym zrodzila sie ok.
1955 r., po podpisaniu rozejmu w Phanmundzonie. Zaczelo sie od 
programow ksztalcenia nowych kadr; obejmowaly czolowe uniwersytety, 
kadre urzednikow panstwowych, korpus oficerski, wielkie korporacje 
panstwowe i sektor prywatny. Wiele programow bylo sponsorowanych przez 
Stany Zjednoczone.

Pomysly mozna znalezc za granica, ale przede wszystkim potrzebni sa 
ludzie o silnej motywacji, sklonni je wyprobowac w kraju. W drugiej
polowie lat 50-tych powstaly u nas 3 znaczace `wyspy rozwoju':
Ministerstwo Odbudowy (ktore zarzadzalo m.in. pomoca zagraniczna),
Biuro Budzetowe (zajmujace sie reforma budzetu) oraz Departament 
Badan przy Banku Korei (reformujacy system bankowy, wlaczony pozniej
w wieloletnie planowanie gospodarki). Istotne byly tez dwie szkoly 
biznesu oraz nowa Szkola Administracji Panstwowej, a takze system
ksztalcenia w armii, gdzie najwiecej uwagi w programach nauczania
zajelo szkolenie menadzerskie.

Tak powstalo zaplecze kadrowe reform.

W 1961 r. powstala instytucja o wyjatkowym charakterze: Zarzad 
Planowania Gospodarczego. Jego zadaniem bylo przygotowanie pierwszego 
piecioletniego planu rozwoju. Bylo to superministerstwo, laczace funkcje 
planowania z gospodarka budzetowa. Filozofia Zarzadu opierala sie na
przekonaniu, ze planowanie abstrahujace od mozliwosci budzetu jest 
czysta retoryka; zas tworzenie budzetu bez systemu planowania doprowadzi 
do marnotrawstwa cennych surowcow, ktorych nam brakowalo.

Niewykluczone, ze to wlasnie byla podstawa przyszlych sukcesow: jasnosc
wytyczonego kierunku polaczona ze skutecznoscia dzialania. Rzad
wojskowych, z gen. Pak Dzong Hyi na czele, twarda reka wdrazal 
dlugoterminowe plany rozwoju. Znajdujac jednoczesnie zwolennikow w
dobrze przygotowanej elicie menedzerskiej.

Pierwsze 5 lat bylo okresem prob i bledow. Zlikwidowano wiele dotacji z
budzetu, zdewaluowano walute, podniesiono stope oprocentowania, 
umiejetna polityka fiskalna mobilizowano lokalny kapital. Kroki te byly
bardzo na czasie, bowiem bezzwrotna pomoc zagraniczna wkrotce zastapily 
kredyty.

Drugi plan 5-letni (1966-71) byl chyba jeszcze wazniejszy. W tym czasie
zrozumielismy, ze sam przemysl lekki, oparty na niskich placach, nie
wystarczy na dluzsza mete. Trzeba podniesc poziom techniczny produkcji.
Tak powstal Koreanski Instytut Nauki i Technologii, ktory mial za 
zadanie sprowadzenie nowoczesnych technologii zagranicznych i
przystosowanie ich do krajowych potrzeb. Waznym zadaniem stalo sie 
przyciagniecie najwybitniejszych naukowcow koreanskich, ktorzy 
ksztalcili sie i pracowali za granica. Starano sie ich pozyskac 
wszelkimi sposobami.

Koreanski Instytut Rozwoju zajal sie planowaniem w skali makro. 
Wyksztalcil fachowcow, ktorzy zasilili sektorowe centra badan, wplywajac
nie tylko na lokalny przemysl, ale caly system administracji i szkolenia
uniwersyteckiego.

W tym czasie w Pohang rozpoczeto budowe ogromnej walcowni stali i
opracowano plan rozoju infrastruktury wzdluz budowanej autostrady Seul -
Pusan. To miala byc os rozwoju gospodarczego kraju.

Okres trzeciego planu 5-letniego przypadajacy na poczatek lat 70-tych
byl czasem zasadniczych inwestycji. Rzad, chcac zachecic do 
inwestowania, zwlaszcza w przemysle petrochemicznym, stoczniowym, 
samochodowym, a pozniej elektronicznym i motoryzacyjnym, wprowadzil
system gwarancji kredytowych wobec bankow zagranicznych i krajowych.

Wzroslo znaczenie wielkich korporacji: zatrudnialy juz dziesiatki
tysiecy pracownikow, stajac sie motorem zmian. Zmienila sie tez
zasadniczo mentalnosc mlodych ludzi. Dawniej najambitniejsi szukali
miesca w administracji panstwowej i zawodach prawniczych; teraz zasilali
przemysl i handel.

Wtedy przyszla katastrofa - pierwszy kryzys naftowy lat 1973-74.
Koreanski przemysl petrochemiczny i ciezki znajdowal sie wlasnie w samym 
srodku przeksztalcen - doszla splata pozyczek zagranicznych wraz z
rosnacymi odsetkami. Wywolalo to fale inflacji i do konca lat 70-tych
kraj pograzyl sie w kryzysie gospodarczym.

Sytuacje pogorszyl jeszcze kryzys polityczny, po smierci prezydenta
Pak Dzong Hyi. W pazdzierniku 1979 przyszedl drugi kryzys naftowy -
ceny ropy skoczyly 4 - krotnie, dramatycznie wzrosla tez stopa
oprocentowania w miedzynarodowych bankach. Splot tych okolicznosci byl
zabojczy dla kraju. Zaklady przemyslu ciezkiego musialy splacac
zagraniczne dlugi zanim jeszcze rozpoczely produkcje. Wielu inwestorow
zagranicznych zaczelo pakowac walizki; przemysl krajowy tracil rynki
zbytu; mnozyly sie problemy spoleczne, klopoty z pracownikami; kilka
fabryk zamknieto. Kraj stanal w obliczu masowego bezrobocia.

Rzad tymczasowy zdecydowal sie na terapie szokowa. W styczniu 1980 r.
przeprowadzono 20-procentowa dewaluacje wona w stosunku do dolara.
Towarzyszyl temu 60-procentowy wzrost ceny ropy naftowej i liczne ciecia 
budzetowe. Jak mozna sie bylo spodziewac, nastapil gwaltowny skok 
inflacji.

W pierwszej polowie lat 80-tych ceny uspokoily sie; poprawil sie
miedzynarodowy bilans platniczy, ustabilizowal sie poziom zatrudnienia w
przemysle. Po raz pierwszy od 1945 r. przestal istniec czarny rynek
walutowy. Gospodarka poludniowokoreanska stala sie wreszcie czescia
gospodarki swiatowej. Mozna bylo pomyslec o organizacji tak wielkiej 
imprezy jak Igrzyska Olimpijskie.

Szybki rozwoj gospodarczy pociagnal za soba rownie szybkie zmiany
spoleczne. Oswiata, prywatyzacja ziemi, industrializacja - wszystko to 
zaowocowalo przebudzeniem calego spoleczenstwa. Zdalo sobie ono sprawe
nie tylko ze swych aspiracji i potencjalu, ale takze z istnienia swiata
zewnetrznego, wraz z jego demokratycznymi normami.

Owo przebudzenie polityczne bylo po czesci zasluga elit wladzy, ale te
nie do konca zdawaly sobie sprawe z glebokosci tego zjawiska i nie
przeprowadzily w pore koniecznych reform, nie nadazyly za tempem zmian 
swiadomosci spolecznej. Konsekwencja takiego stanu byly niepokoje
studenckie i przewroty polityczne.

Tak otworzyl sie kolejny rozdzial historii, wyznaczajac nowe wyzwania.

-------------------

Autor jest profesorem na uniwersytecie Kyung Hee i przewodniczacym
zarzadu Koreanskiego Instytutu Nauki i Technologii. Byl wiceministrem
finansow, a w latach 1979-80 wicepremierem rzadu tymczasowego, 
odpowiedzialnym za program terapiii szokowej. Artykul zostal napisany
specjalnie dla "Polityki".

-------------------------

[3 centy kopisty dyz. Korea Poludniowa stawiana jest czesto za przyklad
drogi, ktora powinna podazac Polska ku uzdrowieniu swej gospodarki.
Dlatego tez uznalem za celowe przeczytanie, co ma do powiedzenia 
czlowiek odpowiedzialny w duzej mierze za sukces, nawet jezeli 
cokolwiek sam sie przy tym chwali. I istotnie znalazlem ciekawe 
elementy, np. to, ze w zadnym wypadku o sukcesie Korei nie zadecydowala 
slawna `niewidzialna reka rynku' jak chcieliby niektorzy dogmatycy. 
Ale z drugiej strony po przeczytaniu tego arykulu jestem tak 
samo madry, jak przed - niemal zadna z recept koreanskich nie ma 
prostego zastosowania w Polsce. Chocby dlatego, ze owe `wyspy postepu' 
juz w Polsce od pewnego czasu istnieja, i to w niemalej liczbie, zas 
reforma rolna zostala przeprowadzona jeszcze hen w 1945 roku. Tylko co 
z tego? Potrzebny jest jeszcze koreanski konsensus spoleczny, ktory
tam byl przynajmniej czesciowo wymuszony dyktatura, zas nikt o 
chocby w miare zrownowazonych zmyslach nie postuluje powrotu do niej w 
Polsce. Konsensusu takiego w Polsce jednak ewidentnie brakuje, jesli 
wierzyc opisom biezacych wydarzen politycznych. J.K-ek]

________________________________________________________________________

Jurek Krzystek, za "New York Times'em" z 24.05.1993.


                          MIECZYSLAW HORSZOWSKI                         
                          ====================


22 maja zmarl w Filadelfii w wieku 100 lat Mieczyslaw Horszowski, 
pianista, ktorego gra byla powszechnie podziwiana za swa elegancje, 
refleksyjnosc i przejrzystosc.

Horszowski debiutowal w Warszawie w roku 1901 koncertem skladajacym sie 
z utworow Beethovena i kontynuowal kariere koncertowa i plytowa az do 
ubieglego roku. Nie uzyskal slawy Rubinsteina czy Horowitza, ale zawsze 
mial grono goracych zwolennikow, a w ostatnich latach jego renoma
powaznie wzrosla po tym, jak mloda generacja sluchaczy odkryla na nowo 
jego gre po serii nagran Chopina, Mozarta, Schuberta, Debussy'ego i 
Bacha.

Byl takze niezwykle szanowany przez swych kolegow po fachu. Czesty 
akompaniator wiolonczelisty Pablo Casalsa, pierwszy raz wystapil 
publicznie z dyrygentem Arturo Toscaninim w roku 1906 i kontynuowal z 
nim wspolprace az do smierci tego ostatniego w 1953 roku. Czesto 
uprawial muzyke kameralna, towarzyszac oprocz wspomnianego Casalsa 
rowniez muzykom takim, jak: skrzypkowie Joseph Szigeti i Alexander 
Schneider, wiolonczelista Janos Starker i tenor Askel Schiotz. Przezyl 
ich wszystkich o dlugie lata.

Horszowski urodzil sie w 1892 roku we Lwowie, Polska (obecnie Ukraina). 
Jego ojciec byl wlascicielem sklepu z fortepianami, zas jego matka byla 
pianistka-amatorka, uczennica Karla Mikuli, ucznia z kolei Fryderyka 
Chopina. Jako wunderkind, zaczal wygrywac melodie na fortepianie w wieku 
3 lat, w wieku lat 5 gral Inwencje Bacha i sam komponowal. W 1898 roku 
rozpoczal formalne studia u Teodora Leszetyckiego, legendarnego 
pedagoga, wsrod ktorego uczniow mozna wyroznic Ignacego Paderewskiego, 
Artura Schnabla i innych, ktorych kariery kwitly w pierwszej polowie XX 
wieku. W 1903 roku Horszowski, w wieku lat 11, dawal regularne tournees 
po Europie. W tym czasie zaprzyjaznil sie z Casalsem, Rubinsteinem i 
skrzypkiem Jacques Thibault, gral rowniez dla kompozytorow Ravela i 
Faure.

W roku 1906, po tournee po Europie i Ameryce Pld. pianista mial swoj 
debiut w Nowym Jorku, zyskujac poczatkowo renome jako wykonawca utworow 
kompozytorow romantycznych jak Czajkowski i Grieg. Dziesiec lat pozniej 
przesunal punkt ciezkosci swego repertuaru na utwory francuskich 
impresjonistow, zas po II Wojnie Swiatowej na dziela Chopina, Mozarta i 
Beethovena.

W roku 1911 Horszowski usunal sie z aktywnego zycia koncertowego na 7 
lat. Oswiadczyl wowczas, ze pragnie uzupelnic swe studia, nie tylko 
muzyczne, ale rowniez jezykowe i w innych dziedzinach akademickich. 
Osiedlil sie w Paryzu, a nastepnie Mediolanie.

W 1926 roku powrocil do USA, gdzie nastapil jego, jak to okreslal, 
`dojrzaly debiut'. W tym czasie jego mocne i slabe punkty byly juz duzo 
wyrazniej widoczne niz 20 lat wczesniej, gdy byl jeszcze dzieckiem. 
Przykladowo, jego dlonie byly stosunkowo male i nie pozwalaly mu brac 
akordow szerszych niz oktawa, co wykluczalo wykonywanie wielu sposrod co 
bardziej efektownych utworow romantycznych. Niemniej zdolal on 
przemienic ten defekt w silna strone, koncentrujac sie na muzyce nie 
wymagajacej takich efektow, stawiajacej natomiast duzo bardziej 
intelektualne wymagania.

Te wlasnie jego silne strony byly podkreslane w recenzjach poczawszy od 
lat 20-tych. Przykladowo, po jego debiucie w 1926 roku, krytyk muzyczny 
"New York Times'a" podkreslal jego `cywilizowany i umiarkowany' sposob 
gry. 

Na poczatku II Wojny Swiatowej, Horszowski przybyl do USA poprzez 
Brazylie. Osiedlil sie w Filadelfii, gdzie sciagnal go pianista Rudolf 
Serkin, uczac w Curtis Institute of Music. Wsrod jego uczniow byli m.in.
pianisci Peter Serkin, Anton Kuerti i Murray Perahia.

Poczawszy od lat 40-tych Horszowski uprawial regularna dzialalnosc 
koncertowa, czasem obejmujaca gigantyczne projekty, jak n.p. wykonanie 
wszystkich solowych utworow fortepianowych Beethovena w trakcie 12 
recitali w latach 1954/55, lub wszystkich sonat fortepianowych Mozarta w 
trakcie 4 koncertow w roku 1960.

Muzyka wspolczesna stanowila czesc jego repertuaru, choc niezbyt 
znaczaca. W latach 20-tych dawal pierwsze wykonania utworow takich
kompozytorow jak Honegger, Strawinski czy Szymanowski. Jeszcze w 1975 
roku, celebrujac (nieco za wczesnie) 75-lecie swojego amerykanskiego 
debiutu, dal pierwsze wykonanie nowojorskie "Bagatel" wspolczesnego 
finskiego kompozytora Joonasa Kokkonena. I jak bardzo niewielu pianistow 
jego pokolenia, eksperymentowal z gra na prototypie fortepianu, zwanym 
po angielsku `fortepiano' w odroznieniu od `piano' lub `concert piano'
(polski termin `pianoforte' ???), koncertujac w Metropolitan Museum of 
Arts w Nowym Jorku na XVIII-wiecznym instrumencie zbudowanym przez 
Cristoforiego.

Horszowski wyroznial sie fenomenalna pamiecia, ktora byla jednym z 
sekretow jego dlugowiecznosci. W latach 80-tych zaczal mu odmawiac 
posluszenstwa wzrok. Mial jednak taki zasob repertuaru w pamieci, ze nie 
stanowilo to zadnej przeszkody w dzialalnosci koncertowej. Pomoca 
sluzyla mu rowniez jego zona, Bice Costa, dyktujac mu podczas cwiczen 
nuty, jesli nie byl ich pewien. Horszowski ozenil sie tylko raz, w wieku 
89 lat.

Sluchajac nawet jego ostatnich nagran, trudno nie zauwazyc niezwyklej 
pewnosci wykonania. Jednym z najlepszych jest I czesc "Das 
Wohltemperierte Klavier" Bacha z roku 1981 (Vanguard), oraz seria 
recitali z mieszanym repertuarem, nagranych w poznych latach 80-tych i 
wczesnych 90-tych (!) (Nonesuch). Zbior wykonan `na zywo', 
zarejestrowanych w latach 1958-83 zostal rowniez opublikowany przez 
firme Pearl Records w zeszlym roku.

Nagrywajac dla Nonesuch, Horszowski nie zapowiadal zadnego z gory 
ustalonego repertuaru, a gral te utwory, do ktorych akurat czul 
natchnienie. Rezultatem jest ten rodzaj muzykowania, ktory robi wrazenie 
czystej, wznioslej lecz nieskrepowanej improwizacji.

--------

Tyle "New York Times". Zaiste, czuje sie, ze odeszla w przeszlosc cala 
epoka. Allan Kozinn, ktorego artykul swobodnie przetlumaczylem powyzej, 
delikatnie nie napisal, ze Horszowski w latach 60-70 byl praktycznie 
zapomniany - niemal nikt nie sadzil, ze artysta jeszcze zyje. Wszyscy 
wielcy jemu wspolczesni wlasnie w tych latach odeszli. Dopiero w 
drugiej polowie lat 80-tych nastapil niezwykly renesans jego 
popularnosci. Sam widzialem afisze oznajmiajace jego koncerty w kilku 
miastach amerykanskich, jak rowniez w Europie nie dalej niz w zeszlym 
roku! Niestety nie zdolalem pojsc na zaden.

I jeszcze jeden dodatek. Tak sie sklada, ze uczennica Horszowskiego z 
Filadelfii uczy sama teraz na moim uniwersytecie. Dodala on kilka 
szczegolow dotyczacych tych 7 lat, kiedy Horszowski wycofal sie z zycia 
koncertowego `dla poglebiania studiow'. Coz, moze i poglebial on 
studia, faktem jednak bylo, ze byl on znanym w Paryzu i calej Europie 
bon-vivantem. Jakby tego bylo malo, byl rowniez zapalonym automobilista,  
uczestniczac n.p. w rajdach samochodowych do Monte Carlo. Wspinal sie 
rowniez wyczynowo po gorach. Podobno - za scislosc informacji nie recze, 
wymaga sprawdzenia - zdobyl Matterhorn nowa droga, ktora zostala nazwana 
jego nazwiskiem i nazwisko to figuruje w annalach odpowiednich 
stowarzyszen w Szwajcarii. Wszystko to w czasach przed, albo zaraz po
I Wojnie Swiatowej. Ciekawy czlowiek...

                                             Jurek Krzystek
________________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk


                                 JUDASZ
                                 ======


Czasami przychodzi na czlowieka tzw. straszna pora. Siedzi sie w pracy
i wie sie, ze zupelnie nie wiadomo po co. Teraz (7.05.93) sa tutaj tzw.
wakacje wielkanocne, czasami przewinie sie jakis student walczacy z 
komputerem o zaliczenie, albo jacys technicy, ktorzy klada kable 
demolujac nam regularnie system. A za pol godziny mam intymne spotkanie 
z moim dentysta. Coz wiec mozna robic? Oczywiscie - porzadki.

Na biurku? Nie, w zadnym wypadku, tam nawet przepuszczenie rzeki by nie
pomoglo. Wiec chociaz na dyskach, bo to w koncu wlasnosc wspolna, 
dlaczego ja mam sam zajmowac wiecej niz cala reszta Zakladu?

Ale z drugiej strony zal cos wyrzucic, wiec zajalem sie tzw. atakiem 
pozorowanym i postanowilem powyrzucac troche smiecia, np. stare listy z 
i do Poland-L. I coz powiecie? Znalazlem troche kawalkow, ktorych mi 
naprawde szkoda. Ponizej bedzie pierwszy, rozpoczynajacy moj cykl pt.
Opowiesci o Uczonych i Odwrotnie.

Poznalem kiedys rosyjskiego fizyka, Dymitra Siergiejewicza 
Czerniawskiego. Nie widzialem go od ponad 16 lat, nie wiem co sie z nim 
dzieje. Wiec bede pisal w czasie przeszlym, majac szczera nadzieje, ze 
czas terazniejszy w wielu punktach bylby prawidlowszy.

Czerniawski zjawil sie kiedys na Zakopianskiej Szkole Fizyki 
Teoretycznej jak kometa. Jowialny grubas, mowiacy po angielsku z 
potwornym akcentem, zainteresowany metodami matematycznymi w biologii i 
zasypujacy nas co wieczor niewiarygodna iloscia anegdot i przypowiastek 
politycznych. Wszystko podlewane taka iloscia alkoholu, ze 90 procent 
wywietrzalo mi z glowy.

Potem sie dowiedzielismy, ze za starych dobrych lat siedzial w jednym
pokoju (sluzbowo, naukowo! - nic z tego co sobie pomysleliscie, choc...)
z niejakim Andriejem Sacharowem. TYM Sacharowem. Wiec mial o czym 
opowiadac. Ponizej jedna z jego historyjek, slabo przetlumaczalna. (Do 
Poland-L poslalem ja po angielsku, teraz bedzie po polsku, ale oryginal 
byl mieszanka rosyjskiego i dziwnego angielskiego).

Wypada jeszcze powiedziec co rozumiem przez stare, dobre lata. Wiec ta
Szkola w Zakopanem miala miejsce w 1973. A Czerniawski opowiadal raczej
o sprawach z okresu szalejacego Stalinizmu.


"Jak wiecie, nasi studenci byli zobowiazani do zaliczenia powaznego 
 egzaminu z filozofii marksistowskiej. Ale Komisje Egzaminacyjne 
 skladaly sie raczej z fizykow, biologow, historykow itp., jako, iz 
 liczba Prawdziwych Filozofow byla dosc ograniczona (i zreszta co jakis 
 czas okazywalo sie, ze ktorys wcale nie byl Prawdziwy, tylko odwrotnie, 
 wiec znikal. Niebezpiecznie bylo na nich liczyc).
 
 Tak wiec, razu pewnego przyszlo i na mnie. Zostalem czlonkiem Komisji
 i musialem zadawac pytania. Ba, oceniac! Wiec wymyslilem sobie proste
 kryteria:

 Kandydat powiedzial cos:                              Piatka
 Kandydat nie powiedzial nic :                         Czworka
 Kandydat nic nie powiedzial, tylko sie rozplakal:     Troja
 Dwoj raczej nie stawialem.

 Ale po paru godzinach stwierdzilem, ze kryteria byly niedoskonale i
 czasami krzywdzace. Wiec wprowadzilem alternatywne kryteria:

   ...  nie powiedzial nic:                            Piatka
   ...  powiedzial cos:                                Czworka
   ...  nie zgodzil sie z nami:     -   Zalezne od kontekstu:
           chlopak, dziewczyna?  ladna?  komsomolec? tatus w poblizu?
           itp.

 Pod koniec dlugiej i zmudnej sesji pojawil sie nastepny student, a 
 raczej studentka, bardzo ladna zreszta, ktora, zanim zdazylismy 
 cokolwiek powiedziec, od progu wykrzyknela:

     -  `Precz z banda Trockiego!

     -   Precz z Trockim, ktory od poczatku byl Judaszem Komunizmu!!'

 Moj sasiad z Komisji skinal powaznie glowa i powiedzial: `Ahaaaaa'.
 Pozostali czlonkowie mieli rowniez niezbyt szczesliwe miny, wiec sobie
 pomyslalem: - Gospodi, pomiluj, w tym stanie rzeczy jest zupelnie 
 realne, ze ktorys z tych ciezko zmeczonych ludzi nie wytrzyma i sie
 kompletnie wyglupi zadajac jakies idiotyczne pytanie w rodzaju:

     `A dlaczego?'

 Albo *znacznie* gorzej, np.: 

     `W istocie, Towarzyszko, ale dlaczegoz to myslicie, ze wasza 
      deklaracja nas tutaj zainteresuje?'

 - co spusci na glowe dziewczyny, jego samego i nas wszystkich dosc
 smiertelne niebezpieczenstwo...

 Postanowilem wiec pomoc dziewczynie i zabralem glos:

   - `Dziekuje naszej mlodej Towarzyszce za interesujace stwierdzenie.
      Czy moglibyscie rozwinac nieco szerzej temat Judasza?'

 Dziewczyna popatrzyla sie na mnie i .....

     `...'

     `A wiec' - dodalem - `Kto to byl Judasz?'

     `...'

 I dziewczyna wybuchnela placzem.

 O, ty @#&%@!, powiedzialem sobie w duchu, czegos ty narobil! Teraz
 trzeba bedzie ja ratowac! Wiec zadalem pomocnicze pytanie:

     `No co nam mozecie na przyklad powiedziec na temat Chrystusa? Co 
      wiecie na jego temat?'

 Dziewczyna sie rozpromienila:

     `Oczywiscie, wiem *wszystko* na jego temat'.

 Moj sasiad z Komisji powiedzial: `Ahaaaa'.

 Ale dziewczyna blednie potraktowala to jako pytanie: 'Ahaaaa?'
 I podkreslila:

     `Nu, konieczno, wsio. Wozmozno czto nie sowsiem wsio, no wsio
      nastojasczie'.

 Wiec przepytalismy ja:

   - `A gdziez sie tego nauczyliscie, Towarzyszko?'

   - `Nu, kak? Na kursie Naucznowo Ateisma, wot! Gdziezby indziej?'

   - `Znakomicie, dziekujemy Towarzyszko. Prosze kontynuowac'

   - `Nu, kak wsie znajut, Christ, eto byl tot, kotorowo nie bylo.
      Niemnozko pozze wslawil sie tym, ze uformowal imperialistyczna
      partie polityczna zwana Kosciolem'.

 I dziewczyna ze swada poleciala dalej. A ja, patrzac na jej uduchowiona
 buzie i na zadowolone twarze czlonkow Komisji, na te rytmicznie 
 potakujace glowy, z przerazeniem stwierdzilem, ze *musze natychmiast 
 zatrzymac ten potok Prawdy Samej!!!*
 
 Juz zapewne wiecie dlaczego, prawda?

 Oczywiscie!

 Naturalnym wnioskiem z jej historyjek bylo to, ze Judasz mial racje.
 No i co z tego? Ostatecznie...

 Absolutnie nie! Oznaczaloby to takze, ze Trocki mial racje.

 I to bylby ostateczny koniec karier - zarowno dziewczyny jak i naszych.

                               Literacko opracowal:  Jurek Karczmarczuk

________________________________________________________________________

"Nowy Dziennik", 14.01.1993.


                    KILKA BARDZO BURZLIWYCH LAT
                    ===========================


Z Jerzym Surdykowskim, konsulem generalnym RP w Nowym Jorku rozmawia 
Bogda Barnesson, Seattle.

(za uprzejma zgoda Autorki wywiadu)



Bogda Barnesson: Jako konsul generalny ma pan ogromne mozliwosci 
uczynienia wiele dobrego dla Polski oraz polskiej emigracji...

Jerzy Surdykowski: Wcale nie mam tak wielkich mozliwosci. Moje biuro
jest bardzo skromne, a ostatnio znacznie zmniejszono personel na
wskutek oszczednosci budzetowych. Konsulat zajmuje sie wydawaniem
paszportow i wiz, legalizacja dokumentow prawnych, alimentami,
odszkodowaniami, spadkami. Inne czynnosci, poza tymi urzedowymi,
wykonuje w konsulacie tzw. dzial polonijny. Powinien nazywac sie 
dzialem politycznym, bo obejmuje tez sprawy zwiazane z instytucjami
amerykanskimi, jak placowki naukowe, prasa, administracja i sprawy
spolecznosci emigracyjnych naszych sasiadow, ostatnio bardzo waznych:
Ukraincow, Litwinow, Bialorusinow itd., a takze Zydow, bo Nowy Jork
jest najwiekszym miastem zydowskim na swiecie. W dziale polonijnym
mialem trzech konsulow, obecnie jednego. Mozliwosci radykalnie sie
zmniejszyly. Konsulat ma bardzo wiele do zrobienia, ale w obecnych
warunkach bedzie mogl robic tylko znikoma czesc, jesli chodzi o
kontakty z roznymi instytucjami amerykanskimi, ktore moglyby Polsce
pomagac, z Polska wspolpracowac.

- Z moich obserwacji wynika, ze przecietny Amerykanin wie niewiele lub
nic o polskiej kulturze i historii - jakie sa pana spostrzezenia?
Czy Konsulat Generalny RP prowadzi jakas dzialalnosc majaca na celu
poprawe tej sytuacji?

- Zgoda, przecietny Amerykanin niewiele wie o polskiej kulturze, o
Polsce, ale jezeli chce sie dowiedziec, to ma wiele mozliwosci. Jest
bogata literatura, chocby ksiazki Normana Daviesa po angielsku, 
znakomite, o historii Polski. Do dzialalnosci szerszej, obliczonej na
amerykanskie radio, prase, telewizje, potrzebny jest instytut
kulturalny z duzym budzetem. Taki jak niemiecki Goethe Institut, jak
instytut wloski, francuski itd. Dopoki nie powstanie polski osrodek 
kultury i informacji, dopoki nie bedzie mial wlasnego lokalu, budzetu, 
pracownikow, dopoty ta akcja bedzie amatorska. Troche probuje w tej 
kwestii robic Kongres Polonii Amerykanskiej. To sa dzialania paru ludzi
dobrej woli, majacych bardzo skromne srodki i mozliwosci. Ale zle by
bylo, gdybysmy widzieli tylko `Polish jokes'. Dowcipy opowiada sie
o wszystkich narodowosciach, wezmy dowcipy zydowskie. Mysle, ze tych
`Polish jokes' nie warto zwalczac. Nauczmy sie smiac z siebie samych.
Natomiast warto propagowac wiedze o Polsce. Wiedze o polskiej historii
i o Polsce dzisiejszej.

Przy konsulacie powstal klub zlozony  z przedstawicieli elity
intelektualnej mlodszej polskiej emigracji i Amerykanow 
zainteresowanych Polska - ze sfer uniwersyteckich, prasy, roznych 
instytucji, biznesu takze - Forum of American-Polish Affairs. Klub ten 
od czasu do czasu organizuje spotkania z ciekawymi mowcami, z Polski czy 
stad, odbywaja sie dyskusje o sprawach polskich. To jest sposob na 
przeciagniecie amerykanskich przyjaciol Polski, sposob na stworzenie 
pewnej atmosfery inetlektualnej. To jest moze nawet wazniejsze niz cala 
praca wsrod Polonii i emigracji.

- Wiele emocji wzbudzily na emigracji wybory w 1989, 1990 i 1991 roku.
Czy emigracja bedzie glosowac i w nastepnych wyborach?

- Ordynacja wyborcza nie jest jeszcze gotowa. Ale sadze, ze procz 
tradycyjnych wyborow mozliwe sa inne, nowe rozwiazania, jak powolanie
rady do spraw emigracji, dzialajacej przy prezydencie czy premierze, do
ktorej czlonkowie byliby wybierani przez emigracje badz organizacje 
emigracyjne. Jest to uczciwsze i sensowniejsze niz bezposredni udzial 
emigracji w wyborach w Polsce. Tam, gdzie mieszkasz, tam gdzie placisz 
podatki, tam glosujesz. W okresie przejsciowym, zmiany ustroju, 
umozliwienie glosowania emigracji bylo pewnym moralnym 
zadoscuczynieniem. Ci ludzie zostali w duzym stopniu wypchnieci z 
Polski, wyjechali z politycznych powodow, bo w Polsce panowal komunizm, 
z ktorym nie chcieli sie pogodzic. W ustabilizowanym panstwie sensowne 
jest ograniczenie wyborow do ludzi mieszkajacych w kraju. Podobnie jak 
w Ameryce. Mozliwy tez do zastosowania jest `absentee ballot', tak jak 
tutaj, czyli glosowanie pod nieobecnosc, listownie, ale wyborca musi sie 
wczesniej zarejestrowac, by zyskac prawo glosu.

- Jakie sa pana obserwacje co do zasadniczych roznic kulturowych miedzy
spoleczenstwem amerykanskim i polskim?

- Mozna na ten temat napisac ksiazke. Powiem o paru najwazniejszych
sprawach. Polacy lubia narzekac. Czlowiek, ktoremu powiodlo sie, jest w
jakis sposob podejrzany. Czlowiek, ktory twierdzi publicznie, ze mu 
zle, jest jednym z nas, jest w porzadku. Tu jest odwrotnie i to mi sie
podoba. Dalej: spoleczenstwo amerykanskie od poczatku bylo 
spoleczenstwem samoorganizacji, na to zwrocil uwage chocby Alexis de
Tocqueville w swym fundamentalnym dziele "O demokracji w Ameryce". To
wynikalo z trybu, w jakim byly zakladane pierwsze kolonie na Wybrzezu
Wschodnim i z trybu kolonizowania Dzikiego Zachodu. Ludzie musieli sami
wykreowac wladze. I stad wlasnie wladza jest rozumiana jako sluzba
publiczna. To nasi wybrancy, ktorzy za nasze pieniadze pelnia dla nas
sluzbe. Jakby umowa - my wladzy placimy z naszych podatkow, a wladza ma
nas obsluzyc, zapewnic bezpieczenstwo, funkcjonowanie administracji itd.
W Europie wladza pochodzila od czegosc wyzszego - od Boga, od ksiecia, 
od krola. W Polsce tez, mimo tradycji demokratycznej Rzeczypospolitej
Szlacheckiej. Jedynym wyjatkiem jest Szwajcaria, gdzie - podobnie jak w
Ameryce - tworzyly sie samorzadne gminy. Spoleczenstwo amerykanskie 
swietnie rozumie sens wladzy, zwlaszcza lokalnej, sens samorzadu. Tego
w naszej tradycji demokratycznej absolutnie brak. Mamy pewne zwyczaje
dotyczace sejmu, senatu, wyborow - bylismy jednym z pierwszych ustrojow
parlamentarnych w Europie - ale nie mamy wiekszych tradycji 
samoorganizacji.

Mozemy i powinnismy czerpac pelnymi garsciami z doswiadczen 
amerykanskich. Np. stosunek do pracy: na korzysc Ameryki, choc tu tez
jest wiele lenistwa, ale duzo mniej niz w Polsce. Inna zaleta:
przyrodzony optymizm Amerykanow - tego w Polsce nie ma. Wady tutejszego
spoleczenstwa: plytkosc wiezow miedzyludzkich przy pozornej latwosci
ich nawiazywania. Slabe zakorzenienie w kulturze, rozumianej troche
szerzej niz kultura masowa. Bedziemy z lezka w oku wspominac realny
socjalizm w Polsce - pomimo cenzury, ktora byla przeklenstwem - z jego
dostepnoscia ksiazek klasykow literatury, dobrego teatru, filmu, tych
tresci, ktore nie byly polityczne, ale ktore byly tradycja kultury.
Nastepny, wielki dylemat spoleczenstwa amerykanskiego to przepasc 
miedzy tymi, ktorzy akceptuja konkurencje, bogacenie sie, sukces, a 
tymi, ktorzy te wartosci odrzucaja. Wiekszosc tych ostatnich to Murzyni.
Zyja w dzielnicach nedzy, z zasilkow. Zyja poza wartosciami tego
spoleczenstwa. Podpalaja - jak w Los Angeles, a kiedys w innych 
miastach. I widac to tez w Nowym Jorku. Polska jest od takich problemow
wolna. Ale Ameryka umie podejmowac wyzwania. Byc moze musi doczekac sie
nowego Pearl Harbor, przejsc przez kleske, przez szok, zeby sie 
podniesc, stawic czlowa wyzwaniu, tak jak stawila czola wyzwaniu 
japonskiemu, a pozniej sowieckiemu. Wierze, ze i z tym sie upora.

- Rozne zrodla podaja rozna ilosc "Polish-Americans". Rozpietosc
ogromna, od 10 do 15 milionow.

- Ta liczba jest ludzaca. To nie sa ludzie majacy swiadomosc swojej
polskosci. To sa Amerykanie, ktorych przodkowie byli Polakami. Znaczna
czesc, procz dziwnie brzmiacego nazwiska i pamieci, ze `moj dziadek byl
Polakiem', nic o Polsce nie wie. Liczenie na tych 10-15 milionow
prowadzi do fikcyjnych wnioskow.

- Czy jest widoczna tendencja do powrotu rodakow do Polski na stale?

- Bardzo slaba. Ludzie, ktorzy zakorzenili sie w Ameryce, odniesli jakis
sukces, nie maja specjalnie powodu do wracania do Polski. Polska jest
gospodarczo wciaz krajem slabym, a patriotyczne wzgledy nie sa tak 
silne, zeby przewazyly nad ekonomicznymi. Poza tym, ciezka kotwica dla
rodzin polskich tutaj sa dzieci, ich jezyk. Dziecko pochodzi pare lat
do szkoly i mowi oraz mysli po angielsku. Decyzja o powrocie do Polski
jest takze decyzja o zmianie jezyka, ktorym mowia dzieci. Nawet uczone 
po polsku w domu, dziecko nie bedzie juz Polakiem po szkole 
amerykanskiej. Bedzie Amerykaninem polskiego pochodzenia. Wraca troche
takich, ktorym sie nie powiodlo. Ale tez bardzo wielu, ktorym sie nie
powiodlo, tkwi nadal tutaj. Gonia za zluda. Moze chca, zeby ich dzieci
byly Amerykaninami?

Mysle, ze grono tych, ktorym sie nie powiodlo, jest wieksze, niz nam sie
zdaje. Ameryka jest wspanialym mirazem, ale jest okrutna, wymagajaca i
niesprawiedliwa w stosunku do swoich kochankow. Odrzuca ich czesto.

Wracaja tez ludzie, ktorzy przeszli na emeryture. Ale powrot dla 
emerytow jest mniej atrakcyjny niz byl w czasach komunistycznych, kiedy
obowiazywal czarnorynkowy kurs dolara - niewielka emerytura amerykanska
dawala spora sume w zlotowkach.

- W czasie trwania stanu wojennego wspolpracowal pan z podziemna prasa 
w kraju, a takze z prasa emigracyjna.

- Z "Nowym Dziennikiem" wspolpracowalem od 85 roku, a z paryskim 
"Kontaktem" od 82 roku, az po zmiany polityczne, ktore pozwolily na
przeniesienie pisma do Polski. W miedzyczasie nastepowala erozja
struktur komunistycznych, bylo coraz latwiej, coraz wiecej ludzi pisalo
pod wlasnym nazwiskiem, bo na przelomie '82/'83 opublikowalem "Notatki
gdanskie" w londyskim "Aneksie".

Do prasy podziemnej zaczalem pisac w 85 roku, kiedy Sluzba 
Bezpieczenstwa rozszyfrowala moj pseudonim, pod jakim wystepowalem
w "Kontakcie": Krzysztof Jerzewski. Probowano mnie szantazowac, wiec
pomyslalem sobie: albo ulegne, albo zagram twardo. Odtad publikowalem
pod nazwiskiem.

Nie pierwszy, ale jako jeden z pierwszych. Pierwszym chyba, ktory
zaczal pisac w prasie podziemnej pod nazwiskiem, byl znakomity pisarz
Marek Nowakowski, trzeba o tym pamietac, dzielne to bylo. Mysle, ze
ludzie o znanych nazwiskach mieli wieksze obowiazki, niz ludzie malo
znani. Jeszcze w 87 czy 88 roku, kiedy lokalni dzialacze Solidarnosci 
wystepowali pod nazwiskami, nieraz reakcja bylo aresztowanie czy
pobicie przez policje. Bano sie zaatakowac kogos bardziej znanego, jak
ja czy Nowakowski, ale nie patyczkowano sie z ludzmi malo znanymi. Tak
po prostu trzeba bylo dzialac, zeby zdobywac te kawalki wolnosci, a
jednoczesnie zapewnic jakas ochrone zwlaszcza tym mniej znanym, o
ktorych by sie swiat nie upomnial, tak jak sie upominal o znanych.

- Byl pan naczelnym redaktorem "Glosu Wyborczego Solidarnosci". Jakie
byly okolicznosci startu tej publikacji? Co roznilo to pismo od innych
i czy spelnilo pana oczekiwania?

- To juz okres zmian politycznych po "okraglym stole". Skoro zostaly
uzgodnione wybory, trzeba bylo stworzyc prase wyborcza. "Glos Wyborczy
Solidarnosci" byl gazeta Malopolskiego Komitetu Obywatelskiego 
"Solidarnosc", ktorego bylem czlonkiem - powierzono mi jej redagowanie.

Pierwszy numer wyszedl kilka dni przed "Gazeta Wyborcza"; taki maly
sukces, nawet dostalem telegram z gratulacjami od Michnika. Pracowalismy
spolecznie, spontaniczna pomoc nioslo mnostwo ludzi. Redagowalismy
"Glos" bez lokalu, w pokoiku u zecerow. Gazeta byla bardzo potrzebna, 
chocby po to, zeby pokazac, iz Solidarnosc istnieje i zamierza te
wybory wygrac. Opublikowalismy wyniki badan opinii publicznej, 
swiadczace o szykujacym sie druzgocacym zwyciestwie Solidarnosci. Bylo
to jeszcze pismo cenzurowane. Cenzorzy jednak mieli juz swiadomosc, ze
komunizm sie konczy. Ale czasami gryzli, np. zostal zdjety tekst
o przesladowaniach, o esbeckich pobiciach, napisany przez pozniejszego
posla i ministra Jana M. Rokite. Zdjeto pare wtretow antysowieckich.
Zaznaczalismy te ingerencje z duza satysfakcja. Pismo mialo sie
przeksztalacic w tygodnik Solidarnosci, ale juz sie zaczely pewne tarcia
personalne, slawna "wojna na gorze". A moze po prostu zabraklo pieniedzy
na dalsze wydawanie pisma, nie chce sie na ten temat wypowiadac. Dosc,
ze wyszlo pozniej pod inna redakcja, jednak nie wykorzystalo tego
impetu, jaki stworzyl "Glos Wyborczy Solidarnosci".

- Jakie wydarzenie, w ktorym pan uczestniczyl (dramatyczne czy zabawne)
specjalnie zapisalo sie w pana pamieci?

- Kiedy w 1988 roku przebywalem w Nowym Jorku, pracowalem w "Nowym
Dzienniku". W sierpniu w Polsce wybuchla fala strajkow w stoczniach. 
Byly one jakby punktem startu procesu politycznego, ktory doprowadzil
do "okraglego stolu". Otoz wowczas pod konsulatem PRL w Nowym Jorku
odbylo sie kilka demonstracji czlonkow i sympatykow Solidarnosci.
uczestniczylem w jednej z nich. Jacys panowie fotografowali nas zza
kotary w oknie. Do glowy mi nie przyszlo, ze dokladnie w dwa lata
pozniej wejde do tegoz konsulatu - ktorego progu wczesniej nie
przekroczylem - jako konsul generalny.

Tak... To bylo kilka naprawde bardzo burzliwych lat.

- Gdzie moglabym kupic pana ksiazke "Notatki gdanskie"?

- Tylko w Polsce, ale nie wiem, czy naklad nie jest wyczerpany. Wyszla
na przelomie 82/83 r. za data 1982 w wydawnictwie "Aneks" w Londynie
- ten naklad jest wyczerpany na pewno. Miala trzy wydania podziemne
w Polsce. Jedno wpadlo w rece milicji, dwa - oficyn "Krag" w Warszawie 
i "Libertas" w Krakowie - zostaly wykupione. Kolejne wydanie, po raz 
pierwszy oficjalne, opublikowal w roku 1990 szczecinski "Glob". Ale
inna ksiazke, "Duch Rzeczypospolitej", wydana w 1989 roku, mozna jeszcze
kupic w Nowym Jorku w Ksiegarni "Nowego Dziennika".

- Dziekuje serdecznie za rozmowe.

-------------

Jerzy Surdykowski, mianowany na konsula generalnego w Nowym Jorku przez
rzad RP w sierpniu 1990 roku, otrzymal awans do stopnia ministra
pelnomocnego. Jest to najwyzszy stopien, jaki moze osiagnac w polskiej
dyplomacji konsul generalny.

Surdykowski, urodzony w 1939 roku, jest absolwentem Wydzialu 
Elektroniki Politechniki Gdanskiej. Pracowal jako inzynier, programista
komputerow, marynarz, stoczniowiec, instruktor alpinizmu. Autor 11 
ksiazek. Jesienia 1980 roku zostal wybrany na wiceprezesa Stowarzyszenia
Dziennikarzy Polskich, rozwiazanego przez rezim komunistyczny po
ogloszeniu stanu wojennego. Od 1967 roku czlonek PZPR, skad zostal 
wydalony rowniez po ogloszeniu stanu wojennego za wspolprace z
Solidarnoscia. Wykladowca dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellonskim
w latach 1979/81 i 1989/90. Jego mianowanie na konsula generalnego
spotkalo sie z protestami czesci Polonii.

________________________________________________________________________

Maciek Cieslak


              AKTUALNE BESTSELLERY KSIEGARSKIE W POLSCE:
              ==========================================
              

1. Ryszard Kapuscinski "Imperium"  (Czytelnik)

2. Monika Zeromska "Wspomnienia"   (Czytelnik)

3. Frank Herbert "Heretycy Diuny"  (Phantom-Press)
   (tom IV slynnej sagi science-fiction)

4. William Wharton "Tato"          (Rebis)

5. Anna Iwaszkiewicz  "Dzienniki"  (Twoj Styl)

6. Jozef Czapski  "Wyrwane strony"  (Noir Sur Blanc)

7. Ken Kaesey "Skrzynka demona"    (Phantom-Press)

8. Peter Holt "Bliski Wschod od wypraw krzyzowych do 1517"
                                   (PIW , seria ceramowska)

9. Earl Mindell  "Biblia witamin"  (Wiedza i Zycie)

10. Kronika Opery                  (Kronika)


Lista podana za "Polityka-Dodatkiem Kulturalnym" (22.05.1993)

Dane pochodza z sieci ksiegarn w warszawskiem, torunskiem, 
lodzkiem, katowickiem, przemyskiem. Wedlug zalaczonej informacji: 
obecnie lawinowo powstaja nowe wydawnictwa (jest ich ponad tysiac)
a kazdego dnia ukazuje sie 20-30 nowych ksiazek.
               
________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
stale wspolpracuje:  cieslak@ddagsi5.bitnet (Maciek Cieslak)
 
Copyright (C) by Jurek Krzystek 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP i gopher, adres:  (128.32.162.54), directory:
/pub/polish/publications/Spojrzenia.
 
____________________________koniec numeru 77____________________________