______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 16.04.1993 ISSN 1067-4020 nr 71 ________________________________________________________________________ W numerze: Adacz Smiarowski - Kopalinka. [Opowiadanie] Jerzy Remigioni - Zlo w strzykawce. Cz. II Malgorzata Szejnert - Przemoc w milosc? - Nie! Jan Jaworowski - O wyjatkach z przemowien Papieza z "Tygodnika Powszechnego" Jurek Karczmarczuk - Wybory parlamentarne - Francja, marzec 1993 ________________________________________________________________________ [Od Red. dyz.: Niektorzy z nas swietuja juz koniec roku akademickiego, co akcentujemy opowiadaniem `z myszka' opisujacym problemy z calkiem innego juz swiata. Prosimy Czytelnikow - bylych studentow w tamtych czasach - o nie rozczulanie sie. Z kolei po dokonczeniu materialu o innym spojrzeniu na zagadnienie legalnosci zazywania przynajmniej niektorych narkotykow, dwa teksty przedstawiajace indywidualne reakcje na spoleczne nauki Papieza i Kosciola. I na koniec relacja naocznego swiadka konca wladzy socjalistow we Francji. M.B_cz] ________________________________________________________________________ Adach Smiarowski KOPALINKA ========= [Skad Kopalinka? Byl sezon ogorkowy, kolejna przeprowadzka i jej uroki, kiedy otrzymalem tajna depesze ze "Spojrzen". Rozkaz byl prosty: tekst! A tu zywioly sie sprzysiegly. Zdarzylo sie, ze poszukujac buta narciarskiego do pary - rzecz b. potrzebna latem - wygrzebalem w starym kufrze pare ramot, o ktorych mowiono, ze umilaly wieczory znajomemu lesniczemu na Mazurach dyskretnie plonac na kominie. Jak sie tu dostaly - nie wiem i sie nie dowiem. Otrzepalem wykopalisko, przeslalem "Spojrzeniom" i zapomnialem. Mirek Bielewicz, ktory wsrod zmarznietych Hiperborejow zamieszkuje, papier otrzymal i odpowiedni zen zrobil uzytek, jako ze szlo na zime. Przedtem jednak, z odwaga i zaparciem, przeelektroniczyl papierzydlo na bity. I tak oto kopalinka odbila sie i wrocila do mnie, zeby sie wypelnilo co stoi napisane w pismie: `a to sie obraca i do ciebie wraca.' Ha! Trudna rada. Przeczytalem sam, na probe. Z pewnym rozrzewnieniem. Te geby, gadania, `teksty', kolokwia, wyklady, dziewczyny. Izotopowa proba papieru wskazuje na polowe lat 70-tych. Pozdrowienia. as] * * * Dzien wstawal blady, jakby niepewny. Przez noc padal snieg, i choc przestal nad ranem, ciezkie chmury nadal zaslanialy niebo. W pokoju o osmej bylo jeszcze zupelnie ciemno. Hubert wstal z lozka z bolem glowy i powlokl sie do ubikacji. Kiedy wracal, doszedl do wniosku, ze wlasciwie nie ma po co wstawac, bo i tak w niczym mu to nie pomoze. Polozyl sie z powrotem do lozka, nakryl kocem i przewrocil na bok. Lezal tak pol godziny, az zrozumial, ze juz nie zasnie. Czul jakies wewnetrzne napiecie, cos w rodzaju goraczkowego oczekiwania. Zastanawial sie nad tym przez dluzsza chwile i nie mogl wymyslec nic madrego. `Chyba mnie gorzala jeszcze trzyma' pomyslal wreszcie i wstal. Przewinal sie recznikiem, wzial mydlo i kawalek starej rafii, po czym wyszedl do lazienki. Pod prysznicem siedzial kwadrans, az do chwili, gdy wydalo mu sie, ze jest zupelnie rzeski. Wtedy zakrecil ciepla wode i przez minute stal pod lodowatym strumieniem. W ustach mial wciaz gorzkoslodki ferment, teraz zmieszany z mietowym smakiem pasty do zebow. `Wazne, ze zyje'. Biegl po korytarzu, podskakujac raz na jednej, raz na drugiej nodze. - Hubek - uslyszal - bedziecie mieli balagan za ten wczorajszy festiwal. Hubert zatrzymal sie i obrocil. Z pokoju wychodzil facet z trzeciego roku, niewysoki, chudy i mocno lysiejacy z przodu. Prawdopodobnie dlatego nazywany byl Paganinim, a przez Bogdana i Huberta krocej - Nikolem. - Nikolo, jezeli my bedziemy miec cokolwiek, to ty tez. - To niewykluczone. - Nikolo mowil glosem beznamietnym, nie patrzac na Huberta. - Karol polecial rano z awantura. Kuska mowil, ze opowiadal cos o permanentnym zaklocaniu ciszy nocnej i to zawsze przez tych samych. - Moze sobie mowic. Przeciez to jest idiota i dzieciol. A zreszta - Hubert machnal reka - mniejsza z tym. Przyszedl do pokoju i zaczal budzic Bogdana. - Wstawaj, palancie - krzyknal od progu. - Karol z dziekanem i polowa Rady Mieszkancow ida cie zobaczyc, zeby stwierdzic naocznie zle skutki opilstwa. Bogdan obrocil sie na drugi bok i nic nie odpowiedzial. Hubert podszedl do niego i bezceremonialnie sciagnal koc. - Won z wyra! Jeszcze przyjda jakies gnojki i gotowi nam narobic smrodu, ze nie jestesmy na wykladach. Bogdan podniosl glowe i spojrzal metnym, spiacym wzrokiem. - Co robisz panike? - steknal raczej, niz zapytal. - Kto to slyszal, zeby chodzic na wyklady? - To akurat nie ma nic do rzeczy, ale lepiej sie stad wyniesc. I tak o jedenastej mamy Leszcza. Bogdan zebral sie i posnul do lazienki, a Hubert zeszedl na dol do pani Bozenki wyludzic mleko. W portierni nie bylo nikogo, wiec Hubert, niewiele myslac, wyciagnal z transportera dwie butelki i wrocil na gore. Przed dziesiata wyniesli sie z akademika i poszli do baru. Wzieli po porcji kopytek i kefirze. - Tego kujona zniszcze - mowil Bogdan. - Gowno go to obchodzi, niech sie nie wpieprza do cudzych jubli. Jakos to nikomu nie przeszkadza tylko zawsze jemu. Niech se kupi sluchawki BHP na uszy. - Jeszcze nic nie wiadomo. - Hubert dopil kefir. - Nikolo bardziej pijany niz wczoraj, moze miec zwidy. Szli powoli do glownego gmachu uczelni. Byla odwilz i w ogole paskudna pogoda. Bogdan zamyslil sie. - Ty, jakby ten kolega przypucowal, to juz trzeci figiel w tym semestrze. - Dlatego cie sciagnalem, jelopie, z koja. Lepiej ciac glupa i uczyc sie pilnie, jak nie przymierzajac Mickiewicz w Wilnie, niz gdyby nas mieli znalezc gnijacych w sali. Zreszta Leszcza i tak trzeba zaliczyc. Zostawili kurtki w szatni i poszli na drugie pietro. Mieli przeszlo pol godziny do wykladu. W klubie spotkali Hanke i naciagneli ja na dwie kawy. Hanka wyjela notatki, polozyla na kolanach i zapalila papierosa. - Nie dmuchaj mi pod nos, jak nie chcesz, zebym ci obrzygal zeszyt - skrzywil sie Bogdan. Hanka uniosla uczy. - Mogles sie nie schlac wczoraj - rzucila sarkastycznie. - Madra Polka po cudzej szkodzie - Bogdan potarl silnie dlonia policzki. - Widac po mnie? - zapytal. - Czuc nawet - Hanka schylila sie znowu nad notatkami. - I poza tym Kuska slyszal, jak Karol skarzyl na was. - Te chlopy to jak przed wojna baby. Plotkuja, et - machnal reka. - Jedyny samiec, ktory nie miesza sie w ten niedoraj, to nasz mily przyjaciel Stefan. Powodem tego jest zreszta brak czasu i inwencji. To jest teza do wykluczenia. - Nie mieszaj Stefana, bo sie Hanka miesza, aze sie ploni na licach - rzucil znad kawy Hubert. - Ona jest jakby zamieszana w afere milosna z onym. Hanka podniosla wzrok, skrzywila sie, pokiwala glowa i z powrotem wziela sie do czytania. - Tez wygadujesz glupoty - Bogdan nie zwracal uwagi na to, ze Hanke rozmowa wyraznie irytuje. - Jakzeby sportowiec mogl sie mieszac w jakies takie, no, krotko mowiac, mieszania. Jemu nie wolno, bo jest fizyczny. - Wlasnie dlatego, ze jest fizyczny, to powinien wrecz. Przyczyna tkwi glebiej. - Przestancie pieprzyc, bo nie moge sie skupic - Hanka nie uniosla nawet glowy. Bogdan spojrzal spod przymruzonych powiek na Huberta, ktory wysunal szczeke i skrzywil nos. - Tu nie punkt skupu - mruknal cicho w strone Huberta. - Daj jej spokoj. Dzieczyna zglebia materialy. Naprowadzac jej nie bedziemy, to i nie musimy zwodzic. Ona nas poniekad finansuje. Hubert ujal Hanke za reke i zanim zdazyla sie zorientowac o co chodzi, wykrecil delikatnie, spojrzal na zegarek i puscil. - Czas na Leszcza. Wyklady z matematyki odbywaly sie w nieduzej sali audytoryjnej na pierwszym pietrze. Prowadzil je pan doktor Leszczyk, jeden z nielicznych wykladowcow, o ktorych nikt nic wlasciwie nie wiedzial. Trzydziestoparoletni, dosc wysoki, o ostrych rysach twarzy. Mowil glosem spokojnym, nieglosno i nigdy sie nie unosil. Bardzo rzadko wtracal do wykladu dygresje niezwiazane z tematem. Poza tym, ze znal doskonale matematyke, potrafil jej takze nauczyc. Zawsze odpowiadal na postawione mu w trakcie wykladu pytania i nieraz kilkakrotnie tlumaczyl ten sam problem. Wymagajacy i bardzo uczciwy ta uczciwoscia, dzieki ktorej mial wsrod studentow opinie sprawiedliwego, u ktorego zeby oblac, to trzeba byc matolem. Szla fama, poparta skadinad pewna liczba przykladow, ze doktor Leszczyk - zwany ogolnie Leszczem - nie da sie wyprowadzic z rownowagi. Wielu rozmaitych dokucznikow wychylilo sie razy kilka, atoli bezowocnie. Odstreczalo wielu to, ze Leszcz nie szykanowal, zatem walka byla nierowna. - Leszcz - twierdzil Bogdan - jest to pedagog urodzony. Przed sala stal starosta grupy Kuska i rozmawial ze Stefanem. Na widok Huberta az podskoczyl. - Hubek, ty cholero, mowilem ci, zebys powiedzial Stefanowi o dzisiejszym kolokwium. On mowi, ze pierwsze slyszy. - Nie panikujta, wojcie - Hubert patrzyl na Kuske z poblazaniem. - Zadne kolokwium, tylko test na inteligencje, to raz, a dwa, to ja nie nosze za Stefanem pilki na treningi. Stefan spojrzal zezem na Huberta, skrzywil sie i machnal reka. - Nie machaj lapa - zdenerwowal sie Kuska. - Leszcz wyraznie powiedzial, ze przyjsc musisz, jezeli chcesz miec zaliczone. U niego nie ma tak lekko, ze cie pusci jak reszta, bo rektor daje ci wszelkie ulgi. To jest wrecz typ, no, jakby to powiedziec... - Antysportowy - burknal juz z sali Hubert. - Wlasnie, o, mozesz nie pisac, ale siedz przynajmniej na sali, zeby cie choc raz zobaczyl. Potem sam mu tam wytlumacz, czy, jak wolisz, przez rektora czy dziekana, ze nie miales czasu obryc, bo jestes chluba i... Kuska nie dokonczyl, bowiem na koncu korytarza ukazal sie Leszcz, zlapal wiec tylko Stefana za ramie i prawie przemoca wciagnal do sali. - Nie rob obciachu, przeciez wiesz, kto to jest Leszcz - rzucil jeszcze, zanim usiadl na miejscu. Stefan zacisnal szczeki i poszedl w kierunku ostatnich stolow. Nagle jednak zawrocil i z determinacja usiadl na samym przodzie, akurat w tej chwili, gdy Leszcz zamykal za soba drzwi. Hubert pociagnal za rekaw Bogdana, ktory wygladal wlasnie przez okno. - Spojrz na twardego czlowieka Stefana - naszego serdecznego szlafkumpla. - A jemu co znowu? - zdziwil sie Bogdan. - Jak to co? Czarowac bedzie inteligencja sportowa pana doktora. W naiwnosci swej przypuszcza, ze uda mu sie go wkurzyc. Leszcz zagail, po czym razem z Kuska, ktory z miejsca sie wyrwal, rozdawali kartki ze stemplem dziekanatu. Kolokwium mialo byc jak zwykle godzinne i w formie testu. Druga godzine poswiecal Leszcz na zadania. Po przedyktowaniu pytan nastala normalna cisza przerywana, lub raczej uzupelniana, kaszlnieciami i stlumionymi szeptami. Cisza tak charakterystyczna i jedyna, ze zadnej innej nie sposob z nia pomylic. Jak inaczej wszak pamieta sie ja za kazdym razem? Czasem nie zwrocisz na nia nawet uwagi, piszac i myslac szybko i bez trudu, z zadowoleniem przypominajac sobie poszczegolne potrzebne kawalki wiedzy. Innym znow razem irytuje cie to cholerne skrzypienie pior i dlugopisow, gdy sam dla swoich narzedzi pisarskich nie mozesz znalezc zatrudnienia. Krecisz sie i obracasz na wszystkie strony w nadziei ujrzenia drugiego takiego jak ty becwala, ktory nawet nie zajrzal do studni madrosci. Jesli uda ci sie dostrzec bratnia ofiare przezytkow edukacyjnych, robisz do niej mine pod tytulem: `o podobnym idiotyzmie nie snilo mi sie nawet przez cale moje dlugie zycie'. Ofiara na to odpowiada w podobny sposob mina w stylu: `zupelne bzdury, na dodatek nie ma tego w zadnym podreczniku'. Korespondujac ze soba w ten sposob i pocieszajac sie nawzajem, czesto ladujecie za drzwiami, zanim jeszcze wlaczycie do repertuaru pokaslywanie, chrzakanie czy pokazywanie na migi. Niejednego wszakze cisza wypelniajaca sale egzaminacyjna wprawia w nastroj dziwnie refleksyjny. Odklada na bok pioro i patrzy sie bezmyslnie w okno, w tablice lub w inny rownie ciekawy punkt. Zdarza sie, ze uda mu sie wytrwac w tej blogiej nieswiadomosci az do momentu, w ktorym wyciagna mu spod lokcia czysta, niezapisana kartke. Hubert pisal od pewnego czasu odpowiedzi, starannie podkreslajac numer kazdego pytania, gdy oderwalo go od tej pracy sykniecie Bogdana. Podniosl wzrok i po chwili przeniosl go w strone, ktora Bogdan wskazal broda. Stefan siedzial przy pierwszym stole, odsunal krzeslo nieco do tylu i zalozyl noge na noge, przy czym lewa reke zwiesil za krzeslo. W prawej trzymal dlugopis, ktory od czasu do czasu gryzl w zebach. Nieruszona kartka lezala odsunieta w rogu stolu. Stefan ostentacyjnie gapil sie w okno, przenoszac chwilami wzrok na Leszcza, spacerujacego przed tablicami. Widac bylo, ze staral sie przy tym wywrzec wrazenie mozliwie wyzywajace, a nawet impertynenckie. Hubek usmiechnal sie polgebkiem, spojrzal ukosem na Bogdana, wzruszyl lewym ramieniem i zabral sie z powrotem do pisania. Od czasu do czasu podnosil jednak glowe, by zobaczyc, czy sytuacja nie nabiera rumiencow. Leszcz nie udawal, ze nie dostrzega poczynan Stefana, ale wyraznie je tolerowal. Przechadzal sie nadal z zupelnym spokojem, czasami wchodzac pomiedzy lawki. Gdy Hubert skonczyl pisac i wyprostowal sie, Bogdan juz mial kartke zlozona i oparty na lewym lokciu przygladal sie Hance, obok ktorej przechodzil wlasnie Leszcz. Gdy ja minal, Hanka pokazala na palcach trzy i cztery, wiec Bogdan zaczal z powaga odwracac strone pod czujnym okiem Leszcza. Hubert wzial sie za smarowanie bzdur na marginesie. Bylo jeszcze kilka minut do konca. Stefan siedzial wsciekly i postukiwal nerwowo dlugopisem o blat stolu. Wczorajszy dzien mial wyjatkowo ciezki. Trzy godziny na silowni i prawie do wieczora ostre szlifowanie techniki rzutu i wejsc. Na domiar wszystkiego dal sie po treningu wyciagnac do knajpy i pociagali w trojke prawie do polnocy. Wypil niewiele, bo w ogole kiepsko znosil alkohol, ale i tak od samego rana mial przykry katzenjammer. Na koniec jeszcze musial spotkac Kuske, akurat gdy wchodzil do sekretariatu AZS-u. Najbardziej jednak irytowal go Leszcz ze swa kamienna twarza. `- Zaraz zadzwonie do klubu -' powtarzal sobie w duchu po raz ktorys z kolei, `- niech zalatwia z rektorem, zeby mi tu zaden palant nie zawracal glowy. Powinni go dobrze za to ochrzanic, wie przeciez kim jestem.' Zlosc wzbierala w nim coraz bardziej, zwlaszcza ze zachcialo mu sie pic. Leszcz podszedl wlasnie do Kuski i po chwili razem zbierali kolokwia. Stefan podniosl sie, chwycil swa pusta kartke i podszedl do Leszcza. Nie podal mu jej, lecz wrecz rzucil, tak ze o malo nie upadla na podloge, i skierowal sie w strone drzwi. - Chwileczke - powiedzial Leszcz - prosze podpisac kartke nazwiskiem i imieniem. Stefan zatrzymal sie w pol kroku, obrocil sie i wyjal z reki doktora Leszczyka swoja kartke. Usmiechnal sie z przekasem, usiadl i napisal drukowanymi wolami imie i nazwisko. Leszcz ukladal na stole kartki, a Kuska przechodzac obok z pozostalymi w reku powiedzial do Stefana polglosem: - Nie swiruj, Stefan. Stefan mial juz dosc. Podszedl do stolu i polozyl podpisana kartke. Leszcz polozyl ja na wierzchu, spojrzal mimochodem na nazwisko i podniosl glowe. - A, to pan jest Kisiewicz. Pan nie pisal pierwszego kolokwium? - Nie - odrzekl Stefan zaciskajac wargi i mruzac oczy. - Bedzie pan musial, jezeli chce pan zaliczyc, napisac to kolokwium. Po sprawdzeniu dzisiejszego ustalimy ze starosta grupy termin kolokwium poprawkowego, na ktore moze pan przyjsc zaliczac poprzednie. - Moze od razu oba? Leszcz spojrzal uwaznie na Stefana, ale nie zmienil wyrazu twarzy. Stefan juz kipial. - Nie ma rozmowy, w ogole - wypalil wreszcie. - Moge zdawac wtedy, kiedy bede mial czas, ale nie teraz. W tym semestrze zdawac nie bede, bo za tydzien wyjezdzam do Francji, a w polowie stycznia mam zgrupowanie. Rektor i dziekanat wiedza o tym dobrze. Leszcz przygladal mu sie z zainteresowaniem, a nawet jakby sie usmiechnal. - To panska sprawa - rzekl, obrocil sie i zaczal wkladac do teczki kolokwia. Ale Stefan juz szedl na calego. - Nie tylko moja - wycedzil. - Ja wale po osiem godzin na silowni i na sali i nie mam czasu na jakies tam calki, czy inne. Pan mysli, ze mnie pan obleje, bo pan tak chce, bo mnie pan nie widzial na swoich wykladach. Ja, panie doktorze, jestem Kisiewicz, i ja zdam wszystkie egzaminy, bez wzgledu na panski poglad w tej sprawie. - Panie doktorze, kiedy wyniki beda? - wtracil nagle Kuska probujac ratowac sytuacje. - Cicho, pacanie - huknal Bogdan, zaaferowany. Leszcz przestal wkladac kolokwia do teczki, spojrzal najpierw na Kuske, po czym obrocil sie w strone Stefana. Lewa reka powoli tarl podbrodek i przygladal mu sie jakby z pewnym roztargnieniem. - Mowi pan, ze nazywa sie pan Kisiewicz. To juz wiem, bo podpisal sie pan wystarczajaco duzymi literami - mowil powoli, wyraznie sie nad czyms zastanawiajac. - Pan przedstawil tu bardzo interesujaca teze. Wedlug pana walenie osmiogodzinne na silowni implikuje zaliczenie egzaminow z matematyki. Czy dobrze pana zrozumialem? Stefan nie odpowiedzial, tylko stukal koncem prawego buta o podloge i usmiechal sie dosc wymuszenie. - To jest oczywiscie teza zupelnie sluszna - kontynuowal Leszcz - wystarczy oprzec sie na kilku aksjomatach wzietych z codziennosci, aby ja udowodnic. Jednak do zalozenia trzeba jeszcze dodac to, ze owo walenie (Leszcz wyodrebnial wyraznie to slowo, choc nie robil przy tym najmniejszego grymasu) jest efektywne w sferze, ktorej ma sluzyc, a nie tylko szkodliwe w innych sferach. W y s t a r c z y zatem udowodnic te efektywnosc. Stefan przygladal sie Leszczowi i zastanawial sie, dlaczego wlasciwie jeszcze nie wyszedl i nie trzasnal drzwiami. W Leszczu jednak cos bylo, nie unosil sie, nie irytowal, bujal ponad ziemia we wlasnych, abstrakcyjnych obloczkach. Stefan spojrzal na sale, wszyscy byli mocno zaciekawieni, jak sie to skonczy. Hubert robil glupie miny, nabieral co chwila powietrza w policzki i wypuszczal. Stefanowi zrobilo sie glupio, ze tak stoi na srodku, przed cala grupa, i robi z siebie balona. Chcial cos powiedziec, gdy Leszcz przestal nagle patrzec na niego niewidzacym wzrokiem, wyraznie sie skupil i powiedzial juz bez roztargnienia: - Zatem, panie Kisiewicz, mniejsza o to, ze stawia pan jako argument swoje nazwisko. W sumie ma pan racje, zwlaszcza ze popiera pan ja autorytetami uczelnianymi. Zaliczenie roku moze pan zatem uzyskac od razu tu, nie wychodzac z sali, w jedyny dostepny panu sposob. Zatem, jezeli pan sie zgadza, nie bedziemy sie juz musieli wzajemnie spotykac, tudziez zabierac czasu personelowi administracyjnemu. Stefan nie wiedzial co odpowiedziec. Nieruchoma twarz Leszcza nie dawala zadnych wskazowek co do tego, czy robi on z niego wala jawnie czy tez dyskretnie. Spojrzal ukosem na sale. Wszyscy oczekiwali w napieciu na to, co powie Leszcz. Na korytarzu slychac juz bylo szum przerwy. - Panie Kisiewicz - odezwal sie Leszcz - proponuje panu nastepujace rozwiazanie, zupelnie uczciwe. Niech pan przyniesie swoje krzeslo i usiadzie z drugiej strony tego stolu. Leszcz spogladal na niezdecydowanego Stefana beznamietnym wzrokiem, Wygladal, jakby prowadzil wyklad ze stereometrii i pokazywal wszystkim Stefana jako ciekawy przypadek ostroslupa. - Niech pan sie pospieszy, panie Kisiewicz. - Leszcz za kazdym razem nie omieszkal uzyc nazwiska. - Juz sie zaczela przerwa. Stefan, nagle zdecydowany, podszedl do stolu i wzial krzeslo. - Niech pan je tu postawi - mowil Leszcz, siadajac w swoim krzesle naprzeciw Stefana. - A teraz niech pan siada. Spogladal w oczy Stefanowi i mowil powoli i dobitnie. - Zalicze panu oba semestry wtedy i tylko wtedy, gdy polozy mnie pan na reke. Moze sie pan na to nie zgodzic. Przegrana bedzie dla pana przykra. Ktos gwizdnal przeciagle. Stefan siedzial przez chwile znieruchomialy. Byl zupelnie zaskoczony. Patrzyl w blekitne, spokojne oczy Leszcza, wreszcie niepewnie zerknal w strone sali. Spojrzenie jego padlo na Hanke. Patrzyla powsciagliwie, z udanym lekcewazeniem, ale widac bylo jej wewnetrzne spiecie. Kuska mial tak idiotyczna mine, jaka mozna sobie tylko wyobrazic. Stefan nie wiedzial co robic. Za daleko dal sie wciagnac. Jezeli teraz wstanie i wyjdzie z sali, to jednoczesnie wyjdzie na balwana. Jezeli rozlozy Leszcza, to skutek bedzie jeszcze glupszy. Przez moment mignela mu mysl, zeby sie podlozyc. Byla tak oblesnie ckliwa i bohaterska, ze az zgrzytnal zebami. Zlozyl usta jak do gwizdania i zaczal przerzucac spojrzenie z jednego miejsca na drugie. `- Niech mnie pocaluja w dupe -', zdeterminowal sie nagle. `- Jedno bede mial z glowy -', dodal jeszcze w mysli, jakby na usprawiedliwienie. - Dobrze, panie doktorze - rzekl patrzac prosto w oczy Leszcza. Polozyl reke na stole. Leszcz polozyl swoja obok. Zlapali sie za lokcie, po czym zgieli rece i chwycili mocno nadgarstkami. Stefan podniosl lewa reke i zalozyl za glowe. Leszcz, za jego przykladem, zrobil to samo. Patrzyli sobie w oczy. Na sali byla cisza, jakby makiem zasial. - Gotow? - spytal Leszcz. - Tak - odrzekl Stefan. - Raz, dwa, trzy - odliczyl Leszcz i z calej sily zaczeli przec na siebie. Stefan postanowil polozyc Leszcza blyskawicznie, ostentacyjnie wstac i poprosic od drzwi Kuske, zeby go poinformowal o terminie poprawkowego kolokwium. Ale juz w pierwszej chwili, gdy z calej sily naparl ramieniem, poczul, ze reka Leszcza tkwi w miejscu, jakby podparta z drugiej strony. Stefan naprezyl sie caly, az wyszly mu na czolo zyly i kark napecznial. Leszcz nie puszczal. Sam byl czerwony, czolo mial zmarszczone, ale spogladal zupelnie spokojnie. W Stefanie zawrzala znana mu dobrze chec zwyciestwa. Z calej sily skrecil nagle dlonia w przegubie. Ale Leszcz nie dopuscil do calkowitego wygiecia dloni. Po chwili podniosl ja i wyprostowal. Naprezyl sie i powoli, centymetr po centymetrze, zaczal przechylac ramie Stefana ku stolowi. ` - Cholerna zyla -', Stefan zacisnal zeby. Jego dlon byla juz tylko kilka centymetrow nad stolem. Nie mial szans. Puscil, ale w tej samej chwili Leszcz zwolnil reke, wstal raptownie i zaczal chowac do teczki reszte kolokwiow. Zasunal krzeslo, wzial teczke pod pache i spogladajac na zegarek rzekl juz od drzwi: - Przerwe prosze przedluzyc do dwadziescia po. Adach Smiarowski ________________________________________________________________________ Jerzy RemigioniZLO W STRZYKAWCE [cz. II] ================ ("Der Spiegel" 34/1992, wolne tlumaczenie / streszczenie) Na Starym Kontynencie natomiast trwaja intensywne debaty na temat legalizacji narkotykow. Pojedyncze proby jak dotychczas skonczyly sie niepowodzeniem, czy to z powodu intensywnego nacisku ze strony USA, czy tez niekonsekwencji w postepowaniu. Przeciwnicy legalizacji twierdza, ze gdy sie do niej dopusci, cala Europa bedzie wygladala jak madryckie przedmiescie La Celsa. Tam wlasnie, na skraju stolicy Hiszpanii, w nedznej dzielnicy bedacej pozostaloscia po nieudanym programie socjalnym, pomiedzy wysypiskami smieci gromadza sie dziesiatki `junkies', aby zaaplikowac sobie strzal w zyle. Potem wracaja do srodmiescia - autobusem nr 130, zwanym przez Madrilenos `linia smierci'. Szprycuja sie zreszta nie tylko tam, takze w srodmiesciu i w metrze. Policja nie robi nic, poniewaz zazywanie narkotykow nie jest karalne - nie tyle zgodnie z prawem, co zgodnie z obowiazujaca praktyka. Podobnie tolerancyjna byla do niedawna policja zurychska, gdzie funkcjonowal lokalny `Needle Park'. Skonczylo sie to w styczniu ubieglego roku, gdyz podstawowy problem nie zostal rozwiazany: kupno i sprzedaz narkotykow w dalszym ciagu pozostawaly nielegalne, a wiec kwitl czarny rynek. Wiekszym powodzeniem cieszy sie pomysl Holendrow. W ich kraju nie jest przestepstwem posiadanie, kupno ani sprzedaz haszyszu w ilosci do 30 g. Juz to male poluznienie prawa spowodowalo znaczne zlagodzenie sytuacji na rynku narkotykowym. W Holandii istnieje okolo 2 tysiecy `kawiarni haszyszowych'. Centra mlodziezowe maja swoich wlasnych sprzedawcow, niektore szklarnie przerzucily sie z uprawy jarzyn czy kwiatow na rodzimy cannabis, stanowiacy juz 50% zapotrzebowania kraju. Polityka ta spowodowala znaczne *zmniejszenie* sie liczby konsumentow haszyszu. O ile na poczatku lat 70-tych, przed jej wprowadzeniem, jeszcze 10% 18-latkow holenderskich odpowiadalo w ankietach, ze probowalo `trawki', to aktualnie procent ten wynosi 2. W istocie, niewiele jest rozsadnych argumentow, ktory moglbyby podwazyc celowosc legalizacji `miekkich' narkotykow. Ale rownoczesnie polityka ta w niczym nie rozwiazala problemow zwiazanych z narkotykami `twardymi'. Tylko legalizacja heroiny, ktora jest przyczyna smierci zdecydowanie najwiekszej liczby ofiar narkotykow w Europie - jak twierdza eksperci kryminalistyki - moze rozwiazac problem zwalczania narkotykow `twardych'. Wedlug projektu szwajcarskiego, kazdy obywatel kraju powyzej 16 lat mialby prawo otrzymac w swym kantonie `karte narkotykowa', na ktora moglby legalnie kupowac w aptekach srodki odurzajace, oczywiscie `na wlasne potrzeby'. Aby zminimalizowac niewlasciwe uzywanie tych substancji, kazdy otrzymywalby dokladna instrukcje na temat dawkowania i ryzyka, podobnie jak to jest przyjete przy kupnie innych lekarstw. Dodatkowo obowiazywalby zakaz ich reklamowania. Zachowanie monopolu i kontroli panstwowej sprawiloby, ze nie bylby to system calkowicie swobodnego handlu a la Milton Friedman. To bylaby glowna strona pozytywna. Stron negatywnych byloby jednak wiecej. Z `tabu narkotykowego' powstaloby szybko `obywatelskie prawo' posiadania srodkow odurzajacych. Jezeli cos jest rozprowadzane przez panstwo, to nie moze byc szkodliwe. I kazdy ma do tego `czegos' prawo. Czyli: prawo do szmerku w glowie. Debata zaczyna sie od poczatku. Wedlug wszystkich projektow liberalizacji narkotykow problem jest podobny: nie mozna jej wprowadzac `po trochu'. Jezeli sie dopusci do obrotu heroina, nie bedzie juz odwrotu. Co sie wtedy stanie, nie potrafi nikt przewidziec. Wolny rynek, jesli sie go juz calkowicie zliberalizuje, potrafi rzadzic sie prawami, ktorych nie powstydzilaby sie mafia. Szwajcarski tygodnik "Weltwoche" zartuje, przewidujac produkt narodowego koncernu "Nestle" pod nazwa "Nescrack". Takze mafiosi nie pozostaliby bezczynni. Mogliby na przyklad zalac rynek `crackiem' - przerobiona kokaina, ktora na poczatek kosztuje grosze, ale bardzo szybko powoduje uzaleznienie i olbrzymi wzrost wydatkow. Zgodnie z roznymi scenariuszami wydarzen, po uwolnieniu rynku narkotykowego cena heroiny powinna spasc do okolo 1% dzisiejszego poziomu. Czy heroina rozpowszechni sie tak, jak alkohol? Czy twarde narkotyki uda sie trzymac przed dziecmi lepiej, niz papierosy? Jak duza bedzie liczba uzaleznionych na rynku pracy, w ruchu drogowym, ile wyniosa koszta i szanse na powodzenie ich terapii? Odpowiedzi na te pytania przypominaja wrozenie z fusow. Glownie dlatego, ze zasadniczy problem, uzaleznienie, jest prawie niezbadany. Co to jest uzaleznienie, jak do niego dochodzi, i jak je zakonczyc, sa to ciagle wielkie niewiadome dziedziny nauki, bedacej na pograniczu medycyny, psychologii i socjologii. Poniewaz tak malo wiadomo o tym zjawisku, tym bardziej nie wiadomo, jak na nie wplywac. Podobnie zagadkowe jest zjawisko zaniku uzaleznienia. Terapeuci narkotykowi dzialaja na zasadzie `czarnej skrzynki': wiedza wprawdzie, ze czasami ich usilowania spotykaja sie z sukcesem, ale nie wiedza, dlaczego. Nigdzie w Republice Federalnej nie ma zadnej instytucji badan podstawowych, ktora zajmowalaby sie tym i podobnymi problemami. Wszystkie badania prowadzone sa pod auspicjami Glownego Urzedu Kryminalnego, czyli pod haslem `wojny z narkotykami'. Spoleczenstwu, ktore tak niewiele wie na temat prawdopodobnie najpowazniejszego problemu, jaki je dreczy, nie wolno pojsc na ryzyko swobodnej dystrybucji heroiny. Bylby to eksperyment na - zywych - ludziach. I nikt nie bylby w stanie eksperymentu tego zatrzymac w dowolnej fazie, albo zadeklarowac zakonczonym. Natomiast istnieja juz wyniki eksperymentow na nizszym poziomie, odpowiadajacym ograniczonej i scisle kontrolowanej dystrybucji narkotykow wsrod ludzi juz uzaleznionych. W angielskim miasteczku Widnes kolo Liverpoolu od kilku lat sprzedaje sie `twarde' narkotyki na recepty. W ramach tego projektu rozprowadza sie bezplatnie heroine, kokaine, morfine, amfetamine i metadon. `Nie czynimy tego, aby kazdy, kto chce, mogl pojsc do lekarza i poprosic o kilka gramow - na przyklad - heroiny, bo ma taka ochote' - mowi kierownik tego programu. `Jest to alternatywa: narkotyki od lekarza, albo narkotyki z czarnego rynku'. Recepty sa wypisywane pod scisla kontrola lekarska i tylko w wypadku, gdy zazywanie srodkow odurzajacych moze prowadzic do unormowania sie stylu zycia uzaleznionego pacjenta. Stopien jego uzaleznienia sprawdza sie wielokrotnie przez analizy krwi i moczu. W wypadku potwierdzenia uzaleznienia, wypisuje sie recepty co tydzien, n.p. na 28 ampulek po 100 mg heroiny lub 42 nasycone heroina papierosy, ktore sa sporzadzane w specjalnie upowaznionych aptekach. Za papierosy placi sam pacjent, za narkotyk - panstwo. Pomimo, ze nikogo z korzystajacych z tego programu nie naciska sie, aby sprobowal zerwac z nalogiem, w ciagu 9 ostatnich lat odnotowano 22% przypadkow wyleczen. Nie tylko zreszta program ten pomaga narkomanom - w tym samym czasie w miasteczku znaczaco spadla przestepczosc. Podobny eksperyment mial byc przeprowadzony od jesieni ubieglego roku w Szwajcarii: w kilku wiekszych miast miano rozpoczac dystrybucje narkotykow miedzy ok. 250 uzaleznionych osob. Profesor ekonomii z Saarbruecken, W. Pommerehne, widzi w tej metodzie mozliwosc calkowitego `wysuszenia' kryminogennego rynku narkotykowego: poprzez zaopatrzenie dokladnie tych osob, ktore sa juz uzaleznione, odbierze sie gangom ich glowna grupe klientow. Cena rozprowadzanych srodkow nie gra tutaj zadnej roli: koszta ich wytwarzania oscyluja wokol liczby 0.8% ceny czarnorynkowej. Znacznie wiecej musialaby kosztowac kontrola nad aparatem dystrybucji narkotykow, ktory musialby byc odpowiednio dobrze zorganizowany i operowac wedlug zasad obowiazujacych w handlu bronia. Mozliwosc korupcji jest tutaj bardzo powazna. W Niemczech szanse na wprowadzenie podobnych eksperymentow sa znikome. Wprawdzie sa one silnie popierane przez specjalistow od kryminalistyki, jak rowniez powazna czesc poslow SPD, odpowiednie ustawy nie maja szansy jednak przejscia przez Budesrat [izbe wyzsza parlamentu - J.R.], w ktorej wiekszosc maja partie chadeckie. Wedlug ministra spraw wewnetrznych Bawarii, `totalna kapitulacja przed mafia narkotykowa nie wchodzi w gre'. Przeciwnicy projektu wysuwaja m.in. nastepujace argumenty: - Jesli panstwo staje sie samo handlarzem narkotykow, usprawiedliwia tym samym konsumpcje tychze; - Przez wydzielanie uzaleznionym twardych narkotykow, przedluza sie ich cierpienia, zamiast ich leczyc; - Akcja grozi wpadnieciem wielu przypadkowych uzytkownikow narkotykow w pelne uzaleznienie. Argumenty te sa powazne, ale nie do konca przekonywujace. Przede wszystkim nie dotycza one programow, ktore polegac maja na wydawanie narkotykow wylacznie osobom juz uzaleznionym. Kontrolowana dystrybucja narkotykow nie `przedluza cierpien', lecz jedynie podtrzymuje uzaleznienie. Wielu lekarzy przy tym uwaza uzaleznienie od heroiny, jezeli jest ona dostatecznie czysta i przyjmowana w higienicznych warunkach, za zlo do przyjecia. Heroina nie prowadzi, nawet przy regularnym jej zazywaniu, do trwalych uszkodzen organicznych. Wbrew rozpowszechnionej opinii, uzalezniony od heroiny nie znajduje sie na pewnej drodze ku smierci. Wedlug dosc zgodnej opinii zarowno zwolennikow, jak i przeciwnikow liberalizacji, decyzja w tej dziedzinie bedzie musiala byc podjeta szybko, gdyz przy zachowaniu status quo liczba zgonow w wyniku przedawkowania heroiny bedzie wzrastac lawinowo. Zwolennicy twierdza, ze w koncu stanie sie jasne, ze nie bedzie zadnej rozsadnej alternatywy. Jezeli przepowiednia ta sie spelni, pani Papenmayer, o ktorej bylo na poczatku tego artykulu, nie bedzie musiala kupowac heroiny dla swej uzaleznionej corki na dworcu hamburskim. `Legalizacja - mowi zrozpaczona matka - bedzie dla mnie oznaczac, ze wreszcie bede mogla w nocy spac spokojnie'. O ile oczywiscie jej corka bedzie jeszcze zyla. Tlum. Jerzy Remigioni ________________________________________________________________________ [Od tlumacza dyz.] Spedzilem troche czasu nad powyzszym tlumaczeniem glownie z tej przyczyny, iz artykul "Spiegla" wydal mi sie kawalkiem dobrej roboty dziennikarskiej. Poglady redakcji sa dosc jasno zaprezentowane - jest ona za liberalizacja dostepnosci do srodkow odurzajacych. Ale rownoczesnie przedstawione zostaja uczciwie argumenty przeciwnej strony sporu, strony sprzeciwiajacej sie zmianom. Natomiast trudno sie nie zodzic z teza, ze *cos* z tym masowym juz zjawiskiem spolecznym trzeba zrobic. Wystarczy sie przejsc w okolice dworca kolejowego w Stuttgarcie, czy szczegolnie we Frankfurcie, oraz postudiowac rubryki kryminalne w lokalnej prasie. Ostatnio pojawil sie nowy, polski element: w Republice Federalnej zaczyna robic kariere polski `kompot', czyli wyjatkowo brudna forma heroiny. Przed paroma tygodniami nakryto gang przemycajacy ten produkt w butelkach po Coca-Coli (barwa sie zgadza) autobusami turystycznymi z Polski. Stalo sie to po tym, gdy dwaj polscy kurierzy dojechali do miejsca przeznaczenia juz jako denaci - nie wytrzymali glodu i wstrzykneli sobie zbyt duza albo zbyt brudna dawke po drodze. J.R. _________________________________________________________________________ [Gazeta Wyborcza, 13-14.03.1993. Spisal J.K_uk] Malgorzata Szejnert PRZEMOC W MILOSC? - NIE! ======================== Kobiety wloskie zarzucily Papiezowi brak ludzkiej solidarnosci z kobietami bosniackimi. Dolaczyly sie do tego kobiety polskie. Socjolog Miroslawa Marody powiedziala, ze apel `starszego pana o wielkim autorytecie' to byla wielka niestosownosc. Lekarka Zofia Kuratowska oswiadczyla, ze nawet Ojciec Swiety nie ma moralnego prawa zmuszac zgwalcone kobiety, by rodzily te dzieci. Dla publicystki Haliny Bortnowskiej apel papieski jest szokujacy i nie sadzi ona, by mogl byc pomocny, a dla psychoterapeutki Zofii Milskiej-Wrzosinskiej wskazanie Papieza, by kobieta respektowala i kochala swoje dziecko poczete z gwaltu, gdyz jest stworzone na podobienstwo Boze, brzmi jak okrutne szyderstwo. Glosy te znalazly sie w obszernym sondazu wtorkowej "Gazety Wyborczej" pt. `Czy da sie przemoc zamienic w milosc?'. Zawiera on opinie o fragmencie listu Jana Pawla II do arcybiskupa Sarajewa Vinko Puljicia, poswieconym dramatowi zgwalconych kobiet. Osoby godne zaufania, madre i wrazliwe, mowia o liscie z zastanawiajaca gorycza, ironia i buntem. Zastanawiajace, bo nie zasluguje on na taka reakcje. Najwieksze zastrzezenia wyrazono wobec slow Papieza: `Te nowe istoty bedace obrazem Boga nalezy respektowac, kochac tak, jak kazdego innego czlonka rodziny ludzkiej' i `poczete dziecko nie ponoszac zadnej odpowiedzialnosci za to, co sie stalo, jest niewinne i nie moze zatem w zadnym przypadku byc uwazane za agresora'. Przyjeto je jako wypowiedz `antyaborcyjna'. Takie potraktowanie tych slow naciaga je i upraszcza. Mozna ja oczywiscie traktowac jako glos w obronie `zycia poczetego'. Ale jest to takze glos w obronie tych dzieci poczetych z gwaltu, ktore juz sie urodzily i jeszcze urodza, oraz ich matek przed nieposzanowaniem i odrzuceniem. O ofiarach gwaltow Papiez mowi ze wspolczuciem i zrozumieniem: - `Te istoty, ktore staly sie przedmiotem tak ciezkiej obrazy, powinny znalezc we wspolnocie oparcie pelne zrozumienia i solidarnosci'. I dodaje, ze cala wspolnota `powinna skupic sie wokol tych kobiet tak bolesnie obrazonych i wokol ich rodzin, by pomoc im przeksztalcic akt przemocy w akt milosci i otwarcia'. To jest wlasnie taki list, jakiego nalezaloby sie spodziewac od tej Osoby w tej sprawie. Dlaczego wzbudzil taka wielka niechec? Prawdopodobnie dlatego, ze panie biorace udzial w sondazu "Gazety" nie polemizowaly w ogole z listem Papieza do arcybiskupa Sarajewa, lecz z fundamentalnym, antyaborcyjnym stanowiskiem Kosciola. Mozna sie zastanawiac, w jakim stopniu przyczynily sie do tego nastawienia polskie napiecia wokol ustawy - wchodzacej w zycie za pare dni. Rezultat tego nieporozumienia jest pesymistyczny. Po przeczytaniu opinii uczestniczek sondazu, osob z autorytetem moralnym, instynktem spolecznym i klasa, pozostajemy pod wrazeniem, ze ich zbiorowa odpowiedz na pytanie: `Czy da sie przemoc zamienic w milosc?' brzmi - `Nie'. Malgorzata Szejnert ------------------------------------------------------------------------ [Trzy grosze gonca dyzurnego. Zaczne od krotkiej spowiedzi: bylem i jestem przeciw klerykalizacji zycia politycznego w Polsce, a zwlaszcza przeciw mieszaniu sie Kosciola do edukacji publicznej i monopolizowaniu wartosci moralnych, i pojde za to do piekla w bardzo dobrym towarzystwie. Ale z drugiej strony, to przeciwko listowi Papieza nie mam nic, wlasciwie to moglbym nawet go poprzec, gdyby to nie brzmialo jak niestosowna kpina. Bo prosze Szanownych Czytelnikow, pani Szejnert ma wiecej niz racje. Takiego listu nalezalo sie spodziewac. Ba, byl on *jedynym mozliwym*! No bo co Papiez mial napisac? Ma ktos jakis naprawde lepszy pomysl? Najprosciej byloby, gdyby Papiez siedzial cicho, tylko wzdychal i sie modlil. Ale to tez mozna by mu miec za zle i wie on o tym dobrze. Wiec daje swiadectwo swojej prawdzie. I co by nie miec przeciwko tej prawdzie, jest to zupelnie dobra prawda. I co by nie rzec na jej korzysc, nie jest to prawda uniwersalna. Bo na wojnie prawd uniwersalnych nie ma. Chyba myli sie Malgorzata Szejnert uwazajac, ze ostra reakcja niektorych polskich kobiet jest nieporozumieniem i pomyleniem celu ataku: nie Papiez, a polski katolicki fundamentalizm antyaborcyjny. Nie znam wiekszosci tych pan, ale Zofia Kuratowska jest z cala pewnoscia na to za madra. Sadze, ze tak samo jak list Papieza, tak opinia tych kobiet jest krzykiem rozpaczy i bezsily. W Jugoslawii nie tylko przegrala opcja polityczna pamietajaca czasy Gawrilo Principa. Porazke poniosla nie tylko optymistyczna wizja cywilizowanej Europy. Przegrywa nie tylko ONZ ze swoimi blekitnymi helmami i konwojami z zywnoscia i lekami. Najgorsze jest to, ze przegrywa to, co rozni czlowieka od bydlecia, mianowicie - wszystko jedno na czym oparte - jakies zasady moralne. Z przeciwnikiem w Bosni w ogole nie da sie rozmawiac jak z czlowiekiem. Starszym bezsilnym panom pozostaje pisanie bull i dawanie dobrych rad co wspolnota powinna, a czego nie, a starszym bezsilnym paniom wsciekanie sie na lamach gazet. Wlasciwie, to jedynym moralnym rozwiazaniem jest idiotyzm: wziecie karabinu do reki. Literatura uzupelniajaca: Film "Misja", oraz ksiazka A. i B. Strugackich: "Trudno byc Bogiem" J.K_uk] ________________________________________________________________________ Jan Jaworowski (128.32.162.54), directory: /pub/polish/publications/Spojrzenia. ____________________________koniec numeru 71____________________________