______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Czwartek, 8.04.1993 ISSN 1067-4020 nr 70 _______________________________________________________________________ W numerze: Jurek Karczmarczuk - Jezyk w wacie. Cz. IV Jerzy Remigioni - Zlo w strzykawce. Cz. I Kostek Malczyk - Jak Jozjik malo co zycja Stefcy nie zmarnowal Krzysztof Pysiak - O bezdomnych w Nowym Jorku. Rozmowa z Januszem Glowackim Zbigniew Zborowski - Donosy -- Listy na policje _______________________________________________________________________ Od Zespolu Redakcyjnego o $$$$$$$$$ ============= \/\/\/\/\/\/\ W E S O L E G O *************** |!|!|!|!|!|!|!| OOOOOOOOOOOOOOO A L L E L U J A !!! )()()()()()() @@@@@@@@@@@ o o o _______________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk JEZYK W WACIE (IV) ================== Wszystko dobre, co na starosc traci. Dochodzimy do ostatniego rozdzialu "Waty", bo mozna w nieskonczonosc, ale Czytelnik cierpliwosc ma ograniczona, no i ja tez. Nauczylismy sie wiele. Wiemy, ze owijanie tekstu w wate bierze sie z nieumiejetnosci wyslawiania, z ostroznosci, z checi by `dobrze wypasc', z koniecznosci rozdzielenia podobnych znaczeniowo wypowiedzi (patrz przyklad: Kaczynski vs. Wachowski), wreszcie z checi ukrycia, ze sie nie ma nic do powiedzenia (patrz przyklad: referat pt. "Jezyk w Wacie" niejakiego J.K.). Mozna jeszcze wymyslic inne powody latania tej waty w powietrzu, ale nasz czas antenowy sie konczy i nadeszla Godzina Prawdy. Wszystko to co napisalem to jest Jedno Wielkie Oszustwo. I inteligentny Czytelnik mogl juz dawno na to wpasc. To nie dlatego ta wata. Daliscie sie nabrac. TU PO PROSTU CHODZI O WLADZE! (Zreszta, jak zawsze. Zrobilismy Wielkie Kolko, aby wrocic do Orwella.) Chodzi o zmuszenie gawiedzi do poslugiwania sie *moim* jezykiem. Wtedy nie macie ze mna szans. Nie potraficie przekazac waszych mysli. Orwell to juz dawno wiedzial, jeszcze w 1948, a sam tego nie odkryl. Wiedzieli to juz Babilonczycy, choc nie wiem od kogo. Czasami to chodzi o pietruszke, a nie o wladze. Niejaki minister Tadeusz Syryjczyk gdy byl ministrem Likwidacji Przemyslu wslawil sie glownie tym, ze gadal. Likwidowal w miare sprawnie, choc gadal jeszcze sprawniej, wiec, gdy poszedl sobie, to znowu przyszedl na stanowisko szefa Grupy Doradcow, gdzie pieniadze bierze sie juz wylacznie za gadanie. (I za fotografowanie sie z pania Suchocka, pewnie wszyscy zauwazyli.) Oto jego wypowiedz z "Gazety Wyborczej", ktora mozna, tak jak i inne wypowiedzi Syryjczyka wyluskac z dowolnego tekstu automatycznie, wystarczy, zeby program komputerowy sprawdzal srednia dlugosc slowa, po odcedzeniu zaimkow itp. `Jakkolwiek spory ideologiczne nie zagrazaja rzadowi Hanny Suchockiej, to jednak kazdy ostry konflikt dzielacy spoleczenstwo zmniejsza szanse realizacji przedsiewziec o znaczeniu ogolnonarodowym'. Czyli po polsku: `Nie, przez te wasze klotnie nie wylecimy, ale gorzej sie rzadzi'. Co to ma wspolnego z wladza? Ano tyle, ze jak juz przedsiewziecie o znaczeniu ogolnonarodowym polegajace na zagadaniu na smierc ludzi takimi (niezwykle odkrywczymi, przyznacie sami) sformulowaniami sie powiedzie, to dla kazdego bedzie jasne, ze tylko tacy moga rzadzic, bo tylko tacy umieja tak mowic. Wie o tym calkiem sympatyczna pani, Izabella Cywinska. Rzadzi "Fundacja Kultury" i powoluje spolke "Dom Polski", ktora ("Polityka", dodatek "Kultura" z wrzesnia 1992): `zdobywac bedzie pieniadze na promocje sztuki polskiej via osrodki i instytuty kultury w Europie, a potem i na swiecie.' No wiec sa tacy, ktorzy bezczelnie uwazaja, ze to chodzi nie o kulture, tylko szmal, o promowanie swoich, o cwierc-legalne manipulacje finansowe i zagraniczne wycieczki i cieple posadki. Ale ja *naprawde* nie mam o niczym takim pojecia, polska kultura na swiecie lezy mi na sercu. Wiec czytam dalej p. Cywinska: `Niestety, owe nieprzychylne uwagi dowodza jedynie, ze nadal istnieje w naszym spoleczenstwie zawisc, ktora utrudnia, a nawet wrecz paralizuje podejmowanie jakichkolwiek dzialan, tlumi w zarodku inicjatywe, dobra wole, chec niesienia pomocy. W nowym swiecie, w labiryncie nieprecyzyj- nych przepisow lub wobec ich braku wszyscy poruszamy sie z trudem, ale doprawdy to jeszcze nie powod, zeby ludzi, ktorzy sa pelni zapalu do pracy obrzucac kamieniami'. Uff, dlugie. Ale tworcze. Nie bedziemy zatrzymywali sie nad banalnymi Wypelniaczami, jak `wrecz', `doprawdy', czy `w zarodku' (choc spolka juz byla wtedy prawie powolana...) tylko przyjrzyjmy sie rzeczywiscie kluczowemu slowu: `dowodza'. Otoz pojecie dowodu jest pojeciem scislym. Nie ma watpliwosci wiec, ze nieprzychylne uwagi sa niejako skazane na powyzsza interpretacje! (O, nie!, Czytelniku, nie udawaj, ze nie zauwazyles slowa `niejako'. Zakwalifikowac: Rozciagacz, Zaciemniacz, Mamrotnik, czy DmuchoZimnacz?) A wiec *udowodnilismy*, ze fundacja p. Cywinskiej jest podejrzana. Ze co prosze, ze nic nie udowodnilismy? A prosze mi udowodnic, ze nic nie udowodnilismy. A w kazdym razie zasialismy zwatpienie, a o to chodzilo. Teraz juz jestescie moi, drodzy Bracia, juz wypilem troche Waszej krwi. (Literatura uzupelniajaca: Bram Stoker i Frank Coppola, sami wiecie jakie dzielo.) Nb., gazety podaly, ze pani Cywinska wrocila do teatru. Dziwne, a mnie sie wydawalo, ze nigdy go nie opuszczala... Fragment prelekcji wicemarszalek Senatu Alicji Grzeskowiak wygloszonej we wroclawskiej katedrze sw. Jana Chrzciciela: `Rozdzielenie kosciola i panstwa, wspolnoty uksztaltowanej przez wieki polskiej historii, nie jest potrzebne naszemu krajowi. Oznaczaloby to rozdzielenie katolikow od Kosciola, albo wyrzucenie ich poza margines panstwa. Nie mozna byc katolikiem w domu i rodzinie, a publicznie glosic wartosci inne od chrzescijanskich albo neutralnosc. Nie mozna byc polkatolikiem i polneutralnym'. Ja bardzo przepraszam wszystkich zaangazowanych katolikow, ze znowu sie czepiam Kosciola, ale co ja poradze na to, ze najwiecej i najbardziej klaczastej waty pochodzi z takich tekstow?! Nie szukam ich nawet, same wpadaja mi w rece i to z gazet przeciw- i z gazet za- . (Patrz np. cytowana wypowiedz ks. Bonieckiego z "Tygodnika Powszechnego".) Jest tego pelno. I juz wiemy czemu. *Nie mozna* oddzielac Kosciola od zycia spolecznego. Nie mozna zachowywac pozorow neutralnosci (Francuzi to robia i od stuleci krucho z nimi). Ale bron Boze nie nalezy tego traktowac jako jakis zakaz, albo cos jeszcze gorszego! To jest po prostu obiektywne stwierdzenie obiektywnego faktu, jest to udowodnione praktyka spoleczna. Jezeli przepelnimy wszystkie gazety artykulami o Kosciele i odpowiednimi cytatami, to wszystko jedno, czy jest to publicystyka pro-, czy anty-, *udowodnimy* stwierdzenie, ze Kosciola nie da sie oddzielic od czegokolwiek, ze "Spojrzeniami" na czele, a przeciez o to nam chodzilo. Tak wiec juz wiecie dla kogo ja pracuje. Myslalem, czy nie daloby sie zakonczyc felietonu jakas synteza, ale nie daloby sie. Wiec zakonczymy antyteza. Wata jest takze tam, gdzie jej nie ma. Gdy sie nic, a wlasciwie prawie nic nie mowi, tylko odsyla. Wata, to nie jest klasyczny, Orwellowski Newspeak, wata jest mieciutka i elegancka. Wiec jesli juz odsylac w sprawie jakichs postaw, pogladow, czy twierdzen, to najlepiej do oryginalu, bo to uczciwe. Przypuscmy wiec *czysto hipotetycznie*, co podkreslam z naciskiem!, ze luzno rozmawiamy o roznych luznych sprawach spolecznych, a takze o patologiach. O tolerancji wobec innych, a takze o nietolerancji. I ktos cos nagle palnie o homoseksualistach. Rozmowa sie toczy, a tu ktos z glupia frant zasunie: `a ja slyszalem, ze np. biskup Pieronek to jest pedal. Wlasciwie nic przeciw nim nie mam, ich sprawa, ale ktos mowil, ze jacys klerycy mieli z nim klopoty. co o tym sadzisz?' A ja moge odpowiedziec: `Czys ty czlowieku z byka spadl??!! Co za bzdura, przeciez czlowieka znaja tysiace ludzi i jest powszechnie ceniony!!' Ale tak nie powiem, bo co za spadanie z byka, to bardzo nieuprzejme wobec rozmowcy! Wiec przez chwile milcze znaczaco, po czym spogladajac rozmowcy w oczy mowie (calkowicie zgodnie z prawda): `aaa, nie wiem. Jego samego trzeba by o to zapytac'. No tak. Co wrazliwsi Czytelnicy juz sie zastanawiaja, czy w mojej Normandii nie ma jakiegos dobrego pogotowia psychiatrycznego, bo Karczmarczuk rzeczywiscie zarobil na kaftanik. Ale prosze spokojnie, nic takiego mnie nie zlapalo. Przypomnialem sobie przepisany w jednym z niedawnych numerow "Spojrzen" wywiad Moniki Olejnik z biskupem. Cytujemy: - `... a rzeczywistosc przyniosla referendum i zdeklarowanych katolikow, ktorzy - organizujac je - wedlug Kosciola odwracaja sie od niego. Przykladem moze byc Zbigniew Bujak. Ksiadz biskup potepia rowniez takich jak on?' - `Zadnego czlowieka nie potepiam, nie oceniam jego sumienia. Od tego jest Bog. Ale tego rodzaju dzialania zasmucaja. Sa ludzie, ktorzy dzieki referendum chca zalegalizowac zabojstwa i sa tacy, ktorzy chca zbic na tym kapital polityczny.' Poniewaz wiekszosc ludzi w Polsce zna Bujaka i choc nie musi sie z nim zgadzac politycznie (jest w kole poselskim Unii Pracy), to trudno mu przypisac jakies klasyczne grzeszki polityczne, chyba nawet nie ma on teczki, wiec dziennikarka pyta, a biskup odpowiada: - `Czy Bujak nalezy do tych ostatnich?' - `To juz jego trzeba zapytac. ...' Wiec nie oceniamy sumien skadze, tylko stwierdzamy, ze zwolennicy referendum chca zalegalizowac zabojstwo. Ktore, jak wiadomo nie ma nic wspolnego z sumieniem, lecz jest kategoria prawna, a wiec profesor prawa kanonicznego Tadeusz Pieronek wie o czym mowi i jak to zostanie odebrane. A to, ze wspominamy o tym w sasiedztwie nazwiska Bujaka, to czysty przypadek. No i teraz niektorzy zlosliwi Czytelnicy (bo choc trudno w to uwierzyc, tacy tez sa, dobrze, ze chociaz redakcja "Spojrzen" nie ma tej wady) mogliby sobie pomyslec, ze ja sugeruje, ze biskup Pieronek jest zadny wladzy i to wladzy niewybieralnej, niekontrolowanej przez zadne ziemskie instancje, wladzy Wielkiego Inkwizytora. A ja nic nie sugeruje. A co sam sadze? A nic, nic, najlepiej w tej sprawie zapytac samego biskupa. Po czterech felietonach z cyklu "Jezyk w Wacie" nie uslyszalem zadnej krytyki. Poniewaz dla *normalnego* czlowieka jest jasne, ze felietony te byly niezwykle interesujace (nie odpowiadam za nienormalnych, a zdefiniowac na wlasny uzytek pojecie normalnosci mi wolno), wiec *udowodnilem* tym samym, ze mam racje. Pozostaje jeden drobny problem do rozstrzygniecia, prawdopodobnie ten sam problem, ktory przyswieca wiekszosci cytowanych przeze mnie mistrzow slowa: jak utrwalic zdobyta nad Wami wladze i jak zarobic na tym jakies pieniadze... Jurek Karczmarczuk ________________________________________________________________________ Jerzy RemigioniZLO W STRZYKAWCE [cz. I] ================ ("Der Spiegel" 34/1992, wolne tlumaczenie / streszczenie) Dla hamburskiego komisarza policji Wolfgana Sielaffa akcja byla olbrzymim sukcesem. Skonfiskowano 100 kg czystej heroiny, co sie nie zdarza kazdego wieczora (starcza to na 200 tysiecy dawek). Na sukces ten pracowalo 100 specjalistow, jak rowniez wywiadowcow i policjantow Odzialu Walki z Narkotykami. Aby rozpracowac turecki gang zaliczyli oni 5 tysiecy nadliczbowych godzin pracy. Aresztowano 54 handlarzy. Po drugim uderzeniu na wiosne ubieglego roku na dworcu kolejowym w Hamburgu powstal prawdziwy, choc przejsciowy deficyt narkotykow. Cena za gram heroiny skoczyla z 80 marek na 150. Aresztowano rowniez posrednikow, w tym niejaka Marcelle Pappenmeyer, ktora chciala kupic heroine dla swej uzaleznionej 25-letniej corki. Grozi jej za to kara do 4 lat wiezienia. Wszystko sie zgadza, kazdego roku wszczyna sie 90 tysiecy spraw karnych o posrednictwo w handlu narkotykami, 2 tysiace detektywow aresztuje kazdego dnia przecietnie 250 handlarzy, w ciagu ostatniego roku skonfiskowano 15 ton srodkow odurzajacych. Tylko, ze wszystko to nic nie pomaga. Liczba uzaleznionych ciagle wzrasta, narkotykow jest coraz wiecej - i coraz wiecej jest zgonow. W 1991 roku 2125, do lipca 1992 - 1180. W tym szalenstwie, zdaje sie, jest metoda. Ze metoda ta nie dziala, mowi sie juz wsrod policjantow i politykow. Coraz czesciej twierdza oni, wespol z prokuratorami i sedziami, ze czas skonczyc te zabawe w policjantow i dealerow. `Legalizacja' - brzmi kluczowe i prowokacyjne slowo, kiedys nalezace do skrajnej lewicy, a dzis znajdujace zwolennikow wsrod establishmentu policyjno-prawniczego. `Widzimy codzien, ze nasza praca do niczego nie prowadzi' - mowi szef policji w Dortmundzie. `Trzeba zezwolic na legalna dystrybucje nie tylko haszyszu, ale rowniez i twardych narkotykow, w tym heroiny'. Zdanie to podzielaja rowniez lekarze. Ankieta prawicowego instytutu badania opinii wsrod 2 tysiecy hamburskich lekarzy wykazala, ze co drugi popiera dystrybucje narkotykow przez panstwo. Wedlug przewodniczacego berlinskiej izby lekarskiej, `haszysz i marihuana sa mniej szkodliwe od alkoholu'. Wladze Hamburga naleza do grona wladz osmiu wielkich miast niemieckich, ktore oswiadczyly, ze `proba wyeliminowania popytu i podazy narkotykow nie powiodla sie'. Zdanie to podzielaja politycy nalezacy do SPD w wielu landach. Politycy CDU/CSU maja inna opinie: `Kto mowi o liberalizacji handlu narkotykami, ten popada w niebezpieczne szalenstwo'. Wedlug politykow prawicowych rozpowszechnianie takich pogladow jest rownie niebezpieczne, jak sam handel narkotykami. Kanclerz republiki zapowiada dalsze zaostrzenie walki z dealerami. Polityka eskalacji uzycia sily przeciw handlarzom narkotykow i samym narkomanom przyszla - podobnie jak sam problem uzywania narkotykow - z USA. Ale w naszym kraju polityka ta napotyka rosnacy sprzeciw, szczegolnie zas ograniczenia praw obywatelskich, ktore sie z nia wiaza. Areszty i przeszukiwania podejrzanych bez nakazow sadowych, bedace na porzadku dziennym, wydaja sie zbyt wysoka cena, jaka za to placi panstwo prawa. Kryminolog z Bremy, prof. Boellinger pisze m.in.: `Kryminalizacja prowadzi do powstania dzikiego czarnego rynku i winduje na niebotyczne poziomy ceny, powoduje zwiekszenie ilosci zgonow przez kierowanie popytu na nowe i zanieczyszczone substancje, nieregularne dawkowanie i ``politoksymanie'', czyli uzaleznienie od wiekszej ilosci zwiazkow. Oprocz tego prowadzi do wtornej kryminogennosci, gdyz narkomani, potrzebujac duzej ilosci pieniedzy, zdobywaja je poprzez przestepstwa.' Boellinger uwaza, ze przejete z USA metody walki z narkomania powoduja nieobliczalne szkody spoleczne i kulturowe. Statystyka dowodzi, ze jeden narkoman, potrzebujacy na zaspokojenie nalogu przecietnie 200 DM dziennie, musi - przy obowiazujacych stawkach paserskich 1:10 - ukrasc dobr za 2 tys. DM i wyrzadzic przy tym drugie tyle szkod materialnych. Na konto narkomanii mozna w tej chwili zaliczyc w Niemczech co drugie wlamanie do samochodu, co trzecie wlamanie do mieszkania i co piaty napad rabunkowy. Nawet rezygnacja z wieczornego spaceru przez mieszkancow miast, ktorzy obawiaja sie napadu, liczy sie jako cena spoleczna prohibicji narkotykowej. W porownaniu z ta cena sukcesy sa mniej niz znikome. Sposrod aresztowanych w ubieglym roku 90 tys. podejrzanych o handel narkotykami, jedynie 10% zostalo postawionych w stan oskarzenia. Spektakularna kleska dotychczasowych usilowan walki z narkomania nie jest spowodowana zbyt liberalnymi przepisami, ale specyfika przestepstwa. Jesli ktos zostaje okradziony, zglasza skarge policji. Jesli ktos placi olbrzymia sume handlarzowi narkotykow, po to, aby je sam zazyc, jest tez okradany, ale skargi nie zglosi. Zadne inne przestepstwo - z wyjatkiem zdrady stanu - nie jest tak trudne do udowodnienia. Pytanie, ktore zadaje sie powszechnie w Bundesrepublice, brzmi: `Dlaczego dorosly obywatel nie moze kupic dajmy na to kokainy tak samo, jak kupuje alkohol albo kawe?' W licznych przypadkach spraw sadowych o posiadanie haszyszu i marijuany stanowisko takie zaczynaja juz zajmowac nawet sady. Zgodnie z uzasadnieniem wyroku w jednym z sadow `Rausz, podobnie jak jedzenie, picie i seks, nalezy do podstawowych potrzeb czlowieka'. Idee takie sa naturalnie naiwne w swym radykalizmie. Powyzszy wyrok sadu wzbudzil protesty nawet wsrod kolegow orzekajacego zespolu sedziowskiego. Tym niemniej niekonsekwencja polityki panstwa jest uderzajaca. Narkotyk, ktorym jest alkohol, pochlania 40 tys. ofiar smiertelnych rocznie, a cieszy sie tolerancja. Haszysz, w zwiazku z ktorym nikt jeszcze nie slyszal o ofiarze smiertelnej, zwalczany jest bezlitosnie. Cos tu nie gra. Arbitralnosc rozrozniania, jakie narkotyki sa dozwolone, a jakie karalne, ma dluga historie. Angielski krol Jakub I (1603-1625) rozpoczal gwaltowna akcje przeciw sprowadzanemu z Ameryki narkotykowi - tytoniowi. W Lueneburgu, podobnie jak w Turcji, karano w XVII wieku za palenie tytoniu smiercia. Ale zwycieskiego marszu tego `bezboznego zielska' to nie przerwalo. Najbardziej znanym przykladem nieskutecznosci zakazu spozywania narkotykow jest prohibicja alkoholowa w USA w latach 1920-33, ktora nikomu nie przyniosla pozytku - poza mafia. Przyklad USA pokazuje, ze definicja narkotyku jest zawsze formulowana przez Zeitgeist. Tak wiec kokaina i heroina byly kiedys powazanymi srodkami leczniczymi. Czysta kokaina mogla byc przed 1884 rokiem kupowana i spozywana przez obywateli USA bez ograniczen. Potem wiara w kokaine jako uniwersalny srodek leczniczy zaczela sie zalamywac. W 1903 roku komisja badajaca powstawanie nalogu stwierdzila, ze kokaine spozywaja `szulerzy, wariaci, wlamywacze i podobni'. Trzy lata pozniej firma Coca-Cola zaprzestala dodawania kokainy do swojego produktu. Trwalo jednak jeszcze osiem lat, zanim srodek ten zostal uznany prawnie za narkotyk, obrot ktorym jest scisle reglamentowany przez panstwo. W tym samym czasie rowniez heroina, dotad produkowana przez niemiecka firme farmaceutyczna Bayer i uwazana za remedium na cukrzyce, koklusz i grype, trafila na czarna liste. W 1924 na przesluchaniach odpowiedniej komisji Kongresu, stwierdzono, ze heroina `zamienia ludzi w niemoralne bestie'. W ten sposob narkotyki staly sie symbolem zla emanujacego z natury ludzkiej. W USA walka z narkotykami nasilila sie znacznie za administracji Nixona i byla polaczona z reakcja na ruchy spoleczne hippisow, beatnikow itp. Krucjata przeciw marijuanie skonczyla sie - jak wszystkie inne - kleska, ale represje przeciw uzytkownikom niewinnych narkotykow, jakimi sa haszysz i marijuana, spowodowaly jako reakcje niebywale rozkrecenie handlu narkotykami `twardymi'. Wtedy to zaczal sie prawdziwy problem, ktory przywedrowal tez i do Europy. Od tego czasu nie chodzi juz o prawo do szmerku w glowie - cala debata obraca sie wokol problemu: jak mozna spowodowac plajte miedzynarodowego koncernu, ktorego roczne obroty oscyluja wokol sumy 500 miliardow dolarow, czyli okolo cztery razy wiecej niz General Motors? Odpowiedzia moze byc uwolnienie dystrybucji narkotykow spod zakazu. Jednym z najbardziej znanych zwolennikow tego pomyslu jest amerykanski ekonomista, Milton Friedman, ktory uwaza, ze pomysl ten spowoduje upadek mafii. Konsument - argumentuje Milton - tez odniesie z tego korzysc: legalne narkotyki beda o wiele czystsze, niebezpieczenstwo przedawkowania znacznie mniejsze. Ale w opanowanych wojna z narkotykami Stanach Zjednoczonych pomysly takie nie maja w tej chwili najmniejszej szansy. Idea wolnej sprzedazy musi przyjsc ze Starego Swiata - mowi socjolog E. Nadelman. Tlum. Jerzy Remigioni [cz. II w nastepnym numerze] _______________________________________________________________________ Kostek Malczyk JAK JOZJIK MALO CO ZYCJA STEFCY NIE ZMARNOWAL ============================================= Gadka poleszucko-wilenska (Zeby skandalu miedzynarodowego nie wywolac, przeprasza sie na zapas i Bialorusinow i Litwinow na wypadek, jakby roszczenia terytorialno- jezykowe komus sie tutaj przywidzialy). Zaraz po Wielkanocy to bylo, pamietam, jak Jozjik Skobiejko na gumno do nas zaszedl. My z tatem akuratnie zerdku przycjinali z chwojaczka. Tego samego, co gajowy Kaszuba za butylku samogonu nam w Wielki Piatek sprzedal. Jozjik, na przyzbi przysjadszy, gazietku i tabaku wycjagnal, skreta sprawnego naszykowal i przykurzywszy zapytal sje tata: - A wasz Jasko to wiela lat bedzje mial? Jasko to ja jakby. Nu to tato popatrzyli na mnie i mowia: - Macji pewno lepij wie, ale mnie sje zdaje co Jaskowi ze trzydzjescje czy wiecy bedzje. - Taz to samo i moja baba gada - co powiedzjawszy Jozjik z przyzby sje podniosl. - Na zeniaczku Jaskowi juz czas, ot co. I po to ja zaszedl do was, zeby my pobalakali o tym. Dawajcje tut usjadzjem, coby Jasko wszystkiego nie slyszal. Tato z Jozjikiem usjedli na drugim koncu przyzby, ale ja i tak slyszal co oni balakali. Nu to Jozjik stal mowic, co jego babie przypomnialo sje, ze jak oni sje zenili dzjewiec lat temu nazad, to w weselu byla taka Stefka z Moscjichi zza Kruhlan. - Stefka pewno panna i po dzjen dzjisjejszy jest - gadal Jozjik. - Nu bo juz wtenczas na weselu tyle aby powodzenia miala, co pan mlody, ja sam znaczy sje, dwa razy musji z nia zatancowal z grzecznoscji. Nu i teraz my z baba pomysleli, co Stefka akuratnie w Jaskowych lecjech jest i czy, krotko mowiwszy, nie poprobowac ich sparowac przed sjanowaniem jeszcze. Jozjik balakal potym i z mama tyz. I to mama powiedzjeli na koniec: - Marnowac my czasu nie bedzjem wiecy. Subota pozajutro, szykuj sje Jozjik, a i ty Jasku tyz, i idzcje u swaty. * * * W subotu gotowe my do drogi byli zaraz jak poludzjen zjedli. Pieszko nam isc trzeba bylo, bo nasza kobyla zrebiatko akuratnie miala, a Jozjikowy ogier w domu znowu mocno potrzebny byl. Nu bo klaczy ludzji przyprowadzali do niego dzjen dzjenski i ogier `swoje swaty i zeniaczku na miejscu mial', jak to tato powiedzjeli. Mama tylko czemus zaczyrwienili sje, jak to uslyszeli i zamarmutali do tata: - Stary durak, ni lachandzji, swaty ta tobie ni szutki jakie. Do Moscjichi daleko tak nie bylo, ot moze z pietnascje wiorst najwiecy, ale juz dobrze przycjemnilo sje, jak my na miejsce dotlukli sje. W chacji Stefki sje juz nie swiecilo, calkiem jakby spali wszyscy. Jak Jozjik do sjeni lamotac stal, to po niezadlugim czasji tato Stefki wstali i w kalisonach do nas wyszli. Nie tak szybko poznali Jozjika, a mnie to calkiem nie znali. Pomalu, pomalu jakos dorozumieli sje, kto my takie i po co przyszli. Bo Jozjik jeszcze przez prog stal mowic, ze Jasko, niby ja znaczy sje, jedynak u backow jest, gospodarku maja na calu gminu, chatu przed ta Wielkanoca akuratnie blacha pokryli. - Durne ludzji czasem mysla, a i gadac gadaja, co z jedynaka ni pies ni sabaka - nie przestawal mowic Jozjik. - Nu ale Jasko to ni taki, to ja wam tut od razu calu prawdu wyjawia. A jakby tam co troszku i ni rychtyk z Jaskiem bylo, to ja wam tyle powiem: u nich jeszcze familija w Amerycy jest, jakze by nie. I dularow, ni bieduj, podsylaja, czy to na blachu czy... Jozjik chcjal wiecy jeszcze mowic tatowi Stefki, ale oni przeszkodzjili jemu: - Paczekaj, paczekaj ty Jozjik. Ta ty balakasz co wy jakby, nu, u swaty da Stefki przyszli? Taz, Jozjik, nasza Stefka zeniata. Na ostatniu Wielkanoc my ja azenili, ale azenili! * * * Jak my to z Jozjikiem uslyszeli, tak od razu, choc cjemno bylo, to popatrzyli na sjebie. Ja zaraz dodumal sje, co Jozjik bardzo zly sje robi, bo on nie glosno zaklal: - A cje kaczki. A tak najwiecy Jozjik klnie, i to nie glosno, jak go na ten przyklad baba w nerwacju wpedzji. Zaklal on jeszcze raz: `a zeby cje kaczki', potym podumal minutku i zapytal sje, ot tak zeby powiedzjec co ni badz: - Ta i z kim wy Stefku azenili? - A wdowiec sje jej trafil, Jozjik, ad Haradnianow ni tak daleko pachodzji - powiedzjeli tato Stefki. - Dobry czlowiek z niego, pracawity. U lecjech pawazniejszych niz Stefka on jest, nu i dzjecji piecjoro podchowanych, ta tyz pieszko ni chodzji. Jozjik to uslyszawszy niczego wiecej nie powiedzjal, a i ja bal sje odzywac, bo mama mnie przykazali co w sprawach zeniaczki to lepiej jak swat wszystko gada. A chcjal ja juz dobawic, ze ogier Jozjikowy i swaty i zeniaczku na miejscu mial. I to temu my jego do Stefki nie cjagneli i pieszko we dwu tylko przyszli. Posluchal sje ja jednak mamy i na swata, Jozjika znaczy sje, zdal calkiem, niczego nie powiedzjawszy. A on dopiero po chwilency jakiejs niby to do mnie tak sje odezwal: - Nu, Jasku, na nic nasza droga, wracac do domu nam potrzeba. Tato Stefki odezwali sje wtedy: - Ta i jakze wam cjemnica taka wracac? Przenacujcje u nas i ranienko sobie pajdzjecje. A u sdadoli u nas i miejsca dosyc jest i cjeknac ni cjeknie. Probowali my jeszcze dzjekowac, wykrecac sje niby, ale na koniec, wzjawszy baterejku od tata Stefki, poszli do stodoly. Nu bo i prawdzjiwie, czego po cjemnicy wracac, nidzjela i tak i tak jutro. Weszli my do stodoly, Jozjik baterejku zaswiecjiwszy i wtenczas ostolopieli: na belcy nad tokiem powieszony wisjal! Jozjik nie tak dlugo spolochany stal. Wycjagnal szybko nozyk, mnie kazal baterejku swiecjic i skoczyl wierowku przecjinac. Odcjety powieszony powalil sje zaraz na tok i jak Jozjik jemu to reku poruszyl, to drugu, to po mordzji dal troszku, tak zaraz my i zobaczyli co on drygac poczyna. - Nic tylko pewno zyc bedzje - powiedzjal Jozjik. - Trzeba nam szybko na posterunek meldowac co i jak. * * * Po drodzy na posterunek, choc pedem my lecjeli, Jozjik tlumaczyc mnie stal, ze on juz i wczesniej slyszal o takich niszczescjach. Ludzji ostatnio wieszaja sje, mowil, bo wyzyc ni jak ni daja rady. Nu bo robia tylko i robia, a polzy z tego nijakiej nie widno. Najwiecy przez to tak sje porobilo, przekladal mnie Jozjik, co polityka calkiem zdurniala w ostatnich lecjech. - Nie tak dawno temu nazad wszystkie ludzji zyli rowno i nawet zanadto sje nie narobili przy robocji - sapal Jozjik, biegnawszy. - A te juz co na kazjonnej posadzji byli, to calkiem rzadko palcem o palec tracjili. Nu a teraz, Jasku, chocby ty i na smierc sje zarobil, to i tak dulku z tego bedzjesz mial. Bo to tak teraz jest: albo zytka czy nawet i zywinki zadnej sprzedac nie ma komu, albo tyz zaplaca tobie za nich tyle, co kot naplakal. A jeszcze drugim to oszusty rozne, czy to domowego chowu czy i zagraniczne czasami, bulwu czy co drugiego zakontraktuja jakby na eksport, a jakze. Ale jak do zaplacenia przychodzji sje, to nie dadza tobie ani grosza ani dulara. I temu ludzji wieszaja sje z tej biedy i z tej niesprawiedliwoscji. Tak gadawszy z Jozjikiem, na koniec dolecjeli my do posterunku. Posterunkowy - teraz sje mowi pan policjant, choc to ten samiutki glina, jak to mlode nazywaja, co i przedtym byl - spal na lawcy, niby to i bez munduru, ale w czapcy. - To zeby pokazac sje, co on na sluzbi niby jest - po cjichu przetlumaczyl dla mnie Jozjik, zaczym stal go budzjic. - Czapka u niego, tak jak potrzeba, z orzelkiem w koroni. Czterdzjescje lat korona z orzelka zdarta byla bez daj racji, a teraz na powrot moda na nia zostala sprawiedliwie przywrocona. I to ta korona pocjeszaja sje najwiecy ludzji, ot zeby tylko dumki o wieszaniu sje od sjebie odpedzjic. * * * Zaczym sje pan posterunkowy rozbudzjil, trzy razy musjal Jozjik jemu mowic o tym powieszonym. - Znaczy sje, mowicje, wy powieszonego odcieli w stodoli - dodumal sje na koniec. - A czy wy paragraf dwadzjesty trzecji znacje? - Nie znamy, panie posterunkowy - odpowiedzjal Jozjik, za siebie i za mnie jakby. Pan posterunkowy natenczas usjadl proscjej i grubym glosem odzywa sje do nas: - Paragraf dwadziesty trzecji taki jest: jesli ty znajdziesz powieszonego, pierwszym twoim nakazem jest zameldowac o tym na posterunek. A wy co zrobili najsamprzod? - My odcjeli powieszonego - poszkodowal sje Jozjik. * * * Nu i w tej samej minucji lecjeli my z powrotem do stodoly. Zalatujem my tam, patrzym, a powieszony juz na toku sobie sjedzi i lulku nawet, lachmyta, kurzy. Jozjik od razu od proga grubym glosem do niego sje odzywa: - Czy ty paragraf dwadzjesty trzecji to znasz? Powieszony glowa pokrecjil, nie zna paragrafu, znaczy sje, tuman jedyn. - Nu to nazad na belku! - zakomenderowal Jozjik. Zawiesjili my powieszonego z powrotem na belcy, pedem wrocjili na posterunek i, zmachawszy sje mocno, usjedli. Nu i tak do dzjis sjedzjim. * * * Jozjik teraz czasami, spotkawszy mnie na apeli czy spacerzy, pokrecji tylko glowa i mowi: - Patrzaj ty, Jasku, patrzaj. Ja malo co zycja Stefcy ni zmarnowal. Z wiezjennikiem ja ja chcjal ozenic, a zeby to kaczki. I zly sje musji za kazdym razem Jozjik robic, jesli tak znowu przeklinac poczyna. ----------------------------------------------------------------------- (wysluchal, sprobowal w miare fonetycznie zanotowac, oraz przekazal Kostek Malczyk) _______________________________________________________________________ [Z Januszem Glowackim rozmawia Krzysztof Pysiak, "Polityka" 26.12.1992. Przepisal Mirek B_cz.] O BEZDOMNYCH W NOWYM JORKU ========================== - Ameryka nas zachwyca i stanowi przedmiot fascynacji wielu Polakow. A pan mieszkajac w Nowym Jorku, zamiast takze zachwycac sie rajem na Ziemi, pisze sztuke o ludziach bezdomnych, o swoistych odpadkach spolecznych. - Chodzi o to, dlaczego nie zajmuje sie Hollywoodem? - Wlasnie, dlaczego w Ameryce - jak niegdys w Polsce - swiat marginesu wydaje sie panu ciekawszy, bardziej pociagajacy? - To wcale nie jest takie dziwne. Jak sie idzie Manhattanem w dol miasta, nagle wpada sie na otoczony wiezowcami skwerek. Tam siedza, leza, spia, pija, skacza do gory w epileptycznych atakach, kochaja sie i umieraja bezdomni, czyli homlesi. Wszystko na naszych oczach. W nocy ten park wyglada troche jak pieklo na obrazach Boscha. Dym, mgla, w kublach na smieci pali sie ogien, dookola tlocza sie strzepy ludzkie. Czasem ktorys podchodzi za blisko ognia i zamienia sie w zywa pochodnie. Czasem male dzieci wrzucaja w ogien zywego golebia. Po obrazach Boscha wszyscy surrealisci wygladaja blado. Okazuje sie, w koncu wieku surrealizm nie rozni sie tak bardzo od naturalizmu. - Ale przeciez naturalizm w "Antygonie w Nowym Jorku" to tylko tlo. Pan nie pisal chyba scenicznego reportazu ani rodzajowej komedii? - Jan Kott w eseju o tej sztuce napisal, ze ci bezdomni w nowojorskim parku sa tacy jak my wszyscy, ze to tylko kostium, metafora, historia o ludziach w ogole, osadzona w okreslonej dekoracji historia o ludziach samotnych i przegranych. Beckett napisal kiedys, ze nie ma nic smieszniejszego niz nieszczescie. Moja sztuka to taka komedyjka o rozpaczy. - Czy bezdomni dla Amerykanow sa problemem? Bo tematem chyba tak - niedawno ogladalismy w Polsce film "The Fisher King", ktorego akcja dziala sie wsrod podobnych ludzi i w podobnym parku. - Bezdomni w Nowym Jorku to dla Ameryki cokolwiek klopotliwa sprawa. Amerykanie bardzo sie ich wstydza. Probuja ich oswoic, przekupic - rozdajac stare ubrania. Podkarmiaja ich z okazji swiat. Nie rozumieja ich i dosyc sie ich boja. Boja sie calkiem doslownie. Bardzo rzadko wchodza do tego parku. Gombrowicz pisal w "Dzienniku", ze Niemcy maja wobec Polakow kompleks Lady Macbeth - nieustanne mycie rak. To jest cos z tego. Do tego Nowy Jork to stolica demokracji, wiec oczyszczajac park z bezdomnych policjanci staraja sie pogwalcic ich prawa obywatelskie tak delikatnie jak sie da. - W panskiej sztuce bezdomni wykradaja cialo zmarlego z wiezienia i podrozuja z nim przez Nowy Jork, zeby pogrzebac je w parku. - Ciala bezdomnych policja przewozi do przystani w Bronxie. Kiedy zbierze sie wiecej trumien, z wyspy, ktora nazywa sie Hart Island i jest wiezieniem, przyplywa prom. Wiezniowe laduja trumny i przewoza je na wyspe. Grzebia w kilku warstwach. Ziemia w Nowym Jorku jest bardzo droga. Dlatego sa tam najwyzsze domy i najglebsze groby. Tam nie wpuszczaja, ale ja pojechalem i wymyslilem, ze szukam ciala kogos znajomego i podalem nazwisko `Kowalski'. Zdaje sie kogos takiego mamy - uslyszalem i przerazilem sie, ze za chwile wrecza mi jakies cialo. Na szczescie to byl jakis Kowalewski czy cos takiego. Wiekszosc tych cial nie ma nazwiska i grzebia je z tabliczkami np. `bialy mezczyzna', `czarna kobieta'. - Wsrod pana bohaterow jest Polak, jest Rosjanin, wlasciwie rosyjski Zyd, jest Portorykanka... - I Amerykanin, policjant, ktory reprezentuje porzadek. Jest kombinacja Kreona i choru z tragedii Sofoklesa. Ten park to taka miniaturka swiata. Jest tam alejka polska, portorykanska, meksykanska... Szachisci z Armenii wyciagaja spod lachmanow szachownice i analizuje partie Kasparowa. Ukraincy nienawidza Polakow, Portorykanie Murzynow, Jamajczycy Kubanczykow. A wszyscy Zydow. - Nawiazuje pan do mitu Antygony. Czy mozna przykladac kategorie wziete z tragedii do dzisiejszych trywialnych i ukazywanych w sztuce w sposob naturalistyczny sytuacji? - Mozna. - Sadzilem, ze przywola pan tu znow Becketta, z ktore wyrasta spora czesc wspolczesnego teatru i ktory udzielil wlasciwie odpowiedzi na to pytanie poprzez swoje tragikomedie. - No wlasnie. - Prosze w takim razie powiedziec, czy panska sztuka jest skierowana przeciw Ameryce? - A dlaczego? To jest sztuka o Nowym Jorku. O kawaleczku Nowego Jorku. Nowy Jork jest straszny i wspanialy. Dlatego tam mieszkam. - Mysli pan, ze na Broadway przyjda ludzie w smokingach, zaplaca kilkadziesiat dolarow za bilet, aby ogladac taka sztuke? - Ci ludzie w smokingach czesto przegrywaja. Polowa tych smokingow jest wypozyczona. - Mowi pan, ze lepiej rozumie tych bezdomnych niz amerykanski pisarz. Ale czy nie jest to falszywa sytuacja i dla pana: pisarz robiacy kariere w Ameryce, ktoremu sie dobrze powodzi, pisze o `ludzkich odpadkach'? - A "Na dnie" Gorkiego? Mnie jest z tym do twarzy. Ja sie wywodze z polazjatyckiej tradycji. - I z wlasnej tradycji. Przeciez w Polsce zajmowal sie pan tez ludzmi z boku, zeby wspomniec opowiadania czy chocby "Kopciucha". Rowniez "Moc truchleje" to byla historia o czlowieku zgietym tak przez biede, ze az sklonnym wbrew swej naturze do buntu. - Pare razy probowano cos napisac o bezdomnych w Ameryce i nigdy nie bylo w tym za wiele prawdy. Albo wymyslano raczej falszywe historyjki, np. ze oni sa bardzo szczesliwi, bo sa juz poza prawem, np. nie placa podatkow, wypadli z tego amerykanskiego koszmaru obowiazkow itd. Ale naprawde homlesi marza, zeby z Parku wyjsc. Tyle ze nie maja gdzie. Ja napisalem, ze jesli nie ma sie zebow i butow, to nigdy sie stamtad nie wyjdzie. To jest stale rosnacy tlum odpadow czepiajacych sie wspanialej cywilizacji. - A co na to bogata czesc tej wspanialej cywilizacji? - Amerykanie pragnac czuc sie bezpieczniej, probuja wierzyc, ze bezdomni to tylko chorzy psychicznie i alkoholicy. Ze normalnym ludziom to nie grozi. - W panskiej sztuce troche tak to wyglada: jeden z bohaterow jest epileptykiem, drugi skakal przez okno. - Ale z milosci. Ten skok to byla calkowicie logiczna, normalna i gleboko przemyslana reakcja. W zwiazku z recesja liczba bezdomnych w USA stale sie powieksza. Co chwila na ulicy laduja setki ludzi. Wedlug ostatnich badan w roku 1993 na kazdych 300 nowojorczykow bedzie przypadal jeden bezdomny. Kiedys to sie zacznie w Polsce. - Choc nie w takim wymiarze, ale u nas juz to sie dzieje. - Mniejsze miasta w USA pozbywaja sie problemu w ten sposob, ze kupuja bezdomnym bilet w jedna strone do Nowego Jorku. I oni wysiadaja na dworcu autobusowym na 42 Ulicy i tam juz zostaja. A pare krokow dalej jest Broadway, stolica teatru. Idziesz na musical, a tu leza ludzie. W Nowym Jorku co krok mozna potknac sie o dramat. Tam wszystko wystepuje w stezeniu. W Polsce jest szarzej. Oczywiscie i z szarosci mozna zrobic sztuke. W Polsce jest poki co czysciec. A w Nowym Jorku jest dosc prawdziwe pieklo i calkiem zreczna imitacja nieba. Niedawno szedlem przez ten park i jedna homleska zaczepila mnie nagle: - Sluchaj - powiedziala - mam nadzieje, ze jestes bogaty, bo jesli jestes biedny, to pojdziesz prosto do piekla. A jak jestes bogaty, to moze cos sobie zalatwisz. - Mnie zawsze ciagnelo w strone upadku. Z "Boskiej Komedii" przeczytalem tylko "Pieklo". - Kott w eseju o panskiej sztuce powiada - poznalem serce Janusza. Ja po jej przeczytaniu pomyslalem sobie, ze jest pan strasznym pesymista. - Opowiem panu taka historyjke o radosci zycia. Opowiedzial mi ja pewien rezyser angielski, ktory od lat wspolpracowal z Samuelem Beckettem. Szli kiedys razem przez park, byla piekna pogoda, swiecilo slonce, spiewaly ptaki. I ten rezyser powiedzial: - Zobacz Sam, jak jest cudownie, po prostu chce sie zyc. - Na co Beckett: - Tak daleko bym sie nie posunal. - Dziekuje za rozmowe. ----------------------------------------------------------------------- [Sztuka Janusza Glowackiego "Antygona w Nowym Jorku" ukazala sie drukiem w pazdziernikowym numerze "Dialogu". Jan Kott, w eseju opublikowanym w tym samym numerze tego miesiecznika uznal "Antygone..." za najlepsza - obok "Emigrantow" Mrozka i "Do piachu" Rozewicza - polska sztuke teatralna napisana po wojnie. Przestawienie "Antygony..." w warszawskim teatrze "Ateneum" wyrezyserowala Izabela Cywinska. Jesli wierzyc mini-recenzji Ksawerego Stojdy w "Donosach" nr 1054 z 30.03.93 spektakl jest dlugi i w ogole nie tragiczny, a miejscami tylko smieszny. Ratuje go gra Janusza Michalowskiego. M. B_cz.] _______________________________________________________________________ ["Zycie Warszawy", 6.07.1992] Zbigniew Zborowski DONOSY - LISTY NA POLICJE ========================= Co tydzien do kazdego komisariatu doreczanych jest kilkanascie donosow. To przejaw wyjatkowej zlosliwosci - utrzymuja bohaterowie tej korespondencji. Donos to sposob na samotnosc - replikuja psycholodzy. `Szanowna Wladzo! Od dluzszego czasu w naszym bloku panoszy sie gang mlodocianych zlodziejaszkow, ktorzy w lokalu numer (...) odbywaja libacje po nocnych wypadach na kioski i sklepy'. Kazdego tygodnia do rejonowej komendy policji listonosz przynosi ich kilkanascie. Starannie zaadresowane ze znaczkiem poleconym na kopercie, sa wyraznym dowodem sympatii i zaufania, jakie pokladaja ich autorzy w instytucji strzegacej prawa i porzadku publicznego. Dlaczego zatem zaszczyceni donosem funkcjonariusze po przeczytaniu go zwykle kiwaja tylko z poblazaniem glowa, odkladajac pismo w najciemniejszy zakamarek szafy? `Pani Nogacka jest osoba bardzo halasliwa, zaczepna i niezrownowazona. Ciagle krzyczy na wszystkich, wszystko jej sie nie podoba, wtraca sie do kazdego i wszystko ja interesuje. Prosze o szybka interwencje'. O ile latwo jeszcze zastawic pulapke na `gang mlodocianych zlodziejaszkow', o tyle okielznanie pani Nogackiej zdaje sie wykraczac poza kompetencje policji. Oczywiscie, trudno nie wspolczuc sasiadom. W koncu nikt nie lubi osob wscibskich, a na dokladke wrzaskliwych. Co jednak moze poradzic na to dzielnicowy? Listow informujacych o przestepstwach takich jak: `nocne walenie i pukanie', `uzywanie najgorszych wyrazow i slow wulgarnych' czy `przyprowadzanie do swojego mieszkania marginesu z flaszka' jest zdecydowanie najwiecej. Autorami sa zwykle ludzie pisujacy donosy od lat, kazdorazowo z benedyktynska skrupulatnoscia odnotowujacy liste grzechow sasiadow. - Kazdemu niemal czlowiekowi zdarza sie wsciec na swojego kolege z pracy, tesciowa lub Kowalskiego z domu naprzeciw - mowi Zenon Iwanowski, psycholog. - W takiej sytuacji moze pojawic sie mysl, aby doniesc o jego grzeszkach komu trzeba. Zazwyczaj konczy sie tylko na pomysle. Aby napisac donos, trzeba znajdowac sie w szczegolnym stanie psychicznym. `Nauczona smutnym doswiadczeniem odnosnie zakamuflowanego lobuza, ktory kilka lat temu, pod moja nieobecnosc, wybil mi szybe zewnetrzna, srodkowa w pokoju, zglaszam wniosek o zapewnienie bezpieczenstwa mojemu mieszkaniu"' Zwyczaj pisania donosow wcale nie musi swiadczyc tylko o wyjatkowo zlosliwym usposobieniu autora (jak sadza glowni bohaterowie tego typu korespondencji). Zdaniem psychologow jest on przejawem bezradnosci i osamotnienia piszacego. Nic zatem dziwnego, ze donosza zwykle ludzie starzy, chorzy, niepelnosprawni. Niektorzy nawet zdaja sobie sprawe z tego, ze ich list nie zainteresuje adresata. Wystarcza im tylko to, ze ktos ich wiadomosc przeczyta. Brzmi to paradoksalnie, ale w taki wlasnie sposob kompensuja sobie brak kontaktow ze swiatem. Lektura donosow to nie tylko kopalnia wiedzy o problemach mieszkancow. To duza roznorodnosc stylow pisania i tempa narracji. To plejada autorow wszystkich typow temperamentu i wyksztalcenia. Poczynajac od osob, ktore ze szczegolna dbaloscia dobieraja slow tak, aby wywrzec na czytelniku jak najwieksze wrazenie (`Mieszkam na oslawionych Szmulkach. Dzieja sie tu rzeczy jak z legend o Dzikim Zachodzie') po wypowiadajace sie w sposob tajemniczy i nieco zawoalowany (`W zwiazku z nieustajaca samorzadnoscia, zaklocania spokoju przez kopiacych pilke nozna w oficynie przez chlopcow w szkolnym wieku, ciaglym zaklocaniu spokoju ludziom'). Od pisarzy konsekwentnie domagajacych sie pomszczenia krzywd (`po raz trzeci pisze na policje, poniewaz zostalam wyzwana od najgorszych') po takich, ktorzy nie baczac na wlasne zycie, chca chronic dobro ogolu (`przyczepili sie do mnie i powiedzieli, ze mnie pozbawia zycia, a co gorsze, powybijaja w calym domu szyby). Tylko ulamek procenta informacji dotyczy rzeczywistych przestepstw. Mimo to wszystkie donosy sa segregowane (matrymonialne, kryminalne, itp.) i przechowywane w oddzielnych teczkach. Nigdy przeciez nie wiadomo, czy w opisywanym przez donosiciela srodowisku nie zostanie zlamane prawo. Wtedy korespondencja dotyczaca tego miejsca i zamieszkalych tam ludzi zostanie odkurzona i szybko zyska na wartosci. A moral? Nie draznic sasiadow! Podal Zbigniew J. Pasek _______________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@univ-caen.fr) Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca) stale wspolpracuje: Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet) Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1993. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres: (128.32.162.54), directory: /pub/polish/publications/Spojrzenia. ____________________________koniec numeru 70___________________________