_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 17.07.1992.                                      nr 34
_______________________________________________________________________

W numerze:

       Brygady Rosomaka - Z M. Krzyzowskim rozmawia Z. Pasek
     Anna Wolff-Poweska - Krzyzowcy szukaja wroga
      Jacek Arkuszewski
     Wlodek Holsztynski - Dyskusja zwiazana z artykulem A. Wolff-Poweskiej
 Jastrzab w parlamencie - Z poslem J. Lopuszanskim rozmawia H. Sroczynski
          Pawel Penczek - "Ziemie wyzyskane"
            Rysiek Rydz - Szwedzkie wakacje
            Janusz Mika - Felieton z cyklu "Oskarzenia i Kalumnie"
          Michal Ogorek - Mister O'Goreck likwiduje dziure budzetowa

_______________________________________________________________________

[Od redaktora dyzurnego: Dzisiaj ugrzezlismy w tematyce polskiej bez
reszty. Zbyszek Pasek przygotowal material na temat wyjazdow studentow
MB&A jako doradcow w dziedzinie przeksztalcania zarzadzania
gospodarczego w Polsce. Zamieszczamy rowniez materialy na temat
ideologii i dzialania ZChN, ogladanych z zewnatrz, przez autorke
artykulu w "Gazecie Wyborczej", i od wewnatrz w postaci wywiadu z
czolowym dzialaczem tej partii. Materialy te uzupelnia komentujacy
dwuglos Jacka Arkuszewskiegto i Wlodka Holsztynskiego.

Tekst "Ziemie wyzyskane" powstal jako material w dyskusji na Poland-L na
temat Ziem Odzyskanych; chcemy go upowszechnic jako przyklad dobrej
publicystyki spoleczno-obywatelskiej.

Po niezwykle dramatycznym w swej wymowie reportazu z pobytu polskich
dzieci na koloniach w Szwecji, lzejsze pozycje: felieton J. Miki jest
glosem w dyskusji nad tekstem Parandowskiego z numerow  30 i 31
"Spojrzen", a felieton M. Ogorka moze byc komentarzem do zadan stojacych
przed nowym rzadem w Polsce.

m.b.]
_______________________________________________________________________


                      BRYGADY ROSOMAKA*
                      ================

Z Marianem Krzyzowskim, dyrektorem programu Michigan Business Assistance
Corps w Szkole Biznesu Uniwersytu Michigan, rozmawia Zbyszek Pasek


- Jakie byly poczatki programu?

- Program Michigan Business Assistance Corps w Szkole Biznesu
Uniwersytetu Michigan powstal zima 1990 r. Prof. Edwin Miller, wtedy
prorektor Szkoly Biznesu, po szeregu spotkan, na ktorych dyskutowano
reakcje Szkoly Biznesu na zmiany postepujace we wschodniej Europie w
roku 1989, opracowal koncepcje MBA Corps, korpusu konsultantow,
zlozonego ze studentow programu MBA [Master of Business and
Administration], mlodych ludzi, majacych juz za soba ukonczone studia i
kilkuletnia praktyke w biznesie amerykanskim, ktorzy byliby wysylani na
3-4 miesiace do firm prywatnych, panstwowych czy ministerstw we
wschodniej Europie.

Nasz wybor padl na Polske, ktora wtedy przodowala w reformach i
wchodzila wlasnie w ekonomiczna "kuracje wstrzasowa", zainicjowana przez
Balcerowicza. Drugim powodem wyboru Polski bylo to, ze na naszym
uniwersytecie mamy wielu ekspertow od spraw polskich w zakresie
literatury, jezyka, socjologii, itd.

Organizacyjnie ruszylismy w marcu 1990, a z koncem maja juz wyslalismy
do Polski pierwsza grupe. Moja dzialalnosc w "Studium Papers" dala mi
dobra znajomosc opozycji w Polsce, a wlasnie ludzie z tego kregu weszli
wtedy zarowno do biznesu, jak i do rzadu. Pamietam, ze pierwszy telefon
wykonalem do Jana Krzysztofa Bieleckiego, ktory wtedy prowadzil w
Gdansku firme konsultingowa "Doradca". Zgodzil sie on na zaproponowana
wspolprace, a takze obiecal pomoc znalezc inne kontakty. Na tej bazie
powstala siec kontaktow i doswiadczenia. Teraz trzy razy w roku jezdze
do Polski, co daje mi okazje do spotkan z potencjalnymi partnerami.
Wspolpracujemy tez z Krakowskim Towarzystwem Przemyslowym, z Izbami
Handlu i Przemyslu we Wroclawiu i w Szczecinie. Chce podkreslic, ze nasz
program oparty jest na bezposredniej wspolpracy z firmami. W ten sposob
swiadomie ominelismy cala biurokracja rzadowa i ministerialna.

Zaskoczeniem bylo wielkie zainteresowanie studentow tym programem.
Program oglosilismy pozno, w koncu marca, kiedy nasi MBA's maja juz
prace na okres wakacji. Zglosilo sie az 90 chetnych, a miejsc bylo tylko
5. Przeprowadzilismy ostra selekcje, w ktorej wybralismy najlepsza
piatke oraz 4 osoby rezerwowe, ktore nawet zgodzily sie pojechac na
koszt wlasny (pierwsza piatka pojechala na koszt Szkoly Biznesu).

Ostatecznie w pierwszym roku do Polski wyjechalo 9 osob, do Trojmiasta,
Warszawy, Krakowa i Bydgoszczy. Nasi ludzie zostali ulokowani glownie w
firmach prywatnych, ale tez w Biurze Prywatyzacji Min. Finansow i w
kilku przedsiebiorstwach panstwowych. Program okazal sie bardzo udany,
cala dziewiatka wrocila zachwycona, a polskie firmy zglosily sie do
wspolpracy na rok nastepny.

W roku 1991 rozszerzony program byl w dalszym ciagu ukierunkowany na
Polske, ale zaczelismy tez myslec i o innych krajach. Wracajacy studenci
zorganizowali program orientacyjny dla kolejnej grupy. Ostatecznie
pojechalo dwa razy wiecej osob: 17 MBA's oraz jedna osoba z Public
Policy Studies. Rozszerzylismy dzialalnosc na Szczecin, Wroclaw, Lodz,
Bielsko, Katowice i Zabrze.

W biezacym roku wyslalismy 25 osob do Polski, a takze 2 osoby do Rosji.
Dwoch konsultantow marketingu pojechalo do Instytutu TsAGI w Zukowski,
centrum badawczego przemyslu lotniczego. W przyszlosci chcemy wysylac do
Rosji okolo 20 osob; mamy tez zaproszenia na Ukraine i do Czecho-
Slowacji. Ja widze potrzebe dalszego rozwoju tego programu, z tym ze do
Polski bedzie jezdzic nie wiecej niz 20-25 osob.

Musze tez wspomniec o Instytucie Davidsona, ktory powstal w kwietniu br.
William Davidson, przedsiebiorca amerykanski i absolwent naszej Szkoly
Biznesu, podarowal 30 mln dolarow na zalozenie instytutu szkolacego
menadzerow dla wschodniej Europy. Instytut ma w planach wysylanie
konsultantow do wschodniej Europy - mozliwe wiec, ze w 1992 r. wyslemy
jeszcze wiecej osob.

- Jaki jest profil kandydata na konsultanta?

- Przecietny wiek takiej osoby wynosi 28-35 lat. Musi to byc osoba,
ktora potrafi dzialac samodzielnie w sytuacji, gdzie nie ma konkretnego
planu. Musi umiec zabrac sie do roboty sama i byc odpowiedzialna za
swoja prace; osoba majaca okreslona specjalnosc zawodowa i
doswiadczenie, ale na tyle elastyczna, by umiala pomoc w marketingu, w
finansach czy w zarzadzaniu, gdy zajdzie taka potrzeba. Musi to byc
osoba dojrzala psychicznie, dajaca sobie rade w sytuacji, gdzie
partnerzy sa na wysokim poziomie technicznym, znaja swoje zadania, ale
maja braki w zarzadzaniu. Trzeba umiec te luki wypelnic - a jest to
sprawa nielatwa, wymagajaca zrecznosci i delikatnosci w postepowaniu.

- A co z bariera jezykowa?

- Wszyscy Amerykanie, ktorzy do tej pory wyjezdzali, nie znali
polskiego. Pomaga im nieco 3 tygodnie szkolenia przed wyjazdem,
organizowane przez Center for Russian & East European Studies, tam tez
opanowuja "survival Polish", ale to nie wystarcza, zeby dzialac fachowo.
W sytuacji, gdy menadzerowie firm nie znaja angielskiego, po prostu
zatrudnia sie tlumacza.

- Jakie sa najwieksze bariery w funkcjonowaniu konsultantow w polskim
biznesie, poza jezykiem?

- To zalezy od sytuacji, trzeba bowiem rozroznic miedzy firmami
prywatnymi i przedsiebiorstwami panstwowymi. W prywatnych firmach czesto
ma miejsce rozproszenie dzialalnosci: na przyklad firma prywatna,
dzialajaca w komputerach, nagle zaczyna handlowac zywnoscia i alkoholem.
Brakuje myslenia strategicznego - to jedna sprawa. Druga, to organizacja
zarzadzania. W rozwijajacych sie firmach, ktore zwiekszyly zatrudnienie
do 30-40 pracownikow, przychodzi taki moment, ze zalozyciel firmy nie
jest juz w stanie opanowac zarzadzania. Zreszta podobne problemy ma
takze wiele firm w Stanach.

W firmach panstwowych problemem jest struktura firmy - Rada Pracownicza,
uniemozliwiajaca wprowadzenie zmian, szachuje dyrektora obawa, ze
kazdego dnia moze byc zwolniony. To jest naprawde bardzo powazny
problem, hamujacy reformy przedsiebiorstw. Czesto rekomendacje naszego
konsultanta, dotyczace zwolnien czy przesuniec, sa niemozliwe do
wykonania, bo dyrektor sie boi. Przy tym jeszcze wystepuje brak
pieniedzy, spore zadluzenia - znane sprawy.

- Jaki obraz polskiego biznesu rysuje ci sie na podstawie
dotychczasowych doswiadczen?

- Uwazam, ze rozwoj prywatnego biznesu w Polsce jest ciagle
niedoceniany. Nie pisze sie o tym i nie mowi, ciagle uwaga skupiona jest
na przedsiebiorstwach panstwowych. Paraliz rzadu w sprawie polityki
prywatyzacji i reform gospodarczych jest wielkim problemem. A przeciez
prywatny biznes polski istnieje i rozwija sie dynamicznie. W tym
sektorze gospodarki mozna spotkac menadzerow znajacych realia, znajacych
podejscie do zarzadzania, ktorzy malo czym roznia sie od Amerykanow. Ja
widze to chyba bardziej optymistycznie niz inni, bo sadze, ze tu wlasnie
jest przyszlosc i powody do optymizmu.

- Istnieje opinia, ze biznes amerykanski nie inwestuje w Polsce, a w
kazdym razie wzbrania sie przed tym.

- Ogolnie rzecz biorac tak, bo Amerykanie w ogole boja sie inwestowac za
granica, boja sie ryzyka. A w Polsce jest ryzyko, bo sytuacja polityczna
jest niejasna. Przekonac Amerykanow do inwestowania gdziekolwiek za
granica to trudna sprawa, a w Europie wschodniej - jeszcze trudniejsza.
Mysle, ze to sie jednak powoli zmienia, bo ostatnie 6 miesiecy
przynioslo sporo inwestycji amerykanskich w Polsce: General Motors,
Gerber, AT&T...

- Jakie korzysci z programu ma strona polska?

- Zawsze oczywiscie idzie o konkretne korzysci biezace: doradztwo i
pomoc w zakresie gospodarki rynkowej. Nasi ludzie wnosza tez przyklad
profesjonalizmu. Ponadto po powrocie do Stanow stanowia pomost miedzy
zatrudniajaca ich firma a Ameryka, czy nasza Szkola Biznesu. Zapraszamy
tez menadzerow firm wspolpracujacych z nami do Ann Arbor. Sadze, ze
rozwoj Instytutu Davidsona jeszcze to ulatwi. Sa tez dowody na to, ze
konsekwencja tych pobytow byly konkretne inwestycje amerykanskie.

- Czy takie kwestie, jak np. roznice etyki pracy w Stanach i Polsce,
powodowaly jakies napiecia?

- Napiec nie ma, ale sa roznice. Inaczej odbiera sie wzorce zachowania
profesjonalnego, a to ma wplyw na percepcje firmy. Przykladem moze byc
kwestia kalendarzy z nagimi modelkami. Tego sie nie spotyka w Stanach, a
w Polsce dosc czesto. Bylo pare takich sytuacji, nasi konsultanci
tlumaczyli, ze jesli firma chce byc widziana przez potencjalnych
partnerow, jako powazna i dojrzala, to nie moga takie kalendarze wisiec
na scianach - i kalendarze znikly. Sa to moze nie najwazniejsze sprawy,
ale jest to dowodem, ze istnieje wymiana pogladow w sferze kultury
biznesu. Jesli idzie o prace, to szczegolnie w prywatnych firmach ludzie
pracuja dlugie godziny. Mysle, ze dzisiaj czesto trudno byloby odroznic
niektorych polskich menadzerow od amerykanskich, no moze po akcencie. W
firmach panstwowych jeszcze nie jest tak dobrze. Kiedy dzwoni sie do
panstwowej firmy po trzeciej po poludniu, to wlasciwie nikogo nie mozna
zastac. Tam panuje zupelnie inna sytuacja - nie jest to tylko wina
dyrekcji, raczej calego systemu.

- Jakie, wedlug ciebie, zmiany gospodarcze sa potrzebne Polsce w ciagu
najblizszych lat?

- Musi nastapic stabilizacja polityczna i rzadowa. Musi powstac jasne
ustawodawstwo, ktorego ciagle brak, musi byc konsekwencja w polityce
rzadowej, ktorej na razie mie ma w ogole. Prywatyzacja musi wreszcie
ruszyc. Spowoduje to z pewnoscia kolejny wstrzas, ale odwlekanie go do
niczego nie prowadzi.

- Wedlug ciebie, w jakiej perspektywie czasowej te zmiany moga sie
zdarzyc?

- Trudno powiedziec, z polityka nic nie wiadomo. Bedziemy jednak dalej
wysylac ludzi, w przyszlym roku pojada tez profesorowie, zacznie sie byc
moze wspolpraca z polskimi uczelniami. No a poza tym nie bedziemy jedyna
amerykanska szkola biznesu, obecna w Polsce. Mysle, ze to wszystko idzie
w dobrym kierunku i po jakims czasie da sie zauwazyc jakies zmiany.

_______
* Rosomak (wolverine) jest oficjalna maskotka University of Michigan
_______________________________________________________________________


Anna Wolff-Poweska

                      KRZYZOWCY SZUKAJA WROGA
                      =======================

["Gazeta Wyborcza", 14-15.03.1992, w chlodny, pogodny wieczor
przedwiosnia wystukal Jacek Arkuszewski ]

Lektura "Sprawy polskiej" - pisma partii wystepujacej pod sztandarem
"chrzescijanskich" i "narodowych" hasel - dostarcza tylez frapujacego,
co bulwersujacego materialu na temat oferowanych przez Zjednoczenie
Chrzescijansko-Narodowe prawd i metod uzdrowienia narodu polskiego.
Wnikliwy czytelnik bez trudu odkryje, ze w deklarowanym programie
wartosciom nadrzednym autorzy pisma przypisuja odmienne od powszechnie
rozumianych tresci.

                         Program przeciw
                         ---------------

Chrzescijanstwo, Kosciol, Ojczyzna, Honor, wszystkie te wartosci
sprowadzone zostaly do waskiego, specyficznie rozumianego kanonu prawd,
majacych stanowic busole dla zagubionych Polakow. Tresc publikacji
dowodzi, iz chrzescijanstwo oznacza katolicyzm, patriotyzm -
nacjonalizm, z honoru zas uczyniony zostal bastion skierowany przeciwko
anonimowym wrogom, "odzierajacym czlowieka z godnosci dziecka Bozego".
Etykietka zdrajcy ojczyzny i interesow narodowych przypisywana jest
kazdemu, kto nie utozsamia sie z chrzescijansko-narodowa interpretacja
ideowych i politycznych tresci. Czytelnik ma wiedziec, przeciw komu i
dlaczego winien skierowac swoj gniew i niezadowolenie.

Program ZChN nie jest bowiem zorientowany ku czemus, lecz stanowi probe
mobilizacji energii ludzkiej przeciw komus i czemus.

Lista kreowanych przez autorow "Sprawy polskiej" wrogow i zagrozen
narodowych jest dluga. Otwieraja ja komunisci i lewica, poniewaz
antykomunizm wyniesiony zostal w programowych deklaracjach do rangi
najwyzszej wartosci. Przy czym pojecie "lewica" traktowane jest
niezwykle pojemnie. Znalazlo sie w niej miejsce zarowno dla Unii
Demokratycznej, srodowiska "Znak", jak i oredownikow liberalnych
koncepcji gospodarczych. Walka z lewica prowadzona jest w imie
obowiazku patriotycznego, wiernosci Kosciolowi i tolerancji.

Krucjata nienawisci skierowana jest przeciwko inteligencji, "ktora
przybiera miano intelektualistow". Przedmiotem niewybrednych, by nie
rzec - prostackich, aluzji sa uczeni, przede wszystkim ci "gniezdzacy
sie po roznych placowkach naukowych". Na potepienie zasluguja
stypendysci, kontaktujacy sie ze zdemoralizowanym Zachodem, wyslugujacy
sie po powrocie do kraju "krwawemu Gruzinowi i jego nastepcom w
zniewolonej Polsce". Elity jawia sie czlonkom ZChN jako "barbarzyncy
zapatrzeni w zachodnie paciorki i swiecidelka"; to watpliwi liberalowie,
ktorych mysli blakaja sie wokol tolerancji, epigoni krwawych
socjalistycznych jatek XX wieku" i parweniusze XIX wieku".

Spoleczenstwo wzywane jest do walki z oredownikami powrotu do Europy;
"technokratami z Brukseli", Europa - "dzieciobojczynia" - wylegarnia
wszelkiego zla, wreszcie z wszystkimi, ktorzy wierza w naturalna dobroc
czlowieka, zwolennikami rozpasanego indywidualizmu oraz Niemcami,
uosabiajacymi to zagrozenie.

                     Komunizm jest w nas
                     -------------------

Tworczosc chrzescijansko-narodowych elit stanowi potwierdzenie banalnej
prawdy, ze komunizmu nie da sie usunac aktami prawnymi. Zakotwiczony
jest on bowiem w umyslach. Autorzy "Sprawy polskiej" nie stanowia w tym
wzgledzie wyjatku. Lektura pisma dostarcza niezliczonych przykladow
poslugiwania sie slownictwem i instrumentarium komunistycznego aparatu
partyjnego.

Zewnatrz polityczny program ZChN niewiele odbiega od linii przywodcow
PRL nawolujacych spoleczenstwo do trwania w nienawisci do Niemcow. "Nie
rozbrajac sie moralnie" i "byc gotowym do wrogosci" - hasla, ktore mialy
mobilizowac przeciw Niemcom jako "rzeszy zla" w epoce Gomulki, dzis
zyskuja poklask. [...]

Przykladem kolejnego paradoksu ukazujacego rozziew miedzy deklarowanymi
zalozeniami programowymi a ich realizacja, do ktorego zdazylismy
przywyknac pod rzadami PZPR, jest stosunek dzialaczy i sympatykow ZChN
do kwestii kompromisu. Pokora i tolerancja to postawy, ktore nauka
katolicka zawsze wysoko cenila w czlowieku. Tymczasem partia
chrzescijansko-narodowa z braku zgody na kompromis uczynila naczelna
zasade swego programu. Prawdziwy katolik - jak dowiadujemy sie ze
"Sprawy polskiej" - to nie "pokorny baranek wygodnie wchodzacy w
uklady". Kosciol widziany oczyma ZChN nie ma byc "Placem Zgody". To
raczej Kosciol wojujacy, bezkompromisowy, "znak sprzeciwu" wobec
wszystkich, ktorzy ukladaja sie z ludzmi i ugrupowaniami, wyznajacymi
rozne wartosci nadrzedne.

Trudno w tym miejscu oprzec sie refleksji, iz Kosciol, do ktorego
odwoluja sie autorzy pisma, stanowi zaprzeczenie idei sformulowanych
przez Sobor Watykanski II. Kosciol Soborowy bowiem kazal wierzyc, ze
postawa otwartosci katolikow wobec swiata jest najlepszym nosnikiem
autentycznych wartosci, istniejacych ponad rozdarciami politycznymi.
Propagowany przez Ojcow Soboru dialog ekumeniczny mial przyczynic sie do
stworzenia mechanizmow pomocnych w przezwyciezaniu wewnetrznych i
miedzynarodowych konfliktow. [...]

Ewidentna rozbieznosc postaw Kosciola Soborowego i partii wystepujacej
pod sztandarem katolicyzmu nie bylaby moze godna odnotowania, gdyby nie
fakt, iz jej reprezentanci zasilaja szeregi parlamentu, zasiadaja w
fotelach rzadowych. W tej zas sytuacji programowe odrzucanie
kompromisu, zaprzeczanie sensowi tworzenia koalicji dla osiagniecia
priorytetowych dla kraju celow - integralnego przeciez elementu
zachodnich demokracji - moze miec nieobliczalne dla mlodej demokracji
skutki. [...]

                             #  #  #

Mili moi, to zaledwie 1/3 artykulu zajmujacego cale 4 kolumny GW. Dalej
autorka pisze o ideach wychowawczych ZChN przyrownujac te hasla do hasla
Paula de Lagarde'a: "wolnym czlowiekem jest ten, ktory uznaje i
wprowadza w czyn wrodzone zasady, jakimi Bog go natchnal". A wiecie,
kto to byl Paul de Lagarde? Niemiecki filozof kultury, ideolog
wychowania nazistowskiego. Dalej koncepcje "otoczenia Polski" przez
wrogow (tylko nacjonalisci slowaccy to przyjaciele), kwestie mniejszosci
w Polsce, ktorym sie praw odmawia jak i Polakow za rubieza, ktorych praw
obrona ma byc wyznacznikem polskiej racji stanu.

Przytocze jeszcze zakonczenie artykulu.

                             #  #  #

"Bardzo niewiele nazwisk autorow "Sprawy polskiej" figurowalo na listach
opozycji w PRL. Moze to tlumaczy slusznosc spostrzezenia Wolfa
Biermanna, piesniarza usunietego z NRD w 1976 r.: "Kto przez minione
lata przelknal wszystko, dzis uderza w najwyzsze tony. Grzeczni
obywatele, ktorzy do tak zwanych wyborow szli jak cieleta na postronku,
dzis rycza jak lwy... Do zemsty nawoluja ci, ktorzy nigdy niczemu nie
potrafili sie przeciwstawic. Ten kto nigdy nie otworzyl ust, dzis ryczy
z ustami pelnymi piany"."

Katolicyzm pelni w naszym kraju wazna role. Wielu politykow publicznie
deklaruje z nim zwiazek. Istotne jest jednak, do jakiego katolicyzmu
odwoluje sie polityk. Czy do tego, jaki reprezentuje "Tygodnik
Powszechny", czy tez do katolicyzmu Polski przedrozbiorowej, o ktorym
Jozef Szujski pisal, ze przejawia sie w "oryginalnej dewocji, zarliwej,
namietnej, a przecie tak malo skutku objawiajacej w zyciu prywatnym i
publicznym. Ta dewocja, rozbudzajac w wiernych zbytnie zaufanie w pomoc
i milosierdzie Boskie, podtrzymywala zapamietalosc i nierzad".

                             #  #  #

Po zacytowaniu fragmentow powyzszego artykulu odbyla sie nastepujaca
wymiana uscislajacych pojecia uwag miedzy Jackiem Arkuszewskim a
Wlodkiem Holsztynskim.


Jacek Arkuszewski:
-----------------

Wnikliwy czytelnik bez trudu odkryje, ze w deklarowanym programie
wartosciom nadrzednym autorzy pisma przypisuja odmienne od powszechnie
rozumianych tresci. "Powszechnie rozumiane" wyjasnilbym jako dosyc
proste zagadnienie semantyczne. W cytowanym artykule jest mowa o
pojeciach katolicyzmu utozsamianym z chrzescijanstwem i nacjonalizmu z
patriotyzmem. Gdyby pojecia te byly IDENTYCZNE nie byloby potrzeby ich
rozrozniac, jednak katolicyzm jest podzbiorem chrzescijanstwa, zas
nacjonalizm podzbiorem patriotyzmu. "Powszechnie rozumiane" oznacza tu
- moim zdaniem - po prostu rozumienie szerszych pojec bez ich zawezania.
Autorka dowodzi, ze ZChN uzurpuje sobie prawo do monopolu wyrokowania,
kto jest patriota, a kto chrzescijaninem na podstawie kryteriow
nacjonalizmu i katolicyzmu. I to jest w "powszechnym rozumieniu" nie do
przyjecia. Podobna uzurpacje uprawial komunizm po linii "patriota <->
komunista".


Wlodek Holsztynski:
------------------

Pod katem powyzszej dyskusji Twoje wyjasnienia Jacku sa w pelni
adekwatne. Przed laty myslalem o pojeciach w "subject:" mojego artykulu
i teraz chcialbym sie moimi, chyba zreszta nie az tak orginalnymi,
wnioskami podzielic. Cieszylbym sie, gdyby wiekszosc Czytelnikow nawet
zaadoptowala moje definicje, gdyz sadze, ze wprowadzaja lad i latwosc
operowania, stosowania i porozumiewania sie.

Zatem proponuje, zeby przez patriotyzm rozumiec pozytywne, konstruktywne
uczucie. Patriota, to czlowiek, ktory ma zyczliwosc dla wszystkich
ludzkich ludzi i krajow. Jest patriota swojego akurat kraju, bo jest z
nim osobiscie zwiazany, wiec czuje swoj kraj doglebnie. W szczegolnosci
orientuje sie, jezeli ma otwarta glowe, w problemach swojego kraju,
m.in. wie o co chodzi np. w konfliktach politycznych. Poniewaz
patriotyzm jest pozytywnym, konstruktywnym uczuciem, wiec wielu ludzi
potrafilo byc patriotami wiecej niz jednego kraju. Niekiedy tak im sie
uklada zycie, ze czasem cos ich zafrapuje i pociagnie rowniez w innym
kraju. Wielkie serce potrafi pomiescic wiecej niz jedna milosc.

Natomiast nacjonalizm jest pojeciem egoistycznym, a wiec nie jest
patriotyzmem. Nacjonalista jest obojetny na los innych narodow. Zalezy
mu tylko na tym, by jego kraj "zyskiwal", chocby kosztem innych ludzi.

Juz w tym momencie mamy zasadniczy konflikt w pojmowaniu tego, co jest
"zyskiem" dla kraju. Dla patrioty taki "zysk", ktory jest krzywda dla
innych, nie jest zyskiem, tylko hanba. Gdy nacjonalista sprzecza sie z
patriota o to, kto czyni "dobrze", to dyskusja czesto jest bzdura z
powodu roznego pojmowania "dobra". Z powodu egoizmu jest praktycznie
niemozliwym byc nacjonalista dwoch narodow. Egoistyczne przysadki
mozgowe nie sa az tak wielkie.

Na dluzsza mete patriotyczne myslenie i dzialanie jest blogoslawienstwem
dla kraju, podczas gdy egoistyczne, nacjonalistyczne szybko prowadzi do
ruiny i nieszczesc.

Nacjonalisci bardziej sa na ogol zblizeni do szowinistow niz do
patriotow. Szowinista z kolei wychodzi poza egoizm nacjonalisty.
Szowinista charakteryzuje sie wrogoscia i nienawiscia do innych. Slowo
"dobro" w ustach szowinisty jest oxymoronem, czyli wlasnym
zaprzeczeniem. Program szowinisty w czystej postaci jest programem
negatywnym, zwroconym na walke z domniemanymi lub stworzonymi ich
wlasnym wysilkiem wrogami. Jest oczywista bzdura lub kompletna
schizofrenia, bycie naraz szowinista dwoch narodow. :-)

Szowinisci, gdy dochodza do glosu, sa prawdziwym nieszczesciem dla
wszystkich, a dla swojego kraju najpierw.

Mysle, ze powyzsze definicje ulatwiaja zrozumienie polskiej scenki
politycznej.

_______________________________________________________________________


Z zalem przyznaje, ze jak dotad nie udalo mi sie polozyc reki na
wspolczesnym egzemplarzu "Sprawy Polskiej" (przedwojenne pismo o tej
samej nazwie tez bylo osobliwe). Zeby jednak nie sprawiac wrazenia, ze
cytujemy jedynie jedna strone sporu ("Gazete Wyborcza"), ponizej
fragmenty wywiadu z poslem Janem Lopuszanskim, czolowym dzialaczem ZChN.
Tekst ten jest stary, pochodzi jeszcze sprzed ostatnich wyborow do
Sejmu, ale, jak sadze, dobrze obrazuje poglady, a zwlaszcza styl
retoryki tej partii.

J. K-ek


                     JASTRZAB W PARLAMENCIE
                     ======================

[Z poslem Janem Lopuszanskim rozmawia Henryk Sroczynski, "Sens", 2/1991]


P. - Liczne ruchy polityczne dopisuja sobie w nazwie "chrzescijanski".
Jaki jest panski poglad na ten temat?

O. - Rozni dzialacze zdaja sobie sprawe, ze wartosci chrzescijanskie i
zasady etyki katolickiej sa znaczacym elementem swiadomosci polskiego
spoleczenstwa, stad tez odwoluja sie do tych zasad w sposob uzyteczny.
Sadze, ze znajda sie w kregu poparcia chrzescijanskiego narodu. Wiele
tez drobnych srodowisk usiluje poprzez te nazwe stworzyc sobie podstawy,
ktore dawalyby im mozliwosc wejscia w koalicje z innymi duzymi
ugrupowaniami.

P. - Czy nie sadzi pan, ze dzialalnosc partii chrzescijanskich moze
obciazyc autorytet Kosciola? Jego popularnosc, jak wykazuja sondaze,
spada.

O. - Przed wszystkim chce wyrazic tu zdecydowana watpliwosc co do
wiarygodnosci przedstawianych nam wynikow badan opinii publicznej. Na
calym swiecie komunikaty o rezultatach takich sondazy sa elementami
manewrow wykonywanych zwlaszcza przed wyborami. Trzeba powiedziec, ze
dwie trzecie polskich osrodkow badania opinii publicznej jest opanowane
przez bardzo podobne, w sensie mentalnosci, srodowiska, zas na pana
pytanie odpowiem: ja mysle, ze nie. Jak dotad Kosciol hierarchiczny,
biskupi, nigdy nie utozsamial sie az w takim stopniu z ktorymkolwiek z
tych ugrupowan, by mozna mu przypisywac odpowiedzialnosc za ich
dzialanie. Na przyklad nie mozna powiedziec, ze Kosciol hierarchiczny
ponosi odpowiedzialnosc za dzialalnie ZChN... Biorac pod uwage nasze
oparcie na zasadach etyki katolickiej, powinnismy sie nazwac
Zjednoczeniem Katolicko-Narodowym. Tego jednak nie moglismy zrobic,
zgodnie bowiem z postanowieniem Kodeksu Prawa Kanonicznego katolicka
jest tylko taka organizacja, ktora uzyskala prawo do tego tytulu od
kompetentnych wladz koscielnych. ZChN nie dziala w polityce pod
kierownictwem ani nawet pod kuratela naszych pasterzy, dziala na wlasna
odpowiedzialnosc. Nie chcemy, aby rachunek naszych bledow, a w koncu
bledy politykom sie zdarzaja, obciazal hierarchie koscielna. Byloby to
szkodliwe dla pracy duszpasterskiej.

P. - Czy lepszym chrzescijaninem jest ten, kto wykazuje swa aktywnosc w
jakiejs partii, oczywiscie chrzescijanskiej?

O. - Obowiazkiem chrzescijanina, katolika jest ozywienie zycia
publicznego duchem chrzescijanskim - tak dokladnie jest zapisane w
licznych dokumentach. Nie mamy wiec prawa uchylania sie od dzialalnosci
publicznej, dzialalnosci w duchu wartosci chrzescijanskich i zgodnej z
zasadami etyki katolickiej. Co wiecej - naszym obowiazkiem jest
roztropna troska o dobro wspolne. Natomiast nigdzie w doktrynie Kosciola
nie jest powiedziane, w jaki sposob mamy to realizowac.

P. - Co sadzi pan o swoich przeciwnikach? [...] Zdarza sie, ze nabija
panu guza?

O. - Prosze pana, ja prowadze twarda gre polityczna, musze sie wiec
liczyc z twardymi odpowiedziami, a nawet i z tym, ze czasem przeciwnik
nabije mi guza. Potrafie tez docenic sprawnosc moich wrogow
politycznych.

P. I jest w tym szacunek dla ich pogladow?

O. - O nie! Jesli ktos ma poglady bledne, niesluszne i niekorzystne dla
Polski, to oczywiscie nie sposob mowic tu o szacunku. [...]

_______________________________________________________________________

Pawel Penczek 

[Autor jest doktorem fizyki zatrudnionym w Wordsworth Center for
Laboratories and Research w Albany, N.Y.]


                       "ZIEMIE WYZYSKANE"
                        ================

Ziemie Odzyskane w roku 1944 i poczatkowo w 1945 byly traktowane jako
ziemie niemieckie, i to zarowno przez Rosjan jak i Polakow. Moze nam
sie wydawac, ze w zamecie wojennym ktos bawil sie w rysowanie dokladnych
map i zastanawial sie co komu przypadnie, ale tak nie bylo. Sytuacja
byla plynna i warto przypomniec, ze Szczecin znalazl sie w Polsce w
'ostatniej' niemal chwili na skutek interwencji 'moskiewskich' Polakow u
Stalina. Trudno wiec wymagac od dowodcow nizszego szczebla glebokiej
rozwagi i wyczucia przyszlej historii - wkraczali na ziemie niemieckie,
na drogowskazach widnialy wylacznie niemieckie nazwy, wiekszosc miast i
wsi W OGOLE nie miala polskich nazw, nie wiadomo bylo, ze za kilka lat
powstanie NRD i ludnosc niemiecka stanie sie bratnim i demokratycznym
narodem, a wiec zwykla grabiez wojenna byla chyba naturalnym i
zrozumialym odruchem.

Dzialalnosc zachodnich aliantow rowniez nie byla taka jednoznaczna.
Mnie przychodza do glowy dwa przyklady zadziwiajacej zbieznosci
bombardowan amerykanskich z postepami Armii Czerwonej: pierwszy to
ostateczne zniszczenie rafinerii w Ploesti (Rumunia) na kilka dni przed
wkroczniem Rosjan, drugi to nalot na zaklady Skody pod Praga w ostatnich
tygodniach wojny.

Jesli chodzi na przyklad o zamek w Ksiazu, to historie te znam niejako z
pierwszej reki: moj tesc 'wyzwalal' Walbrzych w poczatku 1945 roku jako
zolnierz II Armii WP. Miasto spodobalo mu sie (w okolicach Walbrzycha
nie bylo praktycznie zadnych walk) i gdy wkrotce okazalo sie, ze nie
bedzie mogl wrocic do rodzinnego Boryslawia (nieopodal Lwowa),
postanowil osiedlic sie wlasnie w Walbrzychu. W polowie 1945 roku
sprowadzil tam rodzine, zjechalo rowniez wielu krajan. Do dzis
wspominaja oni, jakie niezapomniane wrazenie zrobilo na nich miasto -
czyste, wielopietrowe i ceglane domy, wyasfaltowane ulice, po ktorych
jezdzily tramwaje itp... Po paru kieliszkach wyznawali mi szczerze, ze
wydawalo im sie, ze trafili do Paryza. Od tescia znam rowniez dalsze
losy zamku w Ksiazu i powtarzam na jego odpowiedzialnosc: zadnych Rosjan
w latach piecdziesiatych tam nie bylo, zamek stal opuszczony i
systematycznie byl 'wyzyskiwany' przez okolicznych Polakow.

Walbrzych odwiedzilem po raz pierwszy na poczatku lat osiemdziesiatych i
miasto zrobilo na mnie przykre wrazenie. Na pieknym rynku mozna ogladac
daty na wspanialych mieszczanskich kamienicach: wiekszosc pochodzi z
drugiej polowy XVIII wieku. Niestety, wszystko jest zaniedbane, wali
sie, wypadaja cegly, w srodku zapuszczone mieszkania (tak bylo jeszcze w
koncu lat osiemdziesiatych). Z ulic zniknely w latach 70'tych tramwaje.
Trzeba wiedziec, ze Walbrzych, jakkolwiek miasto niewielkie, polozony
jest wzdluz rozleglych wawozow miedzy gorami, tak wiec 'najnowoczesniejsze'
autobusy w znacznym stopniu przykladaja sie do potwornego
zanieczyszczenia. Co wiecej, jak dowiedzialem sie od miejscowych
gornikow, przez wiele lat prowadzono rabunkowa eksploatacje kopalni
wegla, wydobywano wegiel nawet ze zloz, ktorych eksploatacje Niemcy
uznali za nieoplacalna. Skutek jest taki, ze wali sie jedna z dzielnic
miasta - w swoim czasie nowoczesne i pelne solidnych poniemieckich domow
Nowe Miasto.

Sa tez oczywiscie jasne strony polskiego gospodarowania: na otaczajacych
Walbrzych wzgorzach postawiono nowe, pelne betonowego uroku mieszkalne
ursynowiska. Dzieki temu na gruzach starego i obcego, ale jednak solidnego
i funkcjonalnego, powstaje polskie standardowe bezguscie.

Dla mnie, jako dla warszawiaka, historie o zasobach mieszkaniowych Ziem
Odzyskanych brzmialy zawsze wstrzasajaco. Przytocze tylko przyklad
zabytkowego rynku w Jeleniej Gorze - przez wiele lat absolutnie nie
remontowano na nim domow. Jesli mieszkancowi zaczynala sie lac woda na glowe,
to wolal przeniesc sie do sasiedniego 'pustostanu'. Prace restauracyjne
rozpoczeto w latach 70'tych, ale jeszcze dziesiec lat pozniej mozna bylo
latwo zauwazyc zniszczenia i stwierdzic smutna prawde: wielu budynkow
nie da sie juz uratowac.

Dlaczego tak rozpisalem sie o tym wszystkim? Mam wrazenie, ze dotykamy
tu jeszcze jednego polskiego mitu: to paskudni Rosjanie zniszczyli
wszystko, co napotkali na swojej drodze na Berlin, mysmy przejeli ruiny
i od lat czterdziestych pracowicie wszystko odbudowujemy i upiekszamy.
Przyznam szerze, ze sam myslalem podobnie. Urodzony w Warszawie, od
malego obserwowalem powstawanie nowych dzielnic na zgliszczach czegos,
co znalem tylko z opowiadan babci. Rozsadne wydawalo mi sie przyjecie,
ze tak musialo byc wszedzie. Wielkim wiec wstrzasem bylo dla mnie
naoczne przekonanie sie, ze dla wielu miast poniemieckich proces byl
wrecz odwrotny: zastane w stanie praktycznie nienaruszonym, podlegaly
stopniowej degradacji. Degradacja ta nie byla wylacznie wynikiem
postepowania Rosjan ani pozniejszych, komunistycznych wladz polskich.
Widzialem w Walbrzychu mieszkania poniemieckie, o jakich warszawiak
moze tylko snic. Zostaly one doprowadzone do ruiny ewidentnie przez
mieszkancow. Wielu z nich, calkiem zrozumiale, nie traktowalo tych
mieszkan jako wlasnych, mysleli o powrocie. Tesc opowiadal mi, ze
jeszcze w latach piecdziesiatych w Walbrzychu mozna bylo dostac od
miasta poniemiecka wille w dobrym stanie na podstawie kilkuzdaniowego
podania. Nieco zaskoczony pytalem go, dlaczego w takim razie sam sie
nie pokwapil. Odpowiedzial, ze marzeniem kazdego boryslawiaka bylo
mieszkac w kamienicy, w Boryslawiu w domkach mieszkala tylko biedota.
W szczerych rozmowach rodzina zony przyznaje, ze przeniesienie sie
do Walbrzycha, jakkolwiek wymuszone, bylo zetknieciem sie z nieznana
im poprzednio jakoscia zycia. Dzis ze smiechem wspominaja, jak
niepewni przeznaczenia wanien hodowali w nich kwiaty. Inne historie nie
sa tak zabawne: w 89 roku z ogromnym zdziwieniem dowiedzialem sie,
ze w Walbrzychu spychacze wlasnie zrownaly z ziemia cmentarz poniemiecki
i na tym terenie powstalo urocze osiedle domkow jednorodzinnych! Ciekawe,
co sobie pomysla turysci niemieccy...

Jak ja tlumacze te wszystkie smutne historie? Oczywiscie najprosciej
jest wszystko zwalic na rabunek radziecki i zle rzady komunistow. To w
jakims stopniu prawda. Prawdziwa przyczyna jest jednak moim zdaniem
to, ze w Polsce brak jest elit. Brak jest warstwy, ktora zyciu narodu
potrafilaby nadac odpowiedni wymiar, wpajajac szacunek i troske o dobra
kulturalne i materialne. Czesto pisze sie o polskich stratach w
czasie II Wojny Swiatowej i podkresla sie, ze w szczegolnym stopniu
dotknely one inteligencje. Wszyscy wiemy o warszawskich Palmirach,
coraz wiecej dowiadujemy sie o zbrodniach radzieckich. W tekscie
opublikowanym ostatnio na Poland-L czytamy, kim byly ofiary:
oficerowie, lekarze, ksieza, nauczyciele... Brak mi tylko w tych
opisach jednego wniosku - tego typu straty MUSIALY sie odbic
niekorzystnie na 'jakosci' powojennej wladzy, jakakolwiek by ona byla.
Czy ktokolwiek moze sie ludzic, ze tego typu straty narodowe daly sie
latwo zaleczyc? Moim zdaniem, w powojennej Polsce do wladzy (szeroko
rozumianej, od soltysa do ministra) doszedl w swojej masie 'drugi
gatunek' ludzi. Powody byly dwojakie: nie kazdy mogl czy chcial
wspolpracowac z nowa wladza, ale to moim zdaniem jest mniej wazne,
wazniejsze jest to, ze brakowalo ludzi odpowiedniego formatu. Nie mysle
obrazac nikogo, ale tak tylko moge sobie wytlumaczyc wiele opisanych
historii.

Widze tez oczywista paralele z tym, co obserwujemy w kraju obecnie.
Przez lata 70'te i 80'te, czyli za mojej swiadomej pamieci, emigracja
stala sie dla wyksztalconego Polaka czynem niemal patriotycznym!!!
Skutek? Wystarczy poczytac o dzisiejszym Sejmie i przejrzec publiczne
wypowiedzi swiezo wylonionej klasy politykow... I znow powody sa dwa:
wieloletnia antyinteligencka polityka komunistow ("Nasza inteligencja
nas zawiodla" - to chyba Gomulka z lat 50'tych, procz tego silne
podteksty antyinteligneckie mial rok 68), ale rowniez, a moze nawet
przede wszystkim, dziwna sklonnosc inteligencji do emigracji. Czasami
mialem wrazenie, ze kazdy, czyj zawod dobrze sie sprzedawal w swiecie,
czul sie tym faktem calkowicie zwolniony z zobowiazan wobec Ojczyzny.
Czy zmienilo sie to teraz? Bardzo watpie, w koncu gdyby sie to
zmienilo, to nie mielibysmy tylu respondentow na liscie :-).

Pawel Penczek
_______________________________________________________________________


Rysiek Rydz, Goteborg, Szwecja

                       SZWEDZKIE WAKACJE
                       =================

Robilem za tlumacza. Pewno bedziecie zdziwieni, z jakiego jezyka
tlumaczylem. Szwedzi zorganizowali kolonie dla domu dziecka z
poludniowej Polski. Przyjechalo 35 dzieci, mialo byc 36, ale jeden
chlopak uciekl tuz przed wyjazdem.

Dzieci sa w wieku od 6 do 19 lat. Kolonie maja polozona nad morzem, 110
km ode mnie. Bylem caly dzien. Dzieci wygladaly zdrowo, byly dobrze
ubrane i byly fajne. Dwoje jest podobno gotowe do adaptacji, ale nie
wiem ktore. Kierowniczka domu dziecka jest dobra kobieta, widac bylo,
ze troszczy sie o dzieci. Okazywala im mase ciepla. Dzieci wpadaly
czesto w konflikty i byly ostre do siebie. Jezyk miedzy dziecmi rowniez
byl ostry. Umialy tez okazac cieplo mlodszym czesto w formie bojki z
nimi.

Dzieci wydawaly sie dosc pasywne jesli chodzi o zdobywanie wiedzy.
Probowalem powiedziec im troche o Szwecji z mapy, ktora wisiala na
scianie. Mialy bardzo mala wiedze o geografii, a zainteresowanie
jeszcze mniejsze. Uczyly sie blyskawicznie, jesli bylo to im przydatne,
np. jak sie mowi po szwedzku poprosze o jablko. Dzieci byly zglodniale
owocow. Personel jest szwedzki i stad moja rola w grupie dzieci.
Podobno przez pierwsze dni dzieci byly niespokojne, przy jedzeniu
zachowywaly sie bardzo glosno i dochodzilo miedzy nimi do awantur.
Dzieci rzucaly sie na owoce i braly na zapas pod poduszke, co zostalo
zabronione przez personel. Wtedy jedna dziewczynka, okolo 16 lat, wziela
dwa jablka, po jednym do kazdej reki i ugryzla wpierw jedno, a potem
drugie.

Dzieci przeszly badanie lekarskie, tlumaczka plakala sluchajac
odpowiedzi dzieci na pytania doktora. Dzieci nie sa sierotami, nie
liczac jednego chlopca. Wszystkie pochodza z rodzin pijakow, ktorzy
maltretuja swoje potomstwo. Kierowniczka opowiadala o dziewczynce lat
9, ktora po kazdym powrocie od matki jest tak pobita, ze jest niebieska.
Jadlem z tym dzieckiem przy jednym stole, mila dziewczynka o ogromnym
apetycie, bylem zdziwiony iloscia jedzenia, ktore miescilo sie w tym
malym ciele.

Inne dziecko bylo kontrastem tej malej, chlopiec 8-letni potrafil nie
jesc pare dni. Siedzial przy stole kierowniczki i biedna kobieta cier-
piala, walczac z nim, zeby zjadl troche. Kobieta rozumiala, ze to
jest sposob dziecka, zeby zwrocic na siebie uwage, ale nie mogla patrzec,
jak dziecko sie glodzi. Chlopiec byl dwa lata w domu dziecka, i dopiero
tu w Szwecji dal sie przytulic kierowniczce. Opowiadala, ze chopiec
zjadl raz dobrze, kiedy ksiadz opowiadal mu bajki przy stole i tanczyl
przed nim. Kierowniczka pytala dzieci, czy chca w niedziele, tzn.
wczoraj, ksiedza na kolonii. Dzieci zgodnie powiedzialy, ze nie chca i
ksiadz nie przyjdzie. Jesli chodzi o chlopca, ktory nie je, to
kierowniczka pocieszala sie tym, ze jego starszy brat byl taki sam, ale
wyrosl z tego.

Zostalem z mlodszymi dziecmi w swietlicy, podczas gdy starsze poszly
malowac lodzie. Dzieci mialy sie uczyc tajemniczego szyfru. Wiekszosc
dzieci szybko opanowala sztuke szyfrowania i przybiegaly do mnie, zeby
pokazac rezultat.

Byly glodne pochwal.

Wypytywalem dzieci o szkole. Nie przywiazywaly duzej wagi do nauki.
Pytalem dzieci, czym chca zostac, jak beda duze. Dziewczynki
odpowiadaly, ze chca byc w domu albo pracowac jako sprzataczki. O
najzdolniejszej dziewczynce, ktora przeskoczyla klase, powiedzialy, ze
ona chce pracowac w sklepie jako sprzedawczyni. Chlopiec okolo lat 11,
dobry uczen wedlug dziewczynek z tej samej klasy, powiedzial, ze chce
byc szoferem, co zostalo przyjete drwinami ze strony kolezanek. "Ty
niezdaro, nawet nie umiesz jezdzic na rowerze", na co ja, ze do
prowadzenia samochodu umiejetnosc jazdy na rowerze nie jest konieczna.
Chlopiec przyjal kpiny kolezanek spokojnie, ale wycofal sie z zawodu
kierowcy. "Zostane cukiernikiem, jak moj wujo" powiedzial.

Kierowniczka domu mowila, "co ja im moge pomoc, jesli te dzieci zyja z
pietnem, ze ich matki nie chca ich".

Rysiek Rydz
_______________________________________________________________________


Janusz Mika

                      OSKARZENIA I KALUMNIE
                      =====================

Wraz z przyjacielem jestesmy wiernymi czytelnikami "Spojrzen" i niedawno
z wielka przyjemnoscia przeczytalismy napisany piekna polszczyzna esej
Jana Parandowskiego o tym, ze Polska lezy nad Morzem Srodziemnym.
Doszlismy do wniosku, iz Redakcja zamiescila go "dla poddzierzki
razgawora", gdyz az trzech Redaktorow (czwarty, ktory tekst podal do
druku, powstrzymal sie na szczescie od komentarza) na pniu poddalo esej
mniej lub bardziej druzgocacej krytyce, jednoczesnie zachecajac rowniez
Czytelnikow do dalszej dyskusji. Jeden z Czytelnikow juz sie odezwal,
wyrazajac radosc z tego, ze obcokrajowcy, nie znajac na ogol naszego
jezyka (choc tak on jest podobny do sanskrytu - ze zacytujemy
Parandowskiego), nie beda w stanie przeczytac eseju. W przeciwnym
wypadku mogliby potraktowac jego tresc zbyt doslownie, co, jak sadzi
korespondent, mogloby z kolei zaszkodzic dobrej opinii, jaka podobno
cieszymy sie wsrod cudzoziemcow.

Nie mamy zamiaru ani krytykowac ani tez bronic przed krytyka autora
tekstu z 1939 roku. Sadzimy, ze niewiele jest sensu w zwalczaniu
pogladow w rodzaju: Polska przedmurzem chrzescijanstwa, Polska Mesjaszem
narodow, Polacy Francuzami Polnocy (moj przyjaciel uwaza to za obelge),
czy wreszcie tego, ze Polska lezy nad Morzem Srodziemnym. W dyskusjach
na takie tematy nikt nigdy nikogo do niczego nie przekonal (to popiatne
przeczenie to zapewne dziedzictwo sanskrytu), a adwersarze zawsze
pozostaja przy swoich oryginalnych opiniach. Zaciekawil nas jednak
argument w obronie eseju, wysuniety przez jednego z dyskutantow, w
ktorym zwraca on uwage na to, ze esej zostal napisany w 1939 roku i w
zwiazku z tym nalezy do kategorii tekstow pisanych "dla pokrzepienia
serc", ktorym to sercom zapewne nie wystarczalo do szczescia popularne
wowczas haslo "Silni, zwarci, gotowi".

Pokrzepianie serc ma bogata tradycje w naszym pismiennictwie i zwykle
stanowi pretekst do przeinaczania historii. W ten sposob specjalisci od
pokrzepiania serc, szczegolnie ci obdarzeni geniuszem, jak Mickiewicz
lub Sienkiewicz, w skuteczny sposob utrudniaja kolejnym pokoleniom
Polakow poznanie naszej prawdziwej historii. W Polsce haslo: "Uczmy sie
na bledach" niewiele znaczy, poniewaz wedlug polskich nauczycieli
historii nasi przodkowie nie popelniali zadnych bledow. Marza nam sie
przyszli przywodcy duchowi narodu, ktorzy beda tworzyc dla pokrzepienia
umyslow a nie serc i zdobeda sie na odwage powiedzenia nam calej prawdy
o nas i o naszych przodkach, tak aby nowa Polska, ktora musza zaczac
budowac nastepne pokolenia Polakow, istotnie znalazla sie w Europie,
choc nie jestesmy pewni, czy chcielibysmy, aby to bylo wlasnie wybrzeze
Morza Srodziemnego.

JAM
_______________________________________________________________________

Michal Ogorek

               MISTER O'GORECK LIKWIDUJE DZIURE BUDZETOWA
               ==========================================

[Gazeta Wyborcza, 16-17.05.1992 - podal Jurek Krzystek]

     Jak co miesiac Mister O'Goreck przyniosl do domu wyplate i polozyl
na stole.

     - "Liczylismy, ze bedzie wiecej" - zauwazyla zawiedziona Rodzina po
przeliczeniu. - "To nie pokrywa wszystkich naszych potrzeb".

     - "Zalozylem, ze bedzie wiecej wplywow do budzetu, a mniej
wydatkow" - usprawiedliwial sie Mister O'Goreck. - "Nie bedzie mozna
wydac tyle, ile planowalismy."

     - "To nie nasza wina, ze zle oszacowalismy materialne polozenie
Rodziny" - oswiadczyla Rodzina. - "Wszystko, co wczesniej zostalo
ustalone, musi zostac dotrzymane. Takie sa podstawowe zasady wspolzycia
spolecznego."

     - "Proponuje ograniczyc wydatki na kulture, oswiate i zdrowie" -
wyliczal po kolei Mister O'Goreck.

     - "Nie ma mowy!" - odkrzyknela za zgroza Rodzina. - "To jest
podcinanie bytu Rodziny!"

     - "To moze na inwestycje" - proponowal Mister O'Goreck.

     - "Kwota przewidziana na inwestycje jest juz minimalna" - twardo
oswiadczyla Rodzina.

     - "Wydatki przelozymy na pozniej". - Mister O'Goreck nie ustawal w
przedkladaniu nowych propozycji.

     - "Widzimy, ze w ten sposob nie dojdziemy do porozumienia" -
przeciela dyskusje Rodzina. - "Przeprowadzmy glosowanie."

     Najpierw podniesli rece ci czlonkowie Rodziny, ktorzy chcieli, aby
zadne wydatki nie zostaly zmniejszone. Byli to poza Mister O'Gorckiem
wszyscy obecni. Nastepnie mieli podniesc rece ci, ktorzy byli za
zmniejszeniem wydatkow. Glosowal za tym jedynie Mister O'Goreck.

     - "Sprawa jest jasna" - posumowala Rodzina. - "Zdecydowana
wiekszosc uprawnionych do glosowania jest za utrzymaniem wszystkich
wydatkow."

     - "Jednak mimo wszystko w dalszym ciagu nie ma na to pieniedzy" -
powiedzial Mister O'Goreck.

     Tego juz bylo Rodzinie Mister O'Gorcka za wiele. Okazalo sie, ze
Mister O'Goreck nie zna sie zupelnie na demokratycznych procedurach i
nie wyzwolil sie jeszcze z okowow totalitaryzmu. Mister O'Goreck musial
podac sie do dymisji.


SLOWNICZEK TRUDNIEJSZYCH TERMINOW:

BUDZET - rozdysponowane pieniadze, ktorymi nikt nie dysponuje; nie
istniejace srodki na pokrycie najbardziej niezbednych wydatkow.

DEFICYT BUDZETOWY - glowna czesc skladowa budzetu; po dodaniu do niego
dziury budzetowej otrzymuje sie caly budzet.

FINANSE - sfera dzialalnosci ludzkiej, skladajaca sie z samych wydatkow
bez wplywow.

Michal Ogorek

_______________________________________________________________________


               KOMUNIKAT W SPRAWIE NUMEROW ARCHIWALNYCH
               ========================================

UWAGA!

Tirana.berkeley.edu (serwer archiwalny) jest zreperowana i on-line.
Prosze jednak uwzglednic zmiane numeru IP. Nowy numer dla tych, ktorzy
maja problemy ze znalezieniem tirany 'po imieniu' brzmi: 128.32.123.30
(tirana.berkeley.edu). W tej chwili mozna kopiowac wszytko bez wzgledu
na 'compression' -- nowy ftp daemon robi to w trakcie kopiowania.
Detale sa na ekranie zaraz po zrobieniu anonymous ftp.


Darek Milewski (darekm@garnet.berkeley.edu)

_______________________________________________________________________


Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)
stale wspolpracuje:  Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)

Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1992. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP, adres:  (128.32.123.30), directory:
/pub/VARIA/polish/dir_spojrzenia


____________________________koniec numeru 34___________________________