___________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| ____________________________________________________________________ Piatek, 3.04.1992. nr. 19 ____________________________________________________________________ W numerze: Maciek Cieslak - Dostrzezone - rozwazone Zbigniew J. Pasek - Historia Polski dzien po dniu - Marzec Andrzej M. Kobos - Odpowiedzialnosc za slowo Zbigniew J. Pasek - Strasznie/smiesznie - spotkanie z Maciejem Zembatym Mirek Bielewicz - Recenzja dentysty z wystepu Macieja Zembatego Tomasz Wlodek - Massada Wlodek Holsztynski - Przydlugi list do redakcji Adach Smiarowski - Lyzd do redakcji ____________________________________________________________________ Od red. [M.B-cz]: Po poprzednim niemal monograficznym numerze poswieconym nauce - wystapila w nim nawet Akademia Filmowa (i na tym wlasnie polegal zart Prima Aprilisowy) - powracamy do skladanki tematycznej i tradycyjnych juz dzialow w naszym tygodniku: polityki, historii, recenzji, reportazy i listow do redakcji. Zgodnie z zapowiedzia zamieszczamy przykladowy material z "Glosu Polonii" jako uzupelnienie tekstu Zbyszka Paska. Tekst Andrzeja Kobosa jest z kolei zmodyfikowana wersja postingu opublikowanego na Poland-L. I na zakonczenie dwa listy do redakcji, w ktorych Wlodek Holsztynski i Adach Smiarowski komentuja (i w wypadku Wlodka uzupelniaja) materialy z poprzedniego numeru "Spojrzen". Dziekujemy tez autorom innych listow - zostana zamieszczone w nastepnym numerze. Bardzo prosimy o dalsze glosy dotyczace zarowno tresci jak i formy "Spojrzen"! ____________________________________________________________________ DOSTRZEZONE - ROZWAZONE ======================= (Przeglad wydarzen politycznych w Polsce 19.03 - 2.04.92) >>DOSTRZEZONE<< Bez emocji, prasowych komentarzy i polemik przeszla podana przed kilkoma dniami informacja o zakonczeniu prac nad ustawa "O weryfikacji osob na najwyzszych stanowiskach, majacych dostep do tajemnicy panstwowej" - czyli, de facto, pierwsza polska ustawa dekomunizacyjna. - Zycie panstwowe uleglo totalnej anarchizacji. Informacje stanowiace tajemnice panstwowa udzielane sa dowolnie - przestrzegl przy okazji publicznie Z. Romaszewski, przewodniczacy senackiej Komisji Praworzadnosci, ktora zainicjowala ustawe. (19.03) Cztery dni po oswiadczeniu Romaszewskiego, jakby na potwierdzenie ostrzezen o balaganie w panstwie, dwoch reporterow GW opowiada jak w sejmowym koszu na smiecie znalezli poufne dokumenty, dotyczace planow restrukturyzacji polskiego hutnictwa (m.in. masowe zwolnienia). Nastepne dni przyniosly inna, powazniejsza wiadomosc dotykajaca tego samego problemu. Byli polscy najwyzsi urzednicy panstwowi usilowali zorganizowac wielki przemyt broni do Iraku. Wsrod sensacji o "polskim szmuglu stulecia", w prasie i radiu prawie nie zwrocono uwagi na fakt, ze w akcji "Zadlo" agenci amerykanscy nie tylko nie wspoldzialali z naszymi sluzbami specjalnymi, ale wrecz zataili przed nimi cala akcje, mimo, ze dzialali w Polsce! Przemyt, przypomnijmy, zorganizowali: byly wiceminister finansow (do 9.90 r.), przedtem dyrektor warszawskiej Izby Skarbowej, general - trzecia persona w LWP, b. prezydent Warszawy oraz z-ca dyrektora zakladow zbrojeniowych w Radomiu. (25-26.03) ### Idee wolnego rynku i prywatyzacji coraz gorzej sie w Polsce kojarza. "Bandytyzm czy prywatyzacja" (SM) to typowy tytul aktualnych publikacji prasowych i audycji telewizyjnych. Minister Przeksztalcen Wlasnoscio- wych zwolal konferencje prasowa dla "poprawy klimatu prywatyzacji". Skrytykowal prase, TV i sardonicznie poinformowal, ze zamowil dla swo- ich urzednikow 390 koszulek z napisem 'BANDYTA PRYWATYZACYJNY'. Dziennikarze na to zasugerowali skad taka atmosfera i przywolali nie- dawna wypowiedz premiera o "niewidzialnej rece rynku, ktora okazala sie reka aferzysty"... Tydzien pozniej, nowo-zarejestrowany zwiazek zawodowy rolnikow "Samoobrona", wezwal chlopow do nieplacenia naleznosci wobec panstwa i bankow. - Nie dopuscimy, zeby ktos za bezcen wykupywal grunty chlopskie i spoldzielcze, dorobek zycia rolnikow - oswiadczyl Przewodniczacy A. Leper i zapowiedzial "obrone gruntow do ostatniej kropli krwi". Rownie niepokajace wiadomosci nadeszly w poniedzialek, kiedy po 10 godzinach negocjacji Rzad-Solidarnosc na temat realizacji nowego budzetu, rozmowy przerwano. Zamiast oczekiwanego porozumienia, wyszedl protokol uzgodnien i rozbieznosci. OPZZ-owcy wprawdzie nie negocjowali ani wydawali oswiadczen, za to dowiedzieli sie z ostatniego sondazu CBOS, ze sa JEDYNA instytucja, ktorej poparcie systematycznie rosnie - 5% od grudnia ub. (24.03) Powyzszy obraz odpowiada diagnozie Aleksandra Halla z ostatniej "Polityki" (28.03). Przestrzega on przed scenariuszem, w ktorym praw- dziwa wladza znajdzie sie poza parlamentem, w centralach zwiazkowych, zakladach i na ulicy. ### Wszyscy byli przygotowani na dramatyczne manewry wokol formowania nowej koalicji rzadzacej, tymczasem przez dwa tygodnie premier milczal, a partie na zebraniach ustalaly stanowiska. Moglismy sie za to dowiedziec czegos o kulisach rozmow i kulturze politycznej naszych politykow. Witold Gadomski z KLD opowiada w prasie o ostatniej dyskusji telewizyjnej z udzialem KLD, KPN, UD, PC i ZChN. Przed programem wszyscy politycy gawedzili sobie przyjacielsko. W pewnym momencie okazalo sie, ze sa na wizji i zaczeli sie zawziecie klocic. Gdy bylo juz po wszystkim, w rownie przyjacielskiej jak na poczatku atmosferze, odjechali razem do Sejmu... Ostatni etap rozmowow koalicyjnych rozpoczal sie wczoraj - w czwartek (2.04) spotkaniem liderow partii prorzadowych z liderami "malej koalicji" (UD, KLD, PPP). ------------------------------------------------------------------------ >>ROZWAZONE<< ..na marginesie projektu ustawy "O weryfikacji..." Dekomunizacja jest haslem politycznym, czesto naduzywanym, ale bynajmniej nie pustym. To nie temat zastepczy elit politycznych, "wymysl mezczyzn spoconych w pogoni za wladza", ani tez odmiana wspolczesnego jakobinizmu czy igrzysk dla ludu - jak twierdza jej zawzieci przeciwnicy. To naturalny postulat polityczny i spoleczny. Problem lezy tylko w pytaniu o SPOSOB przeprowadzenia dekomuni- zacji. W tym, czy nie przekresla on slusznych zalozen i intencji jej oredownikow. Mowiac jezykiem konkretow: Juz dawno padla propozycja, aby cza- sowo zakazac pelnienia waznych stanowisk panstwowych osobom zwiazanym z komunistycznym rezymem. Sprawa nieslychanie wazna dla mlodej demo- kracji i dla bezpieczenstwa panstwa - nie dopuscic do stanowisk ludzi "z ukladami", koniunkturalistow, zdolnych za pieniadze i odrobine wladzy intrygowac, sledzic, donosic. Aby ja zrealizowac trzeba by zweryfikowac, czyli sprawdzic przeszlosc, kazdego kto piastuje takie stanowisko. No a to grozi - przykladem Czecho-Slowacja - wojna na gorze, wzajemnymi oskarzeniami politykow, skandalami, upadkiem autorytetow i w koncu destabilizacja panstwa. Inny postulat, wyplywajacy z potrzeby moralnej i poczucia sprawie- dliwosci to napietnowanie komunizmu oraz rozliczenie ludzi winnych zbrodni i niesprawiedliwosci minionych 45 lat. Spoleczenstwo ma prawo wiedziec przynajmniej to, komu i jakie winy ma wybaczac. Jesli budujemy panstwo prawa to nie mozemy zyc w atmosferze niekaral- nosci i nieodpowiedzialnosci za przeszlosc. Te ze wszech miar slu- szne postulaty mozna jednak zrealizowac tylko metoda prawa dziala- jacego wstecz. Nalezaloby bowiem zmienic kategorie popelnionych w PRL czynow, gdyz wiekszosc z nich jest juz przedawniona i nie moze byc karalna. Mozna tez oczywiscie pojsc na skroty i uznac, jak chce KPN, ze prawo PRL bylo bezprawiem i nas nie obowiazuje. W obu przypadkach sprawiedliwosc jest nie do pogodzenia z idea panstwa prawa! Znowu wiec natrafiamy na rodzaj zamknietego kola. A problem nieuczciwie nabytej wlasnosci? Zwlaszcza spolek nomenkla- turowych z lat 88-90, zalozonych dzieki przywilejom dostepu do decyzji, informacji i kapitalu panstwowego. Panstwo powinno zbadac te przypadki i jak trzeba - wytoczyc procesy. Ale wowczas trudno byloby wymagac od prokuratorow, by przez najblizsze lata zajeli sie czymkolwiek innym. Na dodatek, sukces oznaczalby rozlozenie calkiem dobrze prosperujacych dzis firm, ktore placa podatki itd. Zeby zadoscuczynic tu sprawiedli- wosci, panstwo ryzykuje jeszcze wieksza ruine. Przyklady mozna ciagnac... Co pozostaje? Uwierzyc w pierwszenstwo demokracji nad dekomunizacja? W to, ze dekomunizacja nie warunkuje demokracji ale na odwrot, to demokracja sama zlagodzi niesprawiedliwosci komunizmu? Patrzac na dzisiejsza Polske nie jest to latwe. Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet) ________________________________________________________________________ Zbigniew J. Pasek HISTORIA POLSKI DZIEN PO DNIU - MARZEC ====================================== 1. 1943 Deklaracja ideowa PPR "O co walczymy?" 1952 Protest Cyrankiewicza przeciw dzialaniu komisji Kongresu USA, powolanej dla wyjasnienia sprawy Katynia 2. 1333 Zmarl Wladyslaw Lokietek, krol Polski 1948 Zakonczenie procesu czlonkow Organizacji Polskiej i NSZ 3. 1918 Podpisanie Traktatu Brzeskiego 1977 Ratyfikacja przez Rade Panstwa Miedzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych 1986 Poczatek procesu dzialaczy KPN (Moczulski, Krol i inni) 5. 1953 Zmarl Jozef Stalin 7. 1945 Aresztowanie przywodcow AK przez NKWD 1963 Podpisanie pierwszej umowy handlowej miedzy Polska a NRF 8. 1223 Zmarl Wincenty Kadlubek, najstarszy kronikarz dziejow Polski 1953 Ostatni numer "Tygodnika Powszechnego" przed zawieszeniem za odmowe druku nekrologu Stalina 1968 Poczatek protestow studenckich (wiec na UW) 1981 Utworzenie Zjednoczenia Patriotycznego "Grunwald" 9. 1971 PAP publikuje komunikat o powrocie polskiego agenta w Wolnej Europie, kpt. Andrzeja Czechowicza 10. 1977 Cenzor z GUKPPiW przemyca do Szwecji dokumentacje zapisow cenzorskich (tzw. biala ksiega cenzury) 11. 1950 Wodowanie pierwszego statku w Stoczni Gdanskiej, masowca "Warszawa" 12. 1956 W Moskwie zmarl Boleslaw Bierut 1990 Litwa oglasza niepodleglosc 14. 1801 Zmarl Ignacy Krasicki 1964 List 34 intelektualistow do Cyrankiewicza przeciwko cenzurze 15. 1950 Wystapienie Polski z Miedzynarodowego Funduszu Walutowego i Miedzynarodowego Banku Rozbudowy i Rozwoju 1951 Umowa o zamianie terytoriow przygranicznych z ZSRR 17. 1901 Premiera "Wesela" Wyspianskiego w Krakowie 1921 Uchwalenie konstytucji marcowej 18. 1921 Podpisanie Traktatu Ryskiego 1944 Przeksztalcenie I Korpusu Polskiego w ZSRR w I Armie Polska (dowodca gen. Zygmunt Berling) 19. 1981 Pobicie przedstawicieli "Solidarnosci" podczas sesji WRN w Bydgoszczy 1982 Rozwiazanie Stowarzyszenia Dzennikarzy Polskich 20. 1950 Ustawa o przejeciu na wlasnosc panstwa nieruchomosci zwiazkow wyznaniowych, glownie kosciola katolickiego; Ustawa o zniesieniu urzedow wojewodow, starostow, wojtow, wprowadzajaca na ich miejsce rady narodowe; Otwarcie Pierwszej Ogolnopolskiej Wystawy Plastyki w Muzeum Narodowym (socrealizm) 1954 Edward Ochab zostaje I sekretarzem KC PZPR 21. 1081 Zmarl Boleslaw Smialy, krol Polski 24. 1794 Przysiega Tadeusza Kosciuszki na rynku krakowskim 25. 1948 Powolanie organizacji "Sluzba Polsce" 1957 Utworzenie Europejskiej Wspolnoty Gospodarczej Umowa pomiedzy Polska i ZSRR o repatriacji 26. 1954 ZSRR uznaje suwerennosc NRD 1977 Ukonstytuowanie sie Ruchu Praw Czlowieka i Obywatela 27. 1981 Ogolnopolski strajk ostrzegawczy po incydencie bydgoskim, najwieksza skoordynowana akcja "Solidarnosci" 28. 1948 Zamach na gen. Karola Swierczewskiego pod Baligrodem 29. 1937 Zmarl Karol Szymanowski, kompozytor Zbigniew J. Pasek _______________________________________________________________________ Andrzej M. Kobos (kobos@krdc.int.alcan.ca) ODPOWIEDZIALNOSC ZA SLOWO ========================= W listopadzie 1974 r. Gustaw Herling-Grudzinski odwiedzil ciezko chorego Ignazia Silone (bylo to niedlugo przed smiercia IS). 26 stycznia 1975 H-G pisal w "Dzienniku Pisanym Noca": "Usilowalem go (Silone) pocieszyc aforyzmem Leca: "Myslalem, ze to dno, ale z dolu odezwalo sie pukanie". Na co on: "Kto puka?". Tyle Gustaw Herling-Grudzinski. *** Ja (AMK) takze, czytajac dosyc sporo tworczosci tych "ukaszonych heglizmem" i tych "ukaszonych wielkim strachem", myslalem, ze dotarlem juz do dna sluzalstwa. Tymczasem, kilka miesiecy temu, z dolu odezwalo sie pukanie: Zapytalem: "Kto puka"? W odpowiedzi uslyszalem nazwisko znakomitego aforysty: Stanislaw Jerzy Lec. Uchylilem dna i przeczytalem: "[...] ktora poeci wyspiewali ojczyzna, co to od Kamczatki po szynach pedzi az po San ktora, jak mleka pelny dzban podaja dzieciom czule matki - to Stalin, ktora wykulo sto kowali w piesni i w czasie i w przestrzeni w weglu, w miedzi, w srebrze wod, ojczyzna, ktorej zaden knut juz swoim swistem nie ocieni - to Stalin Wschod slonca, co sie w piecach pali ktory zastyga w przeslach mostow, co sie zaciska w grozbie kul, Ojczyzna jak jesienny ul, w pozodze wojny cichy ostrow- - to Stalin I ktory lby ucina fali zapora, ktora rodzi iskre motorow zlota, ostrza traw i klosow metaliczny spiew i sladow rozspiewane listki - to Stalin I moja lira z nowej stali i dumnie przemieniona muza obywateli jasny wzrok i glos i oddech, mysl i krok i wolnosc, ktora nas odurza" Stanislaw Jerzy Lec - "Stalin" "Czerwony Sztandar", 5. XII. 1939 r., Lwow *** Zacytowalem wowczas ten wiersz na Poland-L, zas niedawno, na specjalne zyczenie milego mi Jacka Walickiego, powtorzylem go z pewnym osobistym komentarzem. Wiersz ten, w ktorym autor, Stanislaw Jerzy Lec, w sposob jasny rezygnuje z dotychczasowej jego ojczyzny, zamieniajac ja na nowa, sowiecka ojczyzne od Sanu do Kamczatki, w ktorej pod wschodzacym sloncem Stalina odurza go (Leca) wolnosc, jest czyms, w sposob oczywisty, podlegajacym pod definicje zdrady. W dodatku, pisany w grudniu 1939 we Lwowie, kiedy to szalala juz pierwsza fala deportacji ludnosci polskiej do gulagu i na zeslanie na Syberii, az po Kamczatke oraz w Azji Srodkowej, w czasie ktorej zamarzniete trupy dzieci wyrzucano z wlokacych sie po tych wlasnie szynach wagonow bydlecych, podpada jeszcze pod definicje dna moralnego w czysto ludzkich kategoriach. Ja wiem, ze wowczas we Lwowie, jak to ujal kiedys Solzenicyn, "nad wszystkimi bozkami wisialo niebo strachu", wiem, ze jak pisze ten sam Herling-Grudzinski (19 lutego 1977), wowczas "Lwow zzerany byl przez raka terroru, wszyscy bali sie wszystkich, a menazerie literacka tresowali Borejsza i Putrament", ale jakos zgrabne aforyzmy Leca, ktorymi trudnil sie pozniej, w trzeciej swojej ojczyznie, ktora, przynajmniej formalnie, obejmowala San, lecz nie zawierala Kamczatki, przestaly mi sie podobac. Mimo wszystko, nie jestem w stanie oddzielic czystego autorstwa od osobowosci autora, a tym bardziej uwazac takiego autora za kogos na pograniczu moralisty. *** Nie od rzeczy bedzie tutaj zacytowac, to co Milosz mowi o Teodorze Bujnickim (rozmowa z Adamem Michnikiem, "Gazeta Wyborcza", czerwiec 1991): "Ja nie jestem moralista. Staram sie unikac sadow. Jezeli najlepsi poeci polscy, jak Trembecki, wypisywali okropne rzeczy, jezeli holdy Katarzynie skladano i podpisywano adresy carowi w Wilnie... Aczkolwiek ja uwazam, ze rzeczywiscie wina takiego Bujnickiego jest prawdopodobnie wieksza niz jakichkolwiek cichych kolaborantow. Mierzyc to jest bardzo trudno, ale slowo rzeczywiscie jest wiazace. To jest wazna sprawa, slowo. Ja o Bujnickim nie moge ferowac wyroku dlatego, ze sam robilem rzeczy bardzo brzydkie. W 1945 roku pisalem takie felietoniki w Krakowie, ktore byc moze byly wynikiem mojej szczerej wscieklosci, ale nie przynosza mi zaszczytu. Mnie to dyskwalifikuje, powiedzmy." *** Jedni wola pamietac owe zgrabne aforyzmy Leca i zamknac oczy i uszy na osobe autora, inni moga (slusznie) obawiac sie, zeby nie dowiedzieli sie czegos przykrego o ich autorze. Ale dla mnie (chociaz rowniez wygodniej by mi bylo wolec) nie kazde upodlenie mozna zmyc nawet wirtuozerska aforystyka, gra slow i najbardziej nawet nieuczesanymi myslami. Mala jest dla mnie wartosc tychze, jezeli ich autor mial rozczochrana, koltuniasta dusze, ktora potrafil przylizywac na uzytek przemocy. Jakze bardziej godny pamietania jest dla mnie ow bezimienny, dzisiaj zapomniany, czlowiek, o ktorym takze pisze Herling-Grudzinski: "W 'Czerwonym Sztandarze' wydrukowano cos w rodzaju petycji do tronu za przylaczeniem Zachodniej Ukrainy do USSR, z licznymi podpisami przedstawicieli ludu pracujacego i postepowej inteligencji; jednym z sygnatariuszy okazal sie skromny polski nauczyciel ludowy ze Stanislawowa, podpisano go nie pytajac o zgode. Nazajutrz po ogloszeniu petycji przyjechal do Lwowa z wlasna deklaracja patriotyczna, chodzil po ludziach z prosba o poswiadczenie, zamierzal ten dokument zakopac w butelce obok stanislawowskiej szkoly; wyladowal, rzecz prosta, w stanislawowskim wiezieniu." *** Nie jestem moralista, nie mam do tego danych. Ale mam prawo i moj wewnetrzny obowiazek rozdawac szacunek i uznanie wybiorczo, nawet wielkim literatom. Andrzej M. Kobos _________________________________________________________________________ Zbigniew J. Pasek STRASZNIE/SMIESZNIE - SPOTKANIE Z MACIEJEM ZEMBATYM =================================================== Niedawno przez nasz michiganski niebosklon kulturalny w charakterze meteora przelecial Maciej Zembaty, z orbitujaca wokol niego Elzbieta Jodlowska. Na kazdy wystep krajowej gwiazdy w Ameryce ide zawsze z obawa, ze sie rozczaruje - tym razem nie mialo to jednak miejsca, bo Zembaty traktuje swoja widownie powaznie, niezaleznie do tego gdzie i dla kogo wystepuje. Po wystepie moglem z nim nieco porozmawiac, a wynikiem jest ponizszy tekst. Moje pierwsze spotkanie z Zembatym mialo miejsce w czasach "wczesnego Gierka", na poczatku lat siedemdziesiatych, kiedy to, jeszcze w czasach szkoly sredniej, wybralem sie do warszawskiej kawiarni "Nowy Swiat" na przedstawienie kabaretu Zembatego p.t. "Dreszczowisko". W tamtych czasach Zembaty prezentowal nowa jakosc, nowy typ humoru, tak bardzo pociagajacy dla mlodych ludzi. Bylo to po jego sukcesie festiwalowym w Opolu (1971), gdzie wyspiewal sobie znaczaca pozycje "Ostatnia posluga", napisana do "Marsza Zalobnego" Chopina: Jak dobrze mi w pozycji tej W pozycji horyzontalnej Ubodzy krewni niosa mnie na swych ramionach A za trumna idzie zona... Pierwsza piosenka Zembatego, ktora pamietam do dzis (wczesniejsza niz ponure smichy do Chopina) sa "Uszy": A uszy mial ogromne, muskularne Uszami moglby gdyby chcial Niepokojace, wrecz fatalne Przedziwne uszy mial... Dzisiaj Zembaty juz jej nie spiewa. Stracil do niej serce od czasu gdy Urban uzyl jej w swej kampanii wyborczej. Okazuje sie, ze bylo mu wolno, bo tantiemy zaplacil... Dla mnie Zembaty po raz pierwszy zaistnial w radiu. Prowadzil tam, wspolnie z Januszem Bogackim, poniedzialkowa audycje w pr. III pt. "Plyty nasze i naszych przyjaciol". Puszczali tam dobra muzyke, okraszona szczypta charakterystycznego, czerniawego humoru. Potem Zembaty rozwinal skrzydla, wspolpracujac z Ilustrowanym Tygodnikiem Rozrywkowym, w ktorym wystartowala saga Rodziny Poszepszynskich. Sam Zembaty kreowal tam role ponurego wnuczka. W dziadka Jacka porywajaco wcielil sie Jan Kobuszewski. Od 1977 r., w audycji "Zapraszamy do Trojki", Zembaty prowadzil rozmowy telefoniczne z cala Polska. Program byl bardzo popularny, ale w tej formie przetrwal jedynie do roku 1980, kiedy to "sily wyzsze" zawiesily go w obawie przed niecenzurowanymi wypowiedziami na antenie. Potem Zembaty zabral sie za organizowanie I Przegladu Piosenki Prawdziwej, ktory odbyl sie w sierpniu 1981 w Gdansku. Za ten festiwal zostal uhonorowany nagroda Zlotego Knebla, a w kilka miesiecy pozniej nagroda specjalna - nakazem internowania. W okresie internowania w Bialolece Zembaty napisal "Hymn internowanych ekstremistow" (na melodie "Na pokladzie od rana ciagle slychac bosmana..."): Niech sie junta wystrzela, Trafi szlag Jaruzela, Orla WRONA nie zdola pokonac. Wtedy wolni zwiazkowcy, Ekstremisci, KOR-owcy Na premiera wybiora Kuronia... Po celowo wczesniejszym wypuszczeniu z internowania (taki sliski chwyt waaadzy), Zembaty dzialal podziemnie, robil audycje dla Wolnej Europy, a oficjalnie zajmowal sie tlumaczeniami i wlasnymi interpretacjami ballad Leonarda Cohena, ktore pozniej nagral na kilku plytach. Rok 1990 to powrot Zembatego do radia (magazyn "Zgryz") i telewizji (poznowieczorny show "Lepiej pozno niz wcale"). Artysta Zembaty ma rowniez wyksztalcenie. Zajelo mu ono nieco wiecej czasu niz przecietnie, ale po drodze byl Marzec '68, wiec nie ma sie co dziwic. Ostatecznie uzyskal dyplom polonisty za napisanie pracy magisterskiej (promotorem byl Stefan Treugutt) na temat folkloru wieziennego. Natomiast studia w warszawskich PWST i ASP oraz lodzkiej Szkole Filmowej zadnych dyplomow mu nie przyniosly. Na moje pytanie o plany najblizszych wystepow, dowiedzialem sie, ze Zembaty jest obecnie na najdluzszej trasie koncertowej swojego zycia. W planach ma czterokrotne objechanie Ameryki. Po Ann Arbor mial byc Nowy Jork, Filadelfia, Waszyngton, Atlanta, Floryda, Nowy Orlean, Texas, Arizona. Po Wielkanocy druga czesc trasy przez Seattle, cala Kanade, po raz kolejny Ann Arbor, Detroit, Chicago, Colorado i z powrotem do Kalifornii. A wiec, drodzy Czytelnicy, wygladajcie go na tej trasie! Jest to juz trzeci pobyt Macieja Zembatego w Ameryce. Tym razem nieco inny, gdyz przyjechal tu z rodzina - zona i synami. Jego zona, prawniczka, otrzymala roczne stypendium Fulbrighta i teraz realizuje wlasny program w Berkeley. Mimo wielu nieoczekiwanych figli losu (w Warszawie w garazu stoi mercedes, a tu kilkumiesieczne bezsamochodzie i chodzenie pieszo), jest zadowolony z tego wyjazdu. Glownie dlatego, ze w Ameryce mozna sie czegos nauczyc i wyksztalcenie jest tu doceniane. Jedna z ambicji Zembatego jest napisanie ksiazki o Ameryce. Wedlug niego jedyna prawdziwa ksiazka o Ameryce po polsku sa reportaze Wankowicza ("Krolik i oceany") - pochodza jednak z lat 60-tych i wiele rzeczy juz sie tam zdeaktualizowalo. Chcialby, aby jego ksiazka byla wspolczesnym suplementem do Wankowicza, i mogla zapobiec wielkim rozczarowaniom Polakow, ktorzy ciagle o Ameryce marza. Ksiazke pisze na biezaco - rozne fragmenty pojawiaja sie w "Nowym Dzienniku", "OK Ameryka" i "Gazecie Wyborczej". Nie bedzie to ksiazka dajaca definitywne odpowiedzi o Ameryce. Ma to byc raczej Zembatego widzenie wlasne Ameryki, bardziej z pozycji zolwia, niz lotu ptaka, bez mylacych uogolnien. Szczegolnie, ze przeciez nie ma jednej Ameryki. Kiedy zapytalem Zembatego o to, kto obecnie przychodzi na jego wystepy, powiedzial mi, ze na szczescie nie starzeje sie razem ze swoja publicznoscia. To dosc budujace, szczegolnie, ze brakuja mu juz tylko dwa lata do piecdziesiatki, wlos posiwial... W Ann Arbor przyszla publicznosc troche starsza od tej przecietnej, ale to tez mialo dobra strone, ze wszystko chwytala w lot. W swoim wystepie Zembaty wlasciwie nie prezentowal komentarza do biezacych wydarzen w Polsce, czasami jednak cos mu sie tak wyrwalo. W sprawach polskich najbardziej, jak powiedzial, niepokoi go mozliwosc opanowania wladzy przez opcje chrzescijansko-narodowa. Jego zdaniem powylazilo na wierzch jakies plugastwo, wredne i robaczywe - dlatego mysl o powrocie do Kraju odsuwa od siebie jak najdalej. Na moja uwage, ze wlasciwie piosenka o staruszce grzebiacej w smietniku, wykonywana przez Ele Jodlowska, nie jest taka znowu wesola, bo rzecz stala sie faktem, Zembaty odpowiedzial mi, ze wlasnie nie, ze "dopiero teraz jest to smieszne". Politycznie Zembaty deklaruje pelna niezaleznosc, chociaz w czasie wyborow byl zaangazowany w akcje Unii Demokratycznej i wozil Kuronia (jak mi powiedziala na boku pani Ela, onegdaj na UW Kuron uczyl Zembatego historii). Na moje narzekania o poziomie wystepow innych polskich gwiazd przyjezdzajacych na popisy polonijne Zembaty przedstawil mi swoja koncepcje programu. Przede wszystkim "skladanki estradowe" juz sie przezyly, nawet dla publicznosci polonijnej. Wie o tym, bo sam czasami po prostu stawal z gitara i gral. Dzis to juz za malo. Zeby wyruszac w trase, trzeba najpierw miec pomysl. W programie musi sie cos dziac, publicznosc musie miec wrazenie, ze artysta z siebie cos daje, ze na scenie powstaje cos waznego. W ten sposob realizowal swoj program telewizyjny na zywo - "Lepiej pozno niz wcale" - nocny blok trzygodzinny, rezyserowany przez Grzegorza Warchola. Niestety szybko okazalo sie, ze polska telewizja ma dosc plytkie archiwa i zaczelo brakowac materialow - zamiast co tydzien szedl w koncu co dwa tygodnie. Potem jeszcze na krotko przed wyjazdem zrobil "Slowo na wtorek", ("Slowo na niedziele" to program koscielny) co nie zostalo zbyt dobrze odebrane w pewnych kregach, wiec w sumie moze dobrze, ze wyjechal. Rozmawialismy tez przez chwile o polskich kabaretach, chcialem sie dowiedziec, co jest tam teraz dobrego. Wedlug Zembatego wiekszosc z nich dotknietych jest ta sama plaga - utkniecie w starej formule kabaretu politycznego i brak poszukiwan nowych rozwiazan. Krzysztof Daukszewicz, zdolny, ale utknal w konwencji autora-wykonawcy; a kabaret to spektakle, inny kontakt z publicznoscia. Jest nowy kabaret "Otto" (nazwa to nie niemieckie imie, ale zarys wewnetrznego profilu zyletki), szefem jest Wieslaw Tupaczewski, maja dobry dynamiczny program spiewany, ale to wlasciwie nie jest kabaret sensu stricte. Jest oczywiscie swietna "Piwnica pod Baranami" - Piotr Skrzynecki niech zyje jak najdluzej. Ale to znowu jest rzecz specyficzna, szczegolna - krakowska i dekadencka. Sprawa poznanska, kabaret Tey, zupelnie sie rozpadla. Laskowik jest teraz listonoszem, a Smolen mial rozne przezycia osobiste i do kabaretu sie chyba szybko nie zabierze. Rudi Schubert spiewa znowu z Walami Jagiellonskimi, ale to znowu jest bardziej muzyczne, niz kabaretowe. Wroclawska Elita, czyli Studio 202, to jest Kaczmarek z Waligorskim, maja dobre teksty i wykonanie, ale podobnie jak Pietrzak, robia ciagle to samo, nie szukaja nowego podejscia. Pobyt w Ameryce pozwolil Zembatemu, jak sam mowi, uzyskac pewna perspektywe do spraw pozostawionych w Polsce. Z pewnoscia dodal mu optymizmu, a takze zatlil pewna ambicje - zaistnienia w Ameryce poza kregami polonijnymi. Wydaje sie to realne, szczegolnie, ze nie ma Zembaty tego handicapu jakim jest brak znajomosci jezyka. Tyle, ze jak sam przyznal, dotad zajmowal sie glownie tlumaczeniami, a jezyk mowiony rozni sie od pisanego. Szczegolnie, ze przy tlumaczeniach np. Szekspira mogl sobie pozwolic na cyzelowanie slow bez ograniczen. A rozmowa z ulicznym wloczega przy papierosie - to juz zupelnie inne doswiadczenie jezykowe - chociaz i tu bywa cos z Szekspira. Rozmawialo nam sie gladko i przyjemnie, rowniez i o wielu innych sprawach. Niestety, z wybiciem polnocy Maciej Zembaty zostal nieodwolalnie zwabiony na "zaplecze" - jak sie bowiem okazalo, byly to wlasnie jego imieniny... Zbigniew J. Pasek ________________________________________________________________ Mirek Bielewicz RECENZJA DENTYSTY Z WYSTEPU MACIEJA ZEBATEGO ============================================ (dedykowane rodzinie Dolatow w Ann Arbor, MI, USA) [tekst pochodzi z "Glosu Polonii", nr 13 (1991) i byl recenzja z rzeczywistego wystepu Macieja Zembatego w Winnipegu w Kanadzie na jesieni ub.r. - przyp. red. M.B-cz] ZEMBATY - to doskonale nazwisko dla dentysty. Za to nie nadaje sie dla pacjenta, bo dentysta nie mialby nic do roboty w zdrowej szczece ZEMBATEGO. Chyba ze ZEMBATY pali papierosy, nie "flosuje" zebow i ma rozwinieta paradontoze. Wowczas potrzebne jest czyszczenie, polerowanie, "deep scaling", fluoryzowanie, przycinanie dziasel - slowem duzy dochod. Zembaty jako artysta satyryk powinien wzbudzac smiech od ucha do ucha. Chcialbym znalezc sie na jego miejscu na estradzie, i zeby reflektory byly skierowane na widzow. Wowczas, rozsmieszajac ich, sporzadzilbym jednoczesnie kartoteke moich potencjalnych pacjentow; ten ma ubytki, owemu potrzebny mostek, tamtemu nalezy naprostowac zeby i caly zgryz za pomoca aparatu, a jeszcze innemu mozna by powymieniac koronki. Zlota robota, zalozywszy ze zloto wymienimy na porcelane lub odwrotnie. Zembaty spiewa znane nam juz od dawna piosenki makabryczne, przez niego samego na polskim gruncie wynalezione. Musialem zaciskac zeby, zeby za bardzo nie smiac sie z cudzego nieszczescia, bo przeciez ja nie mam sie nim bawic, tylko na nim zarabiac. Ogarnely mnie natomiast watpliwosci, co mam robic z moja szczeka na odglos gitary, na ktorej Zembaty sam sobie akompaniuje. Swidrowala mnie ona bowiem tak bolesnie, jak wiertlo nie zsynchronizowane na czas ze znieczuleniem. Moze Zembaty powinien byl wynajac jakiegos bardziej zrecznego akompaniatora, albo niechby nawet spiewal do playbacku; w kazdym razie sam nie powinien byl sie uczyc gry na gitarze ani z podrecznika, ani na kompletach, ani ze sluchu, poniewaz jego gra jest taka jakby kto struny zebami tracal. Przeciez pomysl prowadzenia gabinetu dentystycznego tylko przeze mnie samego, bez zadnej pomocy, bylby calkiem niedorzeczny. Zatem asystentka gitarowa znacznie by wystep usensownila i uatrakcyjnila. W ogole muzyka, spiew i fotel dentystyczny bardzo do siebie pasuja, czego niezwykle udane polaczenie mielismy okazje ogladac w sfilmowanym musicalu "Little Shop of Horrors, z dodatkowa pikanteria postaci wystylizowanych na dentyste sadyste i pacjenta masochiste. Zreszta zaczatek takiej sytuacji mielismy na przedstawieniu, kiedy Zembaty kazal nam spiewac, a my jemu pozwalalismy grac. No i wreszcie nalezaloby jakos skwitowac rozszerzenie przez Zembatego swojego repertuaru o piosenki Cohena. W tym wypadku spotkaly sie w sali widowiskowej jakby dwa patriotyzmy skupione wokol dwoch postaci: polskiego Zembatego i kanadyjskiego Cohena. Te podniosle uczucia wiele rzeczy usprawiedliwiaja, w ich imie kochajmy sie wszyscy, chocby nawet zjawiska byly tak ze soba sprzeczne jak wielkomiejska poezja Cohena i prowincjonalizm jego polskiej wersji jezykowej; tak od siebie odlegle jak leczenie kanalowe w Ameryce Polnocnej i pozostawiane w kanalach zebowych nerwy srodkowoeuropejskie. W kazdym razie powialo jednak poezja. Na sam koniec chcialbym jeszcze dodac kilka uwag na temat akcentow politycznych zawartych w slowie wiazanym, ktore niczym cement dentystyczny spoily ten program wokalno-gadany. Wydaje sie, ze prawie kazdy artysta kabaretowy chce zjesc zeby na polityce. Jesli kogos uprawnia do tego podawanie dowcipow, ktore wynikaja z jakiejs uksztaltowanej wizji politycznej czy spolecznej, jak na przyklad w wykonaniu Krzysztofa Daukszewicza, to rezultat jest dla widza, owego mojego potencjalnego pacjenta obezwladniajacy; potrzebuje on juz ewentualnie tylko niewielkiej dawki prawdziwych srodkow znieczulajacych. Ale jesli ktos komentuje polityke przy pomocy serii starych przewaznie kawalow, to jest to cialo obce, niczym martwy zab. Mirek Bielewicz ________________________________________________________________________ Tomasz Wlodek (fhtom@weizmann.weizmann.ac.il) MASSADA ======= (Reportaz z podrozy po Izraelu w r. 1988 - cz. I) Moja pierwsza wyprawe pustynna rozpoczynam na dworcu autobusowym w Jerozolimie. Wsiadam do autobusu jadacego do Ein-Gedi, ruszamy - i szybko zasypiam. Budze sie juz za miastem. Dookola pustynia, pofaldowane pagorki, od czasu do czasu budy Beduinow. Wzdluz drogi smietnisko puszek i plastikowych butelek po coca-coli. Przez jakis czas nic sie w krajobrazie nie zmienia. Pagorki, pagorki, czasem poprzecinane korytami wyschnietych strumieni. Az wreszcie docieram do krawedzi doliny Jordanu - gwaltowny uskok terenu i zjezdzamy w dol. Dolina Jordanu jest plaskim rumowiskiem kamieni, nic specjalnie ciekawego. Daleko przed nami widac gory wschodniego kranca doliny - to juz Jordania. Drogowskaz pokazuje - na wprost - Allenby Bridge, przejscie graniczne. Autobus skreca w prawo i jedzie w strone Morza Martwego, ktore zaczyna majaczyc na horyzoncie. Krajobrazy wygladaja dosc nierealistycznie, jakby zamglone, cos jak we snie. To wina pylu unoszacego sie w powietrzu, dalekie obiekty traca na ostrosci, upal powoduje, ze zdaja sie drgac i falowac. Niezwykle. Mijamy gaje palmowe. Rosna posrodku pustyni, w szczerym polu. Zasadzone 'pod sznurek' w rownych rzadkach, kazde drzewko ma doprowadzona wlasna instalacje do nawadniania. Droga dociera do brzegu Morza Martwego i zaczyna przeciskac sie waskim pasemkiem ladu pomiedzy brzegiem a gorami Pustyni Judzkiej. Na przeciwnym brzegu, gory oswietlone popoludniowym sloncem daja przepiekny pokaz gry swiatlocienia. Nasz brzeg, zachodni, jest w cieniu gor, zreszta dobrze bo upal jest i tak nie do wytrzymania. Wreszcie Ein-Gedi - i koniec jazdy. Wysiadam i ide na brzeg. Ein Gedi to kibuc oraz cos w rodzaju granicznej placowki wojskowej. Zarazem jednak uzdrowisko, kapielisko, rezerwat przyrody (oaza na pustyni). W sumie duza atrakcja turystyczna. Wzorem wszystkich pozostalych przybyszy ide sie wykapac w morzu Martwym. Woda jest ciepla jak zupa, przypomina bardziej galarete. Centymetrowe falki niemrawo chlupocza przy brzegu. Plywac nie sposob - gdy sie lezy na brzuchu nogi wystaja nad powierzchnie, jedynie lezac na plecach mozna od biedy plynac wioslujac rekami. Po czole splywaja krople potu (upal!) ale nie mozna ich zetrzec reka - bo mozna sobie chlapnac wody z sola do oka, istna tortura. Wychodze z wody - i ide pod prysznic stojacy jakies 50 metrow od brzegu, zanim zdazylem do niego podejsc woda wyparowala ze mnie pozostawiajac na skorze gruba skorupe soli. Swedzi jak diabli, myje sie pod prysznicem, dlugo i dokladnie. Ni stad nie zowad slysze rozmowe po polsku. Jak sie okazuje, spotykam dwoch Polakow. Kupili w Polsce voucher na camping w Grecji, dzieki temu dostali paszporty. Pojechali do Grecji, pohandlowali, popracowali, kupili na bazarze paszporty liberyjskie - i na tych paszportach zajechali tutaj. Jakim cudem bardzo dobra izraelska kontrola graniczna nie zorientowala sie, ze sa na lewych papierach ? Coz, widocznie spodziewali sie terrorystow z papierami PRAWIE lub ZUPELNIE autentycznymi i w efekcie nie pomysleli sie ze ktos moze miec az taki tupet... Nie maja zadnego specjalnego celu przed soba. Zwiedzaja swiat, spia gdzie popadnie. Do Polski wroca jak im sie znudzi wloczegowanie, albo i nie. Teraz planuja Egipt, potem Kenie. Zegnamy sie, poniewaz chce dotrzec do Masady. Jest piatek wieczor, o tej porze w Izraelu przestaje funkcjonowac komunikacja publiczna. Na autostop wieczorem nie ma co liczyc, ubieram plecak i ruszam do Massady na piechote, jakies 20 kilometrow szosa przez pustynie. Wielka plansza obwieszcza, ze przebywanie na brzegu jest zabronione od "za godzine zachod slonca" do "godzine po wschodzie". Poza terenem kapieliska plaza jest bronowana. Z poczatku idzie mi sie raznie. Potem stopniowo coraz mniej. Robi sie zupelnie ciemno, wprawdzie droga jest gladka i w zasadzie ciemnosc nie przeszkadza - ale wkrotce zmuszony jestem przerwac marsz. O maly wlos nie nadepnalem na weza lezacego na goracym asfalcie. Wkrotce widze nastepnego. Zatrzymuje sie wiec i czekam godzine na wschod ksiezyca, robi sie jasno jak w dzien, mozna isc dalej bez obawy ze niechcacy nadepne na jakiegos gada. Na szczescie wiecej wezy nie spotykam. Mijaja kilometry - az w koncu trace poczucie ile drogi juz przebylem, a ile jeszcze przede mna. Niedobrze. Upal, mimo ze jest noc dokucza nadal. Wprawdzie nie ma szans abym zabladzil - ale nachodza mnie watpliwosci - co jezeli przeoczylem odgalezienie drogi do Massady ? Studiowanie mapy niewiele daje. Jedyne punkty orientacyjne - to swiatla na jordanskim brzegu morza Martwego, ale akurat tego moja mapa nie obejmuje. Ni stad ni zowad wyjscie z klopotu znajduje sie samo. Zza zakretu wyskakuje wojskowy jeep i z piskiem opon staje przede mna. Zostaje oswietlony snopem jaskrawego swiatla z reflektora-szperacza, zaslaniam oczy i probuje podejsc blizej, wywoluje to krotki, niezrozumialy rozkaz po hebrajsku. Nie wiem o co chodzi, ale kategoryczny ton oraz wycelowana w moja piers lufa karabinu maszynowego na obrotowej podstawie sugeruja ze mam podniesc rece do gory, co niezwlocznie czynie. Reflektor gasnie. W samochodzie widze dwoch sredniego wieku wojakow. Jeden rozmawia przez radio, najwyrazniej tlumaczac cos komus, drugi trzyma mnie na muszce. Zaczyna sie wyjasnianie kim jestem i co tu robie. Ja po hebrajsku nie rozumiem ani slowa, zolnierze po angielsku tez nie. Impas trwa dluzsza chwile. Wreszcie, rzucam pytanie - "A wy goworitie po ruskii?". Jak sie okazuje - trafilem. Byl to rok 1988. Nikt jeszcze wowczas nie przypuszczal, ze za niecale 2 lata imigranci z ZSRR zaleja Izrael do tego stopnia, ze hebrajski bedzie sie na ulicach slyszec rownie czesto jak rosyjski. Wowczas jednak Zydzi rosyjscy byli w Izraelu nieliczni, czasami tylko mozna bylo sie z nimi spotkac. Reakcja zolnierzy bylo, jak latwo przewidziec, kompletne zaskoczenie. ktore zamienilo sie w omalze szok, gdy okazalo sie ze jestem Polakiem. Ostatecznie Polska nie miala wowczas z Izraelem stosunkow dyplomatycznych - liczba Polakow odwiedzajacych ten kraj oscylowala okolo zera, stad prawdopodobienstwo spotkania polskiego turysty w Izraelu bylo niewielkie samo z siebie [od red. J.K-ek: sam zrobilem te sama trase co Tomek w r. 1981 - czulem sie istotnie jak rara avis]. Prawdopodobienstwo spotkania Polaka w srodku nocy w srodku pustyni, w dodatku w strefie nadgranicznej graniczylo z prawdopodobienstwem zobaczenia Marsjan. Nic wiec dziwnego, ze uznany zostalem za osobnika co najmniej podejrzanego. W dodatku jedynym dokumentem jakim sie moglem wylegitymowac byla kserokopia pierwszej strony mojego paszportu ( samego paszportu nie mialem, bo balem sie ze zgubie). Zaczelo sie wiec wyjasnianie, moje dane poszly przez radio do jakiegos dowodztwa, stamtad gdzies jeszcze - i po jakiejs pol godzinie nadeszlo potwierdzenie - taki to a taki jest w Izraelu legalnie. Ulzylo mi. Zolnierze okazali sie bardzo sympatyczni, ("Ja z Brzescia, my prawie zemliaki" - jestesmy prawie krajanami), kazali wsiadac - i zawiezli mnie do Massady. Wszelkie osady izraelskie znajdujace sie w strefach nadgranicznych sa ufortyfikowane: otaczaja je zawsze zasieki z drutow kolczastych, bunkry i wieze wartownicze z reflektorami. Jednak granica z Jordania jest uwazana za bezpieczna wiec nikogo na warcie nie bylo. Zolnierze wysadzili mnie wiec przed otwarta na osciez brama wejsciowa i kazali isc spac do hostelu a nie wloczyc sie po pustyni zeby mnie jakis inny patrol nie zwinal. Po czym odjechali. Oczywiscie, nie mialem zamiaru spac w hostelu, a to z braku pieniazkow. Przeszedlem wiec przez uspiona osade - odnalazlem na pustyni osloniety glazem kat - i polozylem sie spac. Tomasz Wlodek (c.d. nastapi) _______________________________________________________________________ Wlodzimierz Holsztynski (wiltel!wlodek@uunet.uu.net) PRZYDLUGI LIST DO REDAKCJI, KTORY AWANSOWAL ===== NA ARTYKUL O PRZYDLUGIM TYTULE ====== [i tak skrocony przez redakcje - J.K-ek] Calosc na temat Nr. 18 "Spojrzen". Jak sam redaktor zasunal: Dzialania wzajemnie korzystne odbywaja sie zatem i w sferze lacznosci elektronicznej jak i bardziej tradycyjnie materialnej. to ja tez chce: szyszak szosa/ szedl przez szalas z chrzanu co szastal z halasem gdyz schla lysa szklanka Tak serio, to ciesze sie niezmiernie z zasilenia "Spojrzen" przez Mirka, oraz z wspolpracy moich dwoch ulubionych pism, Spojrzen' i Glosu Polonii. Mam tylko jeszcze malenka prosbe, ktora wyniknie z mojej malej historyjki, kiedy to czasem jadalem w sasiedzkiej restauracji chinskiej w Orlando (FL) (nawet zabie gice -- niech sobie J.K-uk nie mysli, ze taki wyjatkowy :-). Zaprzyjaznilem sie z zarzadzajacym, wiec ten sie do mnie przysiadal. Ja sobie spozywalem, a on mi przekonywujaco przedstawial swoje klopoty, jak z nimi sie mocuje, i jak on dobrze prowadzi biznes. Wszystko to bylo prawda/, ktora po godzinach mojej wlasnej pracy i w czasie weekendow nie potegowala moich rozkoszy z jego calkiem dobrej kuchni. ----------------------------- Jak to dobrze, ze Tadeusz Gierymski napisal o Banachu! Dodam kilka uwag, ktorych nie moge poprzec zrodlami, bo praktycznie nie mam dostepu do bibliotek. (Mam nadzieje, ze nic nie pokrecilem.) Powiedzenie Banacha: matematyka nie jest dla dzieci. Oczywiscie nie chodzi o wiek, bo matematycy potrafili dowodzic efektowne a nawet wspaniale wyniki w bardzo mlodym wieku. Z drugiej strony znajomy matematyk amerykanski powiedzial, ze w matematyce wszystko jest latwe. Zlote mysli moga pozornie sobie przeczyc, ale nie ma tu sprzecznosci. Przestrzenie Banacha poczatkowo nazywaly sie przestrzeniami Banacha-Wienera (a moze wrecz Wienera-Banacha), gdyz zdefiniowali je niezaleznie. Ale Norbert Wiener, wielki matematyk i naukowiec (ojciec cybernetyki) byl tez czlowiekiem wielkiej prawosci. Poniewaz nie mial zasadniczych wynikow w nowej dziedzinie, to na kolejnym Miedzynarodowym Kongresie Matematycznym (ktore na ogol odbywaja sie raz na 4 lata), zaproponowal by wspomniana klase przestrzeni okreslac tylko nazwiskiem Banacha. Moze ten fakt oslabi troche paranoje niektorych na temat przesladowan Polski, w szczegolnosci przez amerykanskich Zydow (do ktorych zaliczal sie N. Wiener, nie bez trudnych z tego powodu przezyc). Przestrzenie banacha (mozna pisac przez male "b" -- to honor) objely dwie wczesniejsze klasy, ktore uogolnialy skonczenie wymiarowe przestrzenie euklidesowe. H. Minkowski rozpatrywal w swoich glebokich i blyskotliwych badaniach geometryczno-teorio liczbowych, klase ktora dzis mozna tez nazwac skonczenie-wymiarowymi przestrzeniami banacha. Z drugiej strony jeden z najwiekszych umyslow wszech czasow, Dawid Hilbert, wprowadzil nieskonczenie wymiarowa, ale poza tym jakby euklidesowa przestrzen. W przestrzeniach euklidesowych i hilberta kula jest ... okraglutka. Przestrzenie banacha moga byc i nieskonczenie wymiarowe, jak hilberta, i moga miec, zawsze wypukle, ale nieregularne kule, jak przestrzenie rozpatrywane przez Minkowskiego. W tym sensie Banach nie dzialal w izolacji, jak np. tworca genetyki Gregor Mendel, lecz w dziedzinie, ktora/ aktywnie zajmowala sie swiatowa matematyka, w Analizie Matematycznej. Podkresla ten fakt sile i talent Banacha, ktory potrafil sie wybic na pioniera i lidera waznej dziedziny w warunkach ostrej swiatowej konkurencji. Dziekuje Ci Tadeuszu za Twoj artykul. (Uwaga: autobiograficzne ksiazki N. Wienera chyba wspominaja jeden z powyzej podanych epizodow.) -------------------------------------- Jestem za nauka i przeciw ciemnocie (nie zartuje :-), ale wywiad z A.K. Wroblewskim nie przekonuje mnie. Skomentuje tylko zakonczenie wywiadu. Dziennikarka (redaktor?) Krystyna Forowicz z Rzeczpospolitej pyta i profesor Wroblewski odpowiada: - Skad sie bierze sklonnosc ludzka do wiary w rozne zabobony i przesady? - Kazdy czlowiek niesie z soba od dziecinstwa marzenia o krainie czarow, o wszechmocnych wladcach, ktorzy skinieniem reki zdolaja przywolac raj na ziemi. Jezeli te pragnienia pielegnowane od dziecinstwa trafiaja jeszcze na grunt sytuacji kryzysowej, kiedy czlowiek staje sie obywatelem panstwa, w ktorym dzieje sie bardzo zle, to podswiadomie marzy o tym, ze moze ktos taki przyjdzie i nagle wszystko stanie sie piekne. Co innego fascynacja bajkami, a co innego rzeczywistosc, do ktorej nie da sie przeniesc bajek. Niezbyt naukowo brzmi powyzsza racjonalizacja. Nie ma bowiem wyraznej jasno zarysowanej roznicy miedzy zabobonnoscia (czyli pochopnym uogolnianiem i zbyt przypadkowym kojarzeniem), a inteligencja (czyli zdolnoscia adaptacji, obserwacji, kojarzenia i przetrwania). Z oficjalna nauka tez roznie bywalo. Czesc naszej atawistycznej zdolnosci przetrwania, to wierzenie innym, zwlaszcza autorytetom. Niestety nie ma naukowej metody wybierania sobie autorytetow w sprawach na ktorych sie nie znamy. Niemoznosc wytyczenia jasnej granicy pomiedzy naukowoscia i zabobonem wynika z zasadniczych, obiektywnych powodow, nie zwiazanych z ludzka psychika. Otoz niezwykle regularnosci sa czescia chaosu. Z drugiej strony, piekne odczyty o niemoznosci rozroznienia chaosu od regularnosci dawal jeden ze slawnych przedstawicieli polskiej szkoly matematycznej, Mark Kac (co prawda mlodo wyemigrowal do Stanow, zanim uzyskal wyniki, ktore pozniej przysporzyly mu slawe). Wiara w jedne regularnosci moze byc uwazana za zabobon, a w inne za naukowosc. Ale sprawa musi pozostac niejasna (przynajmniej to jest jasne). Czy Rasputin leczyl? Nie postawilem kropek nad wieloma "i". To nic. Moja odpowiedz na wywiad z prof. Wroblewskim oraz na artykul Ryszarda Herczynskiego brzmi: nie biadolic. Pozdrowienia dla redakcji "Spojrzen", Wlodek Holsztynski _________________________________________________________________________ Adach Smiarowski (smiarowski@cua.bitnet) LYZD DO REDAKCJI ================ Najdrozsza Redakcjo, Z wielka radoscia przeczytalem bylem rozmowe z p. Wroblewskim. Swietny, gladki, bezkompromisowy, co to ja tam jeszcze mialem ... Glebia, jak w tym niebie z pejzazu, albo kiedys z natury. I ta niemal leninowska niechybnosc stylu. Zalew bredni, kompletna bzdura, skansen ciemnoty, bzdurnosc przepowiedni - to cytaty, a nie komentarz, bron Boze! I trafnosc obserwacji, z ktora nie sposob sie nie zgodzic, jako to w tym zdanku "Wsrod naukowcow takze zdarzaja sie ludzie, ktorych ja osobiscie uwazam za nierozsadnych." Frapant - nikt nie powie, ze nie! A blado odbija sie kolega Herczynski, bladzienko. Krzewi zaledwie, popiera niemrawo, ech! Pozostaje mi tylko zawolac: Herczynski - do Spojrzen! Wroblewski - dalszej owocnej pracy w fizyce czastek elementarnych! I mam wizje, Dwudziesty pierwszy oto wiek - W skansenie sa ciemniacy. Wiecej Wroblewskiego - A mniej Herczynskiego. I wszystko jest juz cacy. A-ch ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet) Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca) Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1992. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed' dostepne przez anonymous FTP, adres:, directory: /pub/VARIA/polish. ____________________________koniec numeru 19____________________________