________________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| ________________________________________________________________________ Czwartek, 26.06.1997 ISSN 1067-4020 nr 154 ________________________________________________________________________ W numerze: Mieczyslaw Zajac - Szostakowicz i Stalin Jurek Krzystek - "Swiadectwo" Bulat Okuzdawa - A jednak zal Tadeusz K. Gierymski - The Battle for History Lucjan Feldman - Ksiaze niezlomny Katarzyna Zajac - Wawelskie duchy w pochodzie przez miasto ________________________________________________________________________ Mieczyslaw ZajacSZOSTAKOWICZ I STALIN ===================== "Swiadectwo" to film o Rosji Sowieckiej pod rzadami Stalina. Tony Palmer zrealizowal go na podstawie wspomnien Dymitra Szostakowicza, opowiedzianych Salomonowi Wolkowowi i wydanych drukiem na Zachodzie w 1979 roku pod tym samym tytulem. Spowiedz Szostakowicza przed mlodym krytykiem muzycznym, ktory potem wyemigrowal, zawierala bezlitosne oceny wielu zyjacych wspolczesnych i w Zwiazku Sowieckim jawila sie jako grom z jasnego nieba. Ksiazka ta nigdy nie ukazala sie w Rosji, a w Polsce wyszla w drugim obiegu w roku 1989. Zyjaca w Rosji zona Szostakowicza - Irina uwaza utwor za falsyfikat. Przeciwnego zdania jest syn kompozytora - 58-letni dzis Maksym Szostakowicz, dyrygent przebywajacy od 1981 roku na emigracji w Stanach. Mowil on niedawno [*] Wolkow nie nagrywal wprawdzie rozmow na magnetofon, do zwierzen ojca dodal srodowiskowe anegdoty i historie znane z innych zrodel. Ale nie pisal przeciez encyklopedii. "Swiadectwo" to bardzo ciekawa i pozyteczna lektura. Daje pojecie o atmosferze zaklamania i terroru, w jakiej rozwijala sie sztuka w komunistycznej Rosji. Jak bylo do przewidzenia, wkrotce Moskwa dala tej ksiazce odpor solidnym tomem "Szostakowicz o czasie i sobie". Zebrano w nim rok po roku, wypowiedzi kompozytora, glownie te, ktore pisali dla niego zawodowi propagandysci. Oto jeden z przykladow ["Prawda", 15.IX.1960] Ciesze sie jako czlonek zwiazku kompozytorow, ze reprezentuje najbardziej postepowa, najbardziej humanitarna kulture swiata, kulture panstwa radzieckiego. Mam nadzieje cala swoja tworczoscia zasluzyc na wysoki tytul komunisty. Minelo troche lat, rozpadlo sie panstwo o najbardziej postepowej kulturze, i w roku 1993 wydane zostaly drukiem listy kompozytora do Izaaka Glikmana, leningradzkiego druha, z ktorym Szostakowicz korespondowal ponad 40 lat. Listy smutne, sarkastyczne, ktorych autentyzm nie ulega zadnych watpliwosci. Oto jeden z fragmentow [28.12.1955] Napisz mi, prosze, w ktorym tomie dziel zebranych Czechow mowi, ze pisarz nigdy nie powinien byc pomocnikiem zandarma. Przekazuje te mysl wlasnymi slowami, a chcialbym ja zacytowac przedstawicielom naszej postepowej spolecznosci literackiej. Film, o ktorym pisze, jest natomiast zadziwiajacy i nie mieszczacy sie w zadnej konwencji. Jest to zarazem fabularyzowany dokument, jak i tragifarsa symbolizujaca obraz stalinowskiego terroru. W trakcie projekcji panuje caly czas niesamowite napiecie, oddajace potworny strach i przerazenie bohatera. Jego przezycia dobitnie wyraza wlasna muzyka, ktora film jest ilustrowany. W jej ponurym rytmie monstrualne machiny wielkiego stalinowskiego systemu miazdza kosci, cialo i ducha artysty. Przed pancernym pociagiem z gwiazda nie ma ucieczki. Co jakis czas jedynie pada z ekranu dowcip, jakby w antrakcie przed kolejna dawka przerazenia. Przypomnijmy, ze geniuszem na skale krajowa zostal Szostakowicz w 1925 r. jako dziewietnastolatek, gdy na dyplomie w najlepszym w kraju konserwatorium piotrogrodzkim przedstawil najtrudniejsza z orkiestrowych form - symfonie. Po triumfalnym prawykonaniu otrzymal zaszczytne zamowienia oficjalne. Powstaly wtedy zaraz nastepne dwie symfonie, pierwsza sowiecka opera "Nos" wedlug Gogola i trzy balety do librett ideologicznie zaangazowanych. Jednak romans ludowej wladzy z artystami skonczyl sie szybko i awangardowy "Nos" zniknal z repertuaru pod pretekstem, ze jest za trudny dla spiewakow i publicznosci. Szostakowicz poczatkowo nie zauwazyl tej zmiany klimatu. W latach 1929-1932, gdy zapelnialy sie lagry sowieckie, ruszala machina kolektywizacji i budowa kanalu Bialomorsko-Baltyckiego, Szostakowicz koncentrowal sie na pisaniu nowej opery "Lady Makbet mcenskiego powiatu". No i sukces tego dziela przerosl wszelkie oczekiwania. W sezonie 1934-35 w Leningradzie i Moskwie wystawiono ta opere prawie 200 razy. Miala entuzjastyczne recenzje i niemal natychmiast trafila na sceny Sztokholmu, Londynu, Zurychu, Kopenhagi, Pragi i Nowego Jorku, o czym z duma donosila "Prawda". Wtedy to niespelna 30-letniego artyste uznano za geniusza w skali swiatowej. Katastrofa, jak to zwykle bywa, nastapila wtedy, gdy triumf osiagnal apogeum. "Lady Makbet" z honorami weszla na najwazniejsza rosyjska scene - teatr "Bolszoj" i przedstawienie zaszczycil swa obecnoscia sam Stalin. Wodz w tym okresie gwaltownie reagowal na wszystko, co bylo zwiazane z erotyka. Najwidoczniej po smierci zony jego temperament nie znajdowal ujscia. Stal sie purytanski i drazliwy. A ze w "Lady Makbet" czesc akcji rozgrywa sie w wielkim lozku, rozsierdzony opuscil teatr przed ostatnim aktem. Niedlugo potem "Prawda" opublikowala anonimowa recenzje, w ktorej caly kraj przeczytal, ze to co do wczoraj bylo operowym hitem, jest w istocie lewackim obrzydlistwem, drobnoburzuazyjnym nowatorstwem i wulgarnym naturalizmem. Na tym sie oczywiscie nie skonczylo. Po dziesieciu dniach kolejna recenzja "Prawdy" zmiotla ze sceny szczodrze wychwalany uprzednio balet "Jasny strumien", o bogatym zyciu duchowym kolchoznikow. Recenzje zawieraly zaowalowane pogrozki pod adresem tworcy, na wypadek gdyby upieral sie przy bezplodnych, formalistycznych eksperymentach. W znakomitym artykule "Po tysiackroc nie" opublikowanym 16 maja w magazynie "Gazety Wyborczej" Anna Zebrowska szczegolowo opisuje m.in. perypetie Szostakowicza po zamordowaniu marszalka Tuchaczewskiego, ktory wczesniej napisal w obronie kompozytora list do Stalina. Represje objely wtedy takze innych artystow. Spodziewajac sie aresztu Szostakowicz spakowal nieduza walizke i przez cale noce nasluchiwal odglosow z klatki schodowej. Niedlugo potem, juz w roku 1937 ukonczyl nowa, monumentalna V Symfonie, ktora krytycy uznali za uklon w strone socrealizmu. Pewien stan odprezenia nastapil paradoksalnie w okresie wojny. 900 dni obrony Leningradu skupilo cala energie wladz na rzeczywistym wrogu i realnym zagrozeniu. Fantazja tworcza kompozytora mogla sie w tym czasie w miare spokojnie rozwijac. Slychac to w VII Symfonii dedykowanej oblezonemu miastu. Powtarzany krotki temat w marszowym rytmie poczatkowo brzmi bardzo niewinnie, ale w ciaglym crescendo niespodziewanie przeksztalca sie w prawdziwego demona. Symfonie ta odczytano jako deklaracje patriotyzmu i przepowiednie kleski hitlerowskiego agresora. Ale okres ochronny skonczyl sie w 1945 roku wraz z salwami zwyciestwa. Okres wojennego wewnetrznego spokoju kompozytora minal i niepostrzezenie powrocily akcje zginania karkow, nagonki, szczucie i czystki. Partyjni moznowladcy okazali sie surowymi krytykami muzycznymi i Szostakowicz znowu dostal sie w tryby potwornej machiny. Po uchwale KC KPZR z lutego 1948 roku, ktora ponownie uczynila z kompozytora formaliste-moderniste i wyrzutka spoleczenstwa, Szostakowicz znowu sparalizowany strachem czekal z walizka na moment, kiedy po niego przyjda. Dzis trudno juz nam sobie wyobrazic te atmosfere szczucia, beltania ludziom w glowach. W zakladach pracy calego kraju zwolywano zebrania potepiajace, dzieci w szkolach uczyly sie o szkodniku Szostakowiczu i jego niecnych mocodawcach. Utwory kompozytora zniknely z repertuaru orkiestr, a jemu samemu odebrano profesury w konserwatoriach moskiewskim i leningradzkim. Szostakowicz utrzymywal sie wtedy z pisania muzyki do koniunkturalnych filmow. Stalinowi spodobala sie wreszcie ta muzyka. Po odebraniu ciegow ideologicznym kijem, ukorzeniu sie i przyznaniu do bledow na zebraniu w Zwiazku Kompozytorow, Szostakowicz otrzymal wreszcie marchewke - tytul Ludowego Artysty ZSRR. Juz po latach artysta zdradzil kulisy tego wydarzenia. (*) Zadzwoniono, by przyszedl i wystapil. I ja, duren skonczony, poszedlem. Madry Prokofiew przyslal list, ze choruje, Miaskowski rzeczywiscie zachorowal i wkrotce od tego wszystkiego umarl, a ja poszedlem. Wywolano mnie na scene i wtedy wiceminister kultury wcisnal mi do reki kartke z tekstem i powiedzial "Przeczytajcie to i o nic sie nie martwcie". I ja czytalem, jak pajac, jak marionetka pociagana za sznurki, czytalem te podla kartke. Wkrotce po tragifarsie z pokajaniem sie czesc utworow Szostakowicza zrehabilitowano, a potem zadzwonil telefon od Stalina. Wyrok mial tym razem forme wyjazdu do Nowego Jorku na Kongres Pokoju w roli gwiazdy sowieckiej ekipy, kompozytora na sluzbie komunistycznego panstwa. Wielki artysta spelnil oczekiwania wodza i z odpowiedzialnoscia wypelnil obowiazki wiernego towarzysza; zapytany publicznie o stosunek do awangardy muzycznej, potwierdzil oficjalne stanowisko sowieckiej krytyki. Pozniej z rak wodza przybywaly kolejne zaszczytne ponizenia, dokladajace mu udrek i frustracji. I tak juz pozostalo. Smierc Stalina, chruszczowowska odwilz i epoka Brezniewa niczego nie zmienily w jego postawie. Gdy komisja partyjno-kompozytorska nie dopuscila do wznowienia "Lady Makbet", podziekowal za konstruktywna krytyke i aby otrzymac zgode na wystawienie opery, dokonal w partyturze niewielkich zmian. Potem juz bez zajakniecia odczytywal podsuwane mu referaty o wyzszosci socrealizmu nad awangarda i skladal panstwowotworcze obietnice. Jako czlowiek przybral postawe konformisty, co nie uchronilo go czasem od ideologicznych zamowien w dziedzinie kompozycji. Film nakrecony na podstawie ksiazki Wolkowa jest bardzo interesujacy i wart obejrzenia. Jest jednak nieczytelny dla widza, ktory nie mial w reku "Swiadectwa", ktory nie zna meandrow zycia Dymitra Szostakowicza i ktory slabo orientuje sie w sytuacji w komunistycznej Rosji. Film jest w gruncie rzeczy czarno-bialy. Kolory pojawiaja sie na ekranie wtedy, kiedy opanowuje go muzyka i widac wykonujacych ja artystow. Powracaja wtedy wielokrotnie znane wczesniej obrazy i postacie. To przeladowanie powtorkami i naduzywanie rozbudowanych symboli sprawia, ze film jest troche za dlugi. Niektore istotne fakty z biografii kompozytora sa przedstawione w formie skrotu myslowego, a niektore sa pominiete. Na zakonczenie warto zacytowac jeszcze jeden charakterystyczny fragment z listu Dymitra Szostakowicza do Izaaka Glikmana [11.09.1968], z ktorego Anna Zebrowska zaczerpnela tytul swojego artykulu [*] Jutro koncze 62 lata. W takim wieku czesto mozna uslyszec pytanie: "- Gdyby sie pan urodzil ponownie, jak przezylby pan jeszcze jedno zycie, czy tak samo ?" Zazwyczaj odpowiadajacy lubi pokokietowac: "- Oczywiscie, zdarzaly sie niepowodzenia, byly smutne chwile, ale w ogolnym rozrachunku przezylbym zycie tak samo..." Natomiast ja, gdyby mi ktos zadal takie pytanie, odpowiedzialbym: "- Nie ! Po tysiackroc nie !" Mietek (*) Anna Zebrowska - "Po tysiackroc nie" - Magazyn Gazety Wyborczej, 16 maja 1997 r., str.18-20. ________________________________________________________________________ Jurek Krzystek "SWIADECTWO" ============ Ksiazka Wolkowa o powyzszym tytule wywolala sensacje juz w 1977 roku, gdy przeszmuglowana zostala na Zachod i ukazala sie najpierw we fragmentach w niemieckim "Spieglu". Od razu tez podejrzewano mistyfikacje: Wolkow spisal wspomnienia Szostakowicza wlasnorecznie, choc zabezpieczyl sie podpisami kompozytora na manuskryptach. Obecnie, jak sadze, uznaje sie autentycznosc tego dokumentu. Wolkow dokonal olbrzymiego dziela: ukazal prawdziwe oblicze wielkiego kompozytora spoza sztucznej, udawanej fasady. Oblicze to bylo nieznane wiekszosci ludzi - tak skuteczna byla ta fasada - a jawi sie ono jako twarz postaci tragicznej, zaplatanej w wydarzenia historyczne o wiele przekraczajace jej format. Szostakowicz pochodzil z rodziny o rodowodzie polskim, jak jest dwukrotnie zaznaczone w ksiazce, podobnie zreszta jak kilku innych znanych kompozytorow rosyjskich, w tym Musorgski, Strawinski i Rimski-Korsakow. Znaczenia to wielkiego dla jego tworczosci nie mialo, ale bylo wystarczajaco istotne dla 'organow', aby w 1927 roku, gdy Szostakowicz udawal sie na I Konkurs Chopinowski do Warszawy, dlugo sie zastanawialy, czy mu wydac paszport. Na konkursie tym, wygranym zreszta przez innego Rosjanina (Lwa Oborina), kompozytor nie dostal nagrody, a jedynie wyroznienie. Podroz ta jednak, wraz z krotkim pobytem w Berlinie byla jego _jedyna_ podroza na Zachod az do 1949 roku i wyslania go na wspomniany w poprzedzajacym artykule Kongres Pokoju w Nowym Jorku. Losy Szostakowicza nieodwolalnie splotly sie z systemem politycznym, w ktorym przyszlo mu zyc, a zwlaszcza z jego przywodca, Stalinem. Zbyt wybitnym byl tworca, aby moglo byc inaczej. Wolkow twierdzi, ze recepta na przezycie bylo stanie sie 'jurodiwym'. Termin ten jest specyficzny dla jezyka i kultury rosyjskiej i okresla kogos, kogo mozna by okreslic po polsku jako 'nawiedzonego'. 'Jurodiwym' byl w XIX wieku np. Musorgski. Oznaczalo to, ze osoba taka byla niejako na specjalnych prawach i cieszyla sie tolerancja wladcy, ktorym w poprzedzajacym stuleciu byl car, a w wieku XX Stalin. Oczywiscie sam Szostakowicz nie znal granic tej tolerancji i wielokrotnie siedzial juz na spakowanej walizce czekajac na nocna wizyte, ale faktem jest, ze byl on pod specjalna opieka Wodza. Ciekawe jest np., ze do Partii wstapil dopiero za Chruszczowa - wczesniej nie bylo takiego nacisku. Rola 'jurodiwego' skonczyla sie wlasnie za Chruszczowa, kiedy to terror znacznie zelzal i mozliwe sie staly inne, bardziej aktywne formy protestu politycznego - wpomnijmy Solzenicyna. Szostakowicz, do tamtej pory posiadajacy znaczny autorytet moralny, wtedy wlasnie go stracil - zapisal sie do Partii, zaczal wyglaszac niezliczone referaty podsuwane mu przez aparatczykow. Byl juz zmeczonym, przedwczesnie starzejacym sie czlowiekiem, zlamanym przez system, w ktorym przyszlo mu przezyc swe zycie. Wolkow porusza tez sprawe pewnej ksenofobii a charakterze 'anty-zachodnim', wlasciwej Szostakowiczowi. Jak wspomnialem powyzej, przez wiekszosc zycia pomimo olbrzymiej popularnosci na Zachodzie jego dziel, nie mial okazji tam wyjezdzac. Gdy w koncu mogl wyjechac, byl zdegustowany powierzchownoscia odbioru jego utworow, niezrozumieniem ich natury. Czytajac nekrologi zamieszczone przez czolowe zachodnie gazety po smierci kompozytora w 1975 roku, trudno sie temu dziwic: "One of the greatest twientieth-century composers and a committed believer in Communism and Soviet power" (London "Times") "A committed Communist who accepted sometimes harsh ideological criticism ("The New York Times"). Szczegolnie krytyczne fragmenty ksiazki dotycza tzw. 'poputczikow' i nie ma sie temu co dziwic. Znane sa dzialania takich luminarzy zachodniego zycia kulturalnego jak George Bernard Shaw, Andre Malraux czy Romain Rolland. O jednym z nich, znanym pisarzu Lionie Feuchtwangerze mowi Szostakowicz: "... what about Lion Feuchtwanger, famous humanist? I read his little book, "Moscow 1937" with revulsion. () Feuchtwanger wrote that Stalin was a simple man, full of good will. There was a time when I thought that Feuchtwanger had the wool pulled over his eyes too. But then I read the book and realized that the great humanist had lied. () No, in order to write that, it's not enough to be a fool, you have to be a scoundrel as well. And a famed humanist." Cena za odgrywanie roli 'jurodiwego' byla zgoda na eksploatacje jego osoby i tworczosci przez rezym. Zaden utwor zapewne nie byl tak cynicznie wykorzystany jak Siodma Symfonia, tzw. Symfonia Lengradzka. Napisana w ciagu jednego miesiaca podczas pierwszych tygodni oblezenia Leningradu przez Niemcow w 1941 roku, miala rzekomo opisywac Blokade (tak tez jest w poprzedzajacym artykule p. Mieczyslawa). Nic podobnego. Jak pisze Wolkow, choc Szostakowicz istotnie bardzo szybko pisal, czynil to dopiero po dlugotrwalym odlezeniu sie danego utworu w glowie. W istocie, Symfonia Leningradzka opisuje Wielki Terror w poznych latach 30-tych, a nie lata wojenne. Zostala po prostu 'skradziona' przez oficjalna propagande. Slynny marsz z I czesci jest karykatura (zostal zreszta zapozyczony z operetki Lehara "Wesola wdowka") i, jak wspominal zaprzyjazniony z kompozytorem wielki dyrygent Eugeniusz Mrawinski, jest to "universalized image of stupidity and crass tastelessness." Wspomina sam Szostakowicz "Siodma" i "Osma": "The Seventh Symphony became my most popular work. It saddens me, however, that people don't always understand what it's about, yet everything is clear in the music. Akhmatova wrote her "Requiem" and the Seventh and Eighth are my requiem. (...) Actually, I have nothing against calling the Seventh the Leningrad Symphony, but it's not about Leningrad under siege, it's about the Leningrad that Stalin destroyed and that Hitler merely finished off. Zaraz po zakonczeniu wojny Szostakowicz popadl w nielaske. Przyczyna byla nastepna symfonia, Dziewiata. Stalin wymarzyl ja sobie jako wlasna apoteoze. Miala zawierac poczworna obsade instrumentow detych, polaczone chory i solistow. No i miala miec numer 9, jak ostatnia symfonia Beethovena. Niestety, wyszla z tego symfonia niemal kameralna, skupiona w sobie. I nie zawierala dedykacji. Byla to osobista obraza. Tylko rola 'jurodiwego' ocalila kompozytora. Wiele jeszcze ciekawych stron mozna znalezc w "Swiadectwie"; nie ma tu na nie miejsca. Wspomne tylko dwa fragmenty, ktore wzbudzily moj usmiech, bo tak dobrze zgadzaly sie z moimi wlasnymi gustami muzycznymi: "I hear many mediocre musicians. A great many. But they have a right to live. It's only song-and-dance ensembles like the Red Army Chorus that drive me crazy. If I were suddenly to become minister of culture, I would immediately disband all these ensembles. That would be my first order. I would naturally be arrested immediately for sabotage, but they would never reorganize the scattered ensembles." "I hate Toscanini. I've never heard him in a concert hall, but I've heard enough of his recordings. What he does to music is terrible, in my opinion. He chops it into a hash and then pours in a disgusting sauce over it. Toscanini "honored" me by conducting my symphonies. I heard those records, too, and they're worthless." Na koniec zas zamieszcze jedna z anegdot, ktorych rowniez sporo jest na lamach ksiazki. W tym wypadku dotyczy ona znanej pianistki Judinej, podobnie jak Szostakowicz, uznanej za 'jurodiwa', tym bardziej, ze byla gleboko wierzaca. Mysle, ze pomimo humoru pokazuje ona okrucienstwo tamtych czasow i niska cene zycia ludzkiego. "Stalin didn't let anyone in to see him for days at a time. He listened to the radio a lot. Once Stalin called the Radio Committee, where the administration was, and asked if they had a record of Mozart's Piano Concerto no. 23, which had been heard on the radio the day before. "Played by Yudina," he added. They told Stalin that of course they had. Actually, there was no record, the concert had been live. But they were afraid to say no to Stalin, no one ever knew what the consequences might be. A human life meant nothing to him. All you could do was agree, submit, be a yes man, a yes man to a madman. Stalin demanded that they send the record with Yudina's performance of the Mozart to his dacha. The committee panicked, but they had to do something. They called in Yudina and an orchestra and recorded that night. Everyone was shaking with fright, except for Yudina, naturally. But she was a special case, that one, the ocean was only knee-deep for her. Yudina later told me that they had to send the conductor home, he was so scared he couldn't think. They called another conductor, who trembled and got everything mixed up, confusing the orchestra. Only a third conductor was in any shape to finish the recording. I think this is a unique event in the history of recording - I mean changing conductors three times in one night. Anyway, the record was ready by morning. They made one single copy and sent it to Stalin. Now, that was a record record. A record in yesing. Soon after, Yudina received an envelope with twenty thousand rubles. She was told it came on the express orders of Stalin. Then she wrote him a letter. I know about this letter from her, and I know that the story seems improbable; Yudina had many quirks, but I can say this - she never lied. I'm certain that her story is true. Yudina wrote something like this in her letter: "I thank you, Josif Vissarionovich, for your aid. I will pray for you day and night and ask the Lord to forgive your great sins before the people and the country. The Lord is merciful and He'll forgive you. I gave the money to the church that I attend." And Yudina sent this suicidal letter to Stalin. He read it and didn't say a word, they expected at least a twitch of the eyebrow. Naturally, the order to arrest Yudina was prepared and the slightest grimace would have been enough to wipe away the last traces of her. But Stalin was silent and set the letter aside in silence. The anticipated movement of the eyebrows didn't come. Nothing happened to Yudina. They say that her recording of the Mozart was on the record player when the leader and teacher was found dead in his dacha. It was the last thing he had listened to. ------- Jurek Krzystek Wszystkie cytaty za: "Testimony. The Memoirs of Dmitri Shostakovich as Related to and Edited by Solomon Volkov." (New York: Harper and Row, 1979.) ________________________________________________________________________ Bulat Okuzdawa A JEDNAK ZAL Co bylo nie wroci - i szaty rozdzierac by prozno Coz, kazda epoka ma wlasny porzadek i lad A przeciez mi zal, ze tu w drzwiach nie pojawi sie Puszkin Tak chetnie bym dzis, choc na kwadrans na koniak z nim wpadl. Dzis juz nie musimy piechota sie wlec na spotkanie I tyle jest aut i rakiety unosza nas w dal A przeciez mi zal, ze po Moskwie nie suna juz sanie I nie ma juz san i nie bedzie ich nigdy, a zal. Pozdrawiam i wielbie, moj wiek, mego stworce i mistrza Pojetny moj wiek, zdolny wiek moj chce cenic i czcic A przeciez mi zal, ze jak dawniej snia nam sie bozyszcza I jakos tak jest, ze gotowismy czolem im bic. No coz, nie na darmo, zwyciestwem nasz szlak sie uswietnil I wszystko juz jest, cicha przystan, non-iron i wikt, A przeciez mi zal, ze nad naszym zwyciestwem nie jednym Goruja cokoly, na ktorych nie stoi juz nikt. Co bylo nie wroci, wychodze wieczorem na spacer I nagle spojrzalem na Arbat i - Ach co za gosc! Rza konie u san, Aleksander Sergiewicz przechadza sie I glowe bym dal, ze juz jutro wydarzy sie cos. (przytoczyla: Aleksandra Omirska ) * * * Czytamy w RFE/RL Newsline, No. 56, Part I, 19 June 1997: OKUDZHAVA MOURNED Thousands of mourners lined Moscow's Arbat street on 18 June to pay their last respects to the poet, novelist, and songwriter Bulat Okudzhava. Okudzhava described the Arbat as his "religion" and his "fatherland" in one of his most famous songs. Poets Bella Akhmadulina, Andrei Voznesenskii, and Yevgenii Yevtushenko, as well as prose writers such as Vasilii Aksenov and Vladimir Voinovich attended a memorial ceremony in a local theater. First Deputy Prime Ministers Chubais and Nemtsov, along with Yeltsin's daughter Tatyana Dyachenko, also laid flowers by Okudzhava's coffin. Okudzhava, who died recently in France ... is to be buried on 19 June in Moscow's Vagankovskoe cemetery, not far from the grave of poet and songwriter Vladimir Vysotskii. (przytoczyl: tkg) * * * Polska telewizja nadala zaraz po smierci Okudzawy kilka filmow i zapisow rozmow z Nim i jego przyjaciolmi. Bardzo to bylo poruszajace, zwlaszcza filmy o jego wizytach w Polsce. Z jednej strony delikatnosc i wrazliwosc Okudzawy (chodzil po warszawskiej Starowce troche jak ptak wypuszczony na swobode), a z drugiej szczegolna wiez, jaka sie wytworzyla miedzy Nim i Polakami. Nie wiem, czy mozna znalezc inny przyklad Rosjanina, ktory by sie cieszyl w Polsce tak ogromna sympatia, czuloscia, po prostu miloscia. Wysocki, to cos troche innego: zachwyt, podziw, wspolnota losu, ale w jego popularnosci brakowalo i brakuje tej osobistej nuty, ktora budzil Bulat. Tadeusz zacheca, zeby wpisywac teksty Okudzawy. Jakos jednak nie moge. Bez muzyki wydaja mi sie niepelne. Nawet "Modlitwa", czy "Zwiazek Przyjacielski". Poza tym, choc niektore polskie tlumaczenia sa bardzo dobre, jednak tylko rosyjski tekst spiewany daje naprawde wyobrazenie o sile jego poezji. Sam Okudzawa do konca upominal sie o to, by uwazac go przede wszystkim za prozaika. Choc staralem sie polubic jego ksiazki, nigdy nie robily na mnie takiego wrazenia jak piesni. Jerzy Halbersztadt * * * Ja nie doswiadczylem popularnosci Okudzawy i Wysockiego, ale bylem swiadomy wielkiego (jak mnie sie wydawalo) wplywu tych ludzi na mlodszych przyjezdnych z Polski ktorych spotykalem w latach 70-tych i nawet 80-tych. Podobalo mi sie co dzieki tym znajomym poznalem o tych dwoch artystach. Widze po reakcjach na tej liscie ze ci moi dawni znajomi nie byli jacys wyjatkowi wsrod Polakow czulych na poezje i muzyke. Ja wiec mam spojrzenie nie bezposrednie, ale zostalo mi wrazenie ze tworczosc tych ludzi zblizala Polakow do Rosjan w tym najbardziej szlachetnym kierunku wspolnoty ludzi w odczuciach i doswiadczeniach codziennego smutku i piekna zycia i przypadku. Mysle ze poza sztucznym programem zapedzania do przyjazni na sile. Moje wrazenie jest takie, ze to wspanialy przyklad lekarstwa na bole zadane w przeszlosci. Mnie zazwyczaj ludzie z Polski mowia ze jestem naiwny w takich sprawach. Ja sie czesto z ta ocena nie zgadzam. Dzis juz prawie zadnych Polakow nie widuje. Prosze bardzo o zdanie w sprawie wplywu Okudzawy i Wysockiego na owczesna mlodziez Polska. Mysle ze wplyw napewno byl. Ciekaw jestem waszych ocen tego wplywu. Kto zechce oczywiscie, ale temat dla mnie ciekawy i raczej nie oczytany. Ted Morawski * * * Wplyw Okudzawy, ale przede wszystkim wplyw Wysockiego odbijal sie na mlodziezy i wszystkich innych odbiorcach w samej Rosji czy w skladajacych sie na nia republikach. Pamietam, ze podczas wycieczki do Kijowa spotkalem sie z doktorantami nauk humanistycznych i rowniez technicznych, kiedy trafilem do ich domu asystenckiego, ktorzy (jeden z nich, oczywiscie) obdarowali mnie nagraniem na tasmie magnetofonowej wszystkich dostepnych piosenek w wykonaniu Wysockiego. Dynamika tresci i wykonania byla porywajaca, a doszukiwanie sie znaczen ukrytych w pozornie niekontrowersyjnych slowach piosenek stanowilo przyklad wysoce rozwinietej umiejetnosci czytania miedzy wierszami i jednoczesnie bylo wyrazem jedynie wowczas dostepnej niezaleznosci myslenia. Ja wiec mam spojrzenie nie bezposrednie, ale zostalo mi wrazenie ze tworczosc tych ludzi zblizala Polakow do Rosjan w tym najbardziej szlachetnym kierunku wspolnoty ludzi w odczuciach i doswiadczeniach codziennego smutku i piekna zycia i przypadku. Mysle ze poza sztucznym programem zapedzania do przyjazni na sile. To jest bardzo prawdziwe stwierdzenie. Zreszta zawsze w dziejach stosunkow polsko-rosyjskich najblizsze byly kontakty indywidualne. Kiedykolwiek wtlaczano je w jakies oficjanie fasadowe ramy, nic dobrego z nich nie wychodzilo. A na plaszczyznie indywidualnej juz Mickiewicz bardzo dobrze sobie z zawieraniem przyjazni z Rosjanami radzil. Trudno jest oczekiwac, ze rany z przeszlosci w jednej dziedzinie moga zostac skompensowane dobroczynnym dzialaniem na innej plaszczyznie. Po prostu tworczosc takich np. artystow jak Okudzawa czy Wysocki, ale takze i tworczosc czy dzialalnosc innych ludzi z Rosji, ktorzy wyrazali swoj humanizm a nie dazyli do zalatwienia jakichs ideologicznie podpartych interesow, zawsze byla i jest przyjmowana w Polsce zyczliwie i ze zrozumieniem. I oczywiscie na podobne postawy zyczliwie patrzyli i Rosjanie. Mirek Bielewicz ________________________________________________________________________ Tadeusz K. Gierymski THE BATTLE FOR HISTORY ====================== John Keegan, one of the most respected historians of WW II, for many years senior lecturer in military history at the Royal Military Academy, Sandhurst, and currently a defense editor of the "Daily Telegraph" in London, has published yet another book. (He wrote or coauthored ten.) This short paperback (128 p), provocatively titled "The Battle for History: Re-fighting World War Two," Vintage Books Edition, 1996, consists of six chapters, Controversy and the Second World War Histories of the Second World War Biographies Campaigns The Brains and Sinews of War Occupation and Resistance. and ten pages of notes, all of which are bibliographical references. Each chapter is like an essay, and, in my opinion, could be read and understood independently of others. I think that one will profit from, enjoy, and appreciate this little volume more reading it through from the beginning. While the issues and controversies discussed in it are scholarly, the style is lively, Keegan tells many anecdotes and stories, passes witty judgments, without compromising his serious purpose, implied in the very title - "The Battle For History." What are the great controversies that surround the war? Some concern its origins, some its conduct, some its personalities, some its mysteries, some its byroads so remote, from its central thrust that only specialists regard them as controversial at all. Some controversies are entirely bogus, like David Irwing's contention that Hitler's subordinates kept from him the facts of the Final Solution, the extermination of the Jews, or James Bacque's crackpot assertion that Eisenhower was responsible for the deaths of a million prisoners of war once the war was over. Irving continues to offer a monetary award to anyone who can produce a document authorizing the Final Solution to which Hitler's signature is appended. Bacque since the publication of the papers of a scholarly conference exploding for good and all the substance of his delusion, has sensibly kept silent. Keegan refers to Poland several times, and as in his other works, he is informed about, and very sympathetic to, the Poles. Thus, on p. 67 he asserts that "campaign studies are well represented in the historiography of the Second World War," yet he says: There is still no satisfactory account in English of the German-Polish War of 1939, which precipitated the general outbreak. The Polish army - almost completely unmechanized, almost without air support, almost surrounded when the Red Army joined the aggression - fought more effectively than it has been given credit for. It sustained resistance from September 1 until October 5, five weeks, which compares highly favorably with the six and a half weeks during which France, Britain, Belgium, and Holland kept up the fight in the west the following year. One or two personal accounts illuminate the nature of the struggle; but for a general treatment, we still depend on Robert Kennedy's semi-official account written for the U.S. Army and on Nicholas Bethell's later and more impressionistic "The War Hitler Won." And on p. 73, in the description of the winter 1943-44 and the spring of 1944 Red Army's relentless grinding westward, we read: An immediate outcome of the Red Army's subsequent dash through Belorussia and eastern Poland to the banks of Vistula was the decision taken by the commanders of the Polish Home Army to seize Warsaw from the German occupiers, in the hope of restoring a legitimate, non- communist government in the interval between the expected German withdrawal and the Red Army's arrival. It was a justifiable calculation but took no account of Stalin's readiness to let the Germans settle the postwar future of Poland in his favour. While the advance guard of the Red Army halted in the suburb of Praha, within sight of the old city of Warsaw, a picked force of German internal security troops ground down Polish resistance until the survivors were forced to surrender; so fierce was it, however, that the Germans eventually agreed to treat combatants as prisoners of war in order to bring the battle to an end. An excellent account in English is "Nothing But Honour" by J. K. Zawodny, a Polish author. Here I disagree with Keegan. It was not a justifiable calculation. The British differed from the Americans about the invasion of Europe and the importance and wisdom of landing in Italy, waging war in the Mediterranean and venturing into the Balkans. Churchill's hope had been that the invasion of Italy would so weaken German powers to resist inside Fortress Europe that a cross-Channel invasion would thereby be greatly facilitated, perhaps even rendered unnecessary. In practice, Hitler was able to defend Italy successfully with forces inferior to the Allied attackers, without drawing to any significant extent on the army garrisoning France. As a result, the invasion of Normandy in 1944 had to be launched with the greatest available sea, air and land force. Let us recall that it was not until 22 April 1945, about two weeks before the German surrender, that the Allied forces reached the river Po, still some 50 miles south of the Venice-Milano line. In the chapter on Occupation and Resistance Keegan has no difficulty in comparing the value of resistance movements. He remarks on the relative normalcy of life, e.g., in Denmark, points out the collaboration of several western nations with Germany, and continues: Resistance in Western Europe, though it sustained national pride, harmed the German occupation forces little. In Eastern Europe, it caused the occupiers considerable trouble, ranging in scale from chronic insecurity to outright civil war. The explanation for that lies chiefly in the harshness of German policy in the Slav lands, but also in local traditions of resistance to alien authority. In Poland, the policy of the principal resistance organization, the Home Army, was also to delay rebellion against the German occupiers until victory was a realistic probability. Poland had a long tradition of resistance to foreign conquerors, and national solidarity was strong. The existence of a legitimate government in exile and of a strong army abroad - Poland, even in 1944, had the fourth-largest number of men fighting Germany, after the Soviet Union, the United States, and the United Kingdom - lent powerful heart to the Poles, who produced few collaborators and no puppet chief, a unique distinction in the record of European response to German aggression. In the chapter "The Brains and Sinews of War", discussing the work at Bletchley Park, he acknowledges that Any consideration of the technical achievements of Bletchley must, however, take account of the work of the Polish pioneers, discussed by W. Kozaczuk. I own this book. It just might be the fullest account of what the Poles did: Wladyslaw Kozaczuk, "Enigma: How the German Machine Cipher Was Broken, and How It Was Read by the Allies in World War Two." Edited and Translated by Christopher Kasparek, University Publications of America, Inc., 1984. The Polish edition: "W kregu Enigmy" Ksiazka i Wiedza, Warszawa, 1979. The appendices contain a conversation with Marian Rejewski, one the three Polish mathematicians responsible for breaking the secret of it, and three papers by him. The other two were, of course, Jerzy Rozycki and Henryk Zygalski. Keegan identifies the best books about various aspects of WW II. Interestingly, he gives an overall prize to Chester Wilmot, a war correspondent, saying of him: He showed me how military history should be written. "The Struggle for Europe," remains, in my estimation, a revolutionary book, in which are combined, as I believe had not been done before, not only strategic commentary and historical narrative, but penetrating economic and operational analysis, character portraiture, and above all, riveting tactical descriptions. Wilmot was not a trained historian, and his book appeared rather early, in 1952. (Keegan, in "The Battle for History," gives 1951 as its publication date, although he correctly dates it in the Bibliography: Fifty Books on the Second World War, "The Second World War," KeyPorter Books, 1989, pp. 596-598.) I dug out Wilmot's book, glad that I had the foresight to have carried it around with me for 44 years. Now I'll be able to give you a taste of his writing. [...] the American Chiefs of Staff were equally determined, on strictly military grounds, to avoid commitment in South-Eastern Europe. The basic principle of the strategy which had been approved at Teheran and Cairo was that the main Anglo-American assault against Hitler's "Festung Europa", and against Germany itself, should be made from the West through France, and that there should be no serious attempt, except by the air forces, to strike at the Reich from the south or at its sources of raw materials in the Balkans. Accordingly, the American had insisted that, in conjunction with OVERLORD, the Allied forces in the Mediterranean should invade Southern France (Operation ANVIL). The British had accepted this strategic policy, but had continued to doubt whether decisive victory could be gained in the West, unless a powerful complementary offensive were maintained in Italy to provide a constant threat to Southern Germany and the Balkans. They feared that the Western front would degenerate into trench warfare of the 1914-1918 pattern, for the best military opinion as that, when the enemy saw he was beaten in Normandy, he would withdraw by stages to the Seine and the Siegfried Line, in order to retain a coherent front and a fair measure of tactical mobility. The Americans agreed with this appreciation of the enemy, but they were confident that the Western Allies could disrupt this ordered programme and avoid any stalemate, provided that the thirty-seven divisions Eisenhower would have in Britain by D-Day were reinforced by ten divisions from the Mediterranean [...] The American Chiefs of Staff saw no necessity for any strategic diversion into the Balkans or for waging more than a counting action in Italy once Rome was in Allied hands. They were not seeking victory by manoevre; they were bent on overwhelming the Wehrmacht by a frontal assault with a military steam-roller fashioned in the camps and factories of the United States. In fact American Chiefs of Staff regarded the Italian front as a distraction, where operations, as General Marshall put it, would "create a vacuum into which it is essential to pour more and more means." tkg ________________________________________________________________________ Lucjan Feldman KSIAZE NIEZLOMNY ================ Przelykam ostatnio caly szereg publikacji o "Kulturze" paryskiej. Czesc czytana wczesniej, a przynajmniej wertowana. Skacze wstecz, wprzod, w bok; zahaczam o teksty marginesowe (jak listy do redaktora "Wiadomosci" londynskich Grydzewskiego, 1946-1966), zeby miec jeszcze jedno zwierciadlo tamtych czasow, ale caly czas powracam do osoby Giedroycia, ktory jest dla mnie kims wyjatkowym, w zasadzie logicznie niewytlumaczalnym, bo wizjonerem dlugofalowym bez cienia doktrynerstwa czy dogmatyzmu. Takich ludzi ja dotad nie spotykalem (malo wizjonerow w ogole), i gdyby nie pan Redaktor, to nie wiem, czy kiedys dane by mi bylo zaznajomic sie z kims tak _niezlomnym_ swej wizji Polski prawdziwie niepodleglej i doroslej do odgrywania kluczowej roli w srodku Europy. A nie takiej, gdzie jedynymi wizjami zdaja sie byc niekonczace spory o podzial stolkow; a na zewnatrz najwyzej o metodyke "wiszenia u klamki".... to USA, to NATO, to EWG (wedle, zdaje sie, zasady, ze raz w XYZ, i sprawe przyszlosci Polski poniekad mamy "z glowy"). Nic tak chyba nie ilustruje dalekowzrocznosci myslenia Jerzego Giedroycia, jak ponizsza notatka zakanczajaca ksiazke Ewy Berberyusz "Ksiaze z Maisons-Lafitte" (Wyd. Marabut, Gdansk 1995), a wzieta w calosci z "Zeszytow Historycznych" z 1994 roku. Glupio tak spekulowac, ale nie moge sie oprzec dumaniu co by bylo gdyby.... __L Na Zakonczenie (s. 186) ----------------------- W sierpniu 1944 roku urzedowalem w Rzymie jako kierownik Wydzialu Prasy i Wydawnictw II Korpusu. Sytuacje polska uwazalem za beznadziejna, a wybuch Powstania Warszawskiego za katastrofe. W tym czasie gen. Sosnkowski byl we Wloszech. Dzieki zyczliwosci kpt. Ludwika Lubienskiego -- bylo to w sierpniu, dokladnej daty nie pamietam -- gen. Sosnkowski zgodzil sie przyjac mnie w hotelu, w ktorym mieszkal. Przedstawilem Generalowi moja ocene sytuacji -- uwazalem, ze wchodzimy w noc i ze za wszelka cene trzeba zachowac pewne imponderabilia, ktore bylyby pewnym drogowskazem na ciezki okres. Do takich imponderabiliow zaliczylem legende Naczelnego Wodza i wojska. Krotko mowiac, zaproponowalem Generalowi, zeby z mala grupa polskich zolniezy skakal z samolotu do Warszawy. Dla Legendy trzeba bylo, by obok trupow zolnierzy Armii Krajowej znalazly sie takze Poland'y [w oryginale kursywa __L] zolnierzy polskich walczacych na Zachodzie. Zdaje sobie sprawe, ze to, co pisze, brzmi dzisiaj ogromnie melodramatycznie, ale dotad jestem przekonany, ze moja mysl wowczas byla zimnie realistyczna. Zrozumiale, ze zglosilem sie sam jako uczestnik lotu. Bylem przyjety przez Generala okolo godziny czternastej. Dyskusje, analizy, trwaly do bardzo poznego popoludnia. W koncu General moj pomysl zaakceptowal. Mialem sie zameldowac u niego nastepnego dnia. -- Nie zostalem przyjety. * * * Wiele lat pozniej zona Generala, p. Jadwiga Sosnkowska, przyslala mi szereg przekladow poezji francuskiej zrobionych przez Generala. Przeklady byly poprawne. Odmowilem druku. Jerzy Giedroyc "Zeszyty Historyczne", nr 109, 1994 rok ________________________________________________________________________ Katarzyna Zajac WAWELSKIE DUCHY W POCHODZIE PRZEZ MIASTO ======================================== Wczorajsza "Noc Swietojanska" obchodzona w niedziele zaskoczyla tysiace krakowian deszczem i burza. Wianki splawiano na raty, ale ci, ktorzy przetrwali ulewe nie zalowali. Mimo buntu przyrody goraco oklaskiwano pokaz swietojanskiej mody. Sam deszcz ucichl i oglosil przerwe na czas imponujacego pokazu ogni sztucznych. Ale kolorowym rozblyskom na niebie towarzyszyly naturalne blyskawice i gromy. Miejmy nadzieje, ze przeblagani poganscy bogowie oddadza nam wkrotce letnie slonce. Poki co nie zanosi sie na to. Dzis od rana leje w Krakowie jak z cebra. Ale juz wczesniej, w sobotni wieczor, obserwowalismy ciekawe widowisko. Pogoda wyjatkowo na ten czas dopisala. Spelnil sie zamysl mlodopolskiego rzezbiarza Waclawa Szymanowskiego - makieta jego pomnika "Pochod Krolow na Wawel" rozrosla sie do monumentalnych rozmiarow, i w dodatku ozyla. Krakowscy studenci, ktorzy przez kilka tygodni cwiczyli chodzenie na szczudlach, mogli pochwalic sie swoimi umiejetnosciami. Przez ponad godzine tlumnie zgromadzeni krakowianie podziwiali krolewski marsz ulicami Krakowa. Monumentalny "Pochod Krolow" przeszedl Droga Krolewska na Wawel. Juz przed Barbakanem, na godzine przed rozpoczeciem imprezy, gromadzili sie ludzie, ktorzy przez zamknieta brame podgladali zywe figury. Spod Bramy Florianskiej na Wawel wyruszylo 60 wielkich postaci naszej historii, tak to ozyla wspomniana rzezba Waclawa Szymanowskiego, ktora autor chcial niegdys umiescic na dziedzincu krolewskiej siedziby. Projektu Szymanowskiego nigdy nie zrealizowano. Pozostala tylko makieta, ktora mozna bylo ogladac na glosnej wystawie "Koniec wieku". Pochod krolow mial sie odbyc po raz pierwszy w czasie trwania w Krakowie festiwalu Andrzeja Wajdy, ktory wraz z zona Krystyna Zachwatowicz byl pomyslodawca tej karkolomnej imprezy. Jednak z powodu ulewnego deszczu odwolano ja wtedy. W tym roku nie tylko pogoda sprawila organizatorom problemy. Kiedy w ubieglym tygodniu zwolano konferencje poswiecona imprezie, w czasie ktorej miala sie tez odbyc proba generalna, Andrzej Wajda na kilka minut przed jej rozpoczeciem wszystko odwolal. Zaskoczeni byli zarowno dziennikarze jak i przybyli na probe aktorzy. Jednak w sobote kilka minut po 20-tej krolewski korowod ruszyl spod Bramy Florianskiej na Wawel. Boleslaw Chrobry obok Boleslawa Smialego, Kazimierz Wielki i swiety Stanislaw. Wladyslaw Jagiello szedl ramie w ramie ze swa piekna malzonka, krolowa Jadwiga. Krol Zygmunt I i krolowa Bona prowadzili pochod polskich humanistow. Byl tez Stefan Batory, kanclerz Zamojski, Zygmunt III i Piotr Skarga. Wszyscy ubrani w tradycyjne stroje ze swojej epoki, jednak w kolorze patynowego spizu. Aby dostojniej i powazniej wygladali - kazdy na 60-centymetrowych szczudlach. Powoli caly dostojny orszak przeszedl ulica Florianska na Rynek Glowny. Tutaj wszyscy weszli na specjalne podwyzszenie i prawie na 6 minut znieruchomieli. Zabrzmial dzwon Zygmunta. Dym powoli oplotl caly orszak. Tego momentu organizatorzy obawiali sie najbardziej. Boguslaw Sonik, dyrektor festiwalu Krakow 2000, w ramach ktorego zorganizowano impreze, obawial sie, ze ktorys z "krolow" mogl sie zachwiac i pociagnac za soba pozostalych. Na szczescie nic takiego sie nie wydarzylo. Potem caly korowod prowadzony przez symboliczna postac Ananke, obleczona w welon, uosobienie Fatum, przemaszerowal ulica Grodzka na Wawel. Krok w krok za krolewskim orszakiem posuwala sie grupka kilkuletnich maruderow, ktorzy za punkt honoru postawili sobie przydeptywanie powloczystych szat postaci na szczudlach. Ale mimo tego korowod wkroczyl dzielnie o oznaczonej porze na Wawelskie Wzgorze. Duchy powrocily do swych sarkofagow. Scenariusz, scenografia i rezyseria widowiska byly dzielem Krzysztofa Tyszkiewicza. Szczudlarzy przez kilka tygodni szkolil Andrzej Slawik z teatru Stu. Kasia ________________________________________________________________________ Wszystkie artykly drukowane w "Spojrzeniach", z wyjatkiem specjalnie zaznaczonych, ukazaly sie poprzednio na liscie dyskusyjnej "Papirus". Informacje o tej liscie dostepne od T. K. Gierymskiego . Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz spojrz@info.unicaen.fr Serwer WWW: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz Adresy redaktorow: krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek) bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by J. Krzystek (1997). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. _____________________________koniec numeru 154__________________________