________________________________________________________________________
                                           ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
________________________________________________________________________
 
   Czwartek, 26.06.1997          ISSN 1067-4020             nr 154
________________________________________________________________________
 
W numerze:

     Mieczyslaw Zajac - Szostakowicz i Stalin
       Jurek Krzystek - "Swiadectwo"
       Bulat Okuzdawa - A jednak zal
 Tadeusz K. Gierymski - The Battle for History
       Lucjan Feldman - Ksiaze niezlomny
      Katarzyna Zajac - Wawelskie duchy w pochodzie przez miasto

________________________________________________________________________

Mieczyslaw Zajac 


                         SZOSTAKOWICZ I STALIN
                         =====================


"Swiadectwo" to film o Rosji Sowieckiej pod rzadami Stalina. Tony Palmer
zrealizowal go na podstawie wspomnien Dymitra Szostakowicza,
opowiedzianych Salomonowi Wolkowowi i wydanych drukiem na Zachodzie w
1979 roku pod tym samym tytulem. Spowiedz Szostakowicza przed mlodym
krytykiem muzycznym, ktory potem wyemigrowal, zawierala bezlitosne oceny
wielu zyjacych wspolczesnych i w Zwiazku Sowieckim jawila sie jako grom
z jasnego nieba.

Ksiazka ta nigdy nie ukazala sie w Rosji, a w Polsce wyszla w drugim
obiegu w roku 1989. Zyjaca w Rosji zona Szostakowicza - Irina uwaza
utwor za falsyfikat. Przeciwnego zdania jest syn kompozytora - 58-letni
dzis Maksym Szostakowicz, dyrygent przebywajacy od 1981 roku na
emigracji w Stanach. Mowil on niedawno [*]


    Wolkow nie nagrywal wprawdzie rozmow na magnetofon, do zwierzen
    ojca dodal srodowiskowe anegdoty i historie znane z innych zrodel.
    Ale nie pisal przeciez encyklopedii. "Swiadectwo" to bardzo
    ciekawa i pozyteczna lektura. Daje pojecie o atmosferze zaklamania
    i terroru, w jakiej rozwijala sie sztuka w komunistycznej Rosji.


Jak bylo do przewidzenia, wkrotce Moskwa dala tej ksiazce odpor solidnym
tomem "Szostakowicz o czasie i sobie". Zebrano w nim rok po roku,
wypowiedzi kompozytora, glownie te, ktore pisali dla niego zawodowi
propagandysci. Oto jeden z przykladow ["Prawda", 15.IX.1960]


    Ciesze sie jako czlonek zwiazku kompozytorow, ze reprezentuje 
    najbardziej postepowa, najbardziej humanitarna kulture swiata,
    kulture panstwa radzieckiego. Mam nadzieje cala swoja tworczoscia
    zasluzyc na wysoki tytul komunisty.


Minelo troche lat, rozpadlo sie panstwo o najbardziej postepowej
kulturze, i w roku 1993 wydane zostaly drukiem listy kompozytora do
Izaaka Glikmana, leningradzkiego druha, z ktorym Szostakowicz
korespondowal ponad 40 lat. Listy smutne, sarkastyczne, ktorych
autentyzm nie ulega zadnych watpliwosci. Oto jeden z fragmentow
[28.12.1955]


    Napisz mi, prosze, w ktorym tomie dziel zebranych Czechow mowi,
    ze pisarz nigdy nie powinien byc pomocnikiem zandarma. Przekazuje
    te mysl wlasnymi slowami, a chcialbym ja zacytowac przedstawicielom
    naszej postepowej spolecznosci literackiej.
    
    
Film, o ktorym pisze, jest natomiast zadziwiajacy i nie mieszczacy sie w
zadnej konwencji. Jest to zarazem fabularyzowany dokument, jak i
tragifarsa symbolizujaca obraz stalinowskiego terroru. W trakcie
projekcji panuje caly czas niesamowite napiecie, oddajace potworny
strach i przerazenie bohatera. Jego przezycia dobitnie wyraza wlasna
muzyka, ktora film jest ilustrowany. W jej ponurym rytmie monstrualne
machiny wielkiego stalinowskiego systemu miazdza kosci, cialo i ducha
artysty. Przed pancernym pociagiem z gwiazda nie ma ucieczki. Co jakis
czas jedynie pada z ekranu dowcip, jakby w antrakcie przed kolejna dawka
przerazenia.

Przypomnijmy, ze geniuszem na skale krajowa zostal Szostakowicz w 1925
r. jako dziewietnastolatek, gdy na dyplomie w najlepszym w kraju
konserwatorium piotrogrodzkim przedstawil najtrudniejsza z orkiestrowych
form - symfonie. Po triumfalnym prawykonaniu otrzymal zaszczytne
zamowienia oficjalne. Powstaly wtedy zaraz nastepne dwie symfonie,
pierwsza sowiecka opera "Nos" wedlug Gogola i trzy balety do librett
ideologicznie zaangazowanych. Jednak romans ludowej wladzy z artystami
skonczyl sie szybko i awangardowy "Nos" zniknal z repertuaru pod
pretekstem, ze jest za trudny dla spiewakow i publicznosci. Szostakowicz
poczatkowo nie zauwazyl tej zmiany klimatu.

W latach 1929-1932, gdy zapelnialy sie lagry sowieckie, ruszala machina
kolektywizacji i budowa kanalu Bialomorsko-Baltyckiego, Szostakowicz
koncentrowal sie na pisaniu nowej opery "Lady Makbet mcenskiego
powiatu". No i sukces tego dziela przerosl wszelkie oczekiwania. W
sezonie 1934-35 w Leningradzie i Moskwie wystawiono ta opere prawie 200
razy. Miala entuzjastyczne recenzje i niemal natychmiast trafila na
sceny Sztokholmu, Londynu, Zurychu, Kopenhagi, Pragi i Nowego Jorku, o
czym z duma donosila "Prawda". Wtedy to niespelna 30-letniego artyste
uznano za geniusza w skali swiatowej.

Katastrofa, jak to zwykle bywa, nastapila wtedy, gdy triumf osiagnal
apogeum. "Lady Makbet" z honorami weszla na najwazniejsza rosyjska scene
- teatr "Bolszoj" i przedstawienie zaszczycil swa obecnoscia sam Stalin.
Wodz w tym okresie gwaltownie reagowal na wszystko, co bylo zwiazane z
erotyka. Najwidoczniej po smierci zony jego temperament nie znajdowal
ujscia. Stal sie purytanski i drazliwy. A ze w "Lady Makbet" czesc akcji
rozgrywa sie w wielkim lozku, rozsierdzony opuscil teatr przed ostatnim
aktem.

Niedlugo potem "Prawda" opublikowala anonimowa recenzje, w ktorej caly
kraj przeczytal, ze to co do wczoraj bylo operowym hitem, jest w istocie
lewackim obrzydlistwem, drobnoburzuazyjnym nowatorstwem i wulgarnym
naturalizmem. Na tym sie oczywiscie nie skonczylo. Po dziesieciu
dniach kolejna recenzja "Prawdy" zmiotla ze sceny szczodrze wychwalany
uprzednio balet "Jasny strumien", o bogatym zyciu duchowym kolchoznikow.
Recenzje zawieraly zaowalowane pogrozki pod adresem tworcy, na wypadek
gdyby upieral sie przy bezplodnych, formalistycznych eksperymentach.

W znakomitym artykule "Po tysiackroc nie" opublikowanym 16 maja w
magazynie "Gazety Wyborczej" Anna Zebrowska szczegolowo opisuje m.in.
perypetie Szostakowicza po zamordowaniu marszalka Tuchaczewskiego, ktory
wczesniej napisal w obronie kompozytora list do Stalina. Represje objely
wtedy takze innych artystow. Spodziewajac sie aresztu Szostakowicz
spakowal nieduza walizke i przez cale noce nasluchiwal odglosow z klatki
schodowej. Niedlugo potem, juz w roku 1937 ukonczyl nowa, monumentalna V
Symfonie, ktora krytycy uznali za uklon w strone socrealizmu.

Pewien stan odprezenia nastapil paradoksalnie w okresie wojny. 900 dni
obrony Leningradu skupilo cala energie wladz na rzeczywistym wrogu i
realnym zagrozeniu. Fantazja tworcza kompozytora mogla sie w tym czasie
w miare spokojnie rozwijac. Slychac to w VII Symfonii dedykowanej
oblezonemu miastu. Powtarzany krotki temat w marszowym rytmie poczatkowo
brzmi bardzo niewinnie, ale w ciaglym crescendo niespodziewanie
przeksztalca sie w prawdziwego demona. Symfonie ta odczytano jako
deklaracje patriotyzmu i przepowiednie kleski hitlerowskiego agresora.
Ale okres ochronny skonczyl sie w 1945 roku wraz z salwami zwyciestwa.

Okres wojennego wewnetrznego spokoju kompozytora minal i niepostrzezenie
powrocily akcje zginania karkow, nagonki, szczucie i czystki. Partyjni
moznowladcy okazali sie surowymi krytykami muzycznymi i Szostakowicz
znowu dostal sie w tryby potwornej machiny. Po uchwale KC KPZR z lutego
1948 roku, ktora ponownie uczynila z kompozytora formaliste-moderniste i
wyrzutka spoleczenstwa, Szostakowicz znowu sparalizowany strachem czekal
z walizka na moment, kiedy po niego przyjda.

Dzis trudno juz nam sobie wyobrazic te atmosfere szczucia, beltania
ludziom w glowach. W zakladach pracy calego kraju zwolywano zebrania
potepiajace, dzieci w szkolach uczyly sie o szkodniku Szostakowiczu i
jego niecnych mocodawcach. Utwory kompozytora zniknely z repertuaru
orkiestr, a jemu samemu odebrano profesury w konserwatoriach moskiewskim
i leningradzkim. Szostakowicz utrzymywal sie wtedy z pisania muzyki do
koniunkturalnych filmow. Stalinowi spodobala sie wreszcie ta muzyka. Po
odebraniu ciegow ideologicznym kijem, ukorzeniu sie i przyznaniu do
bledow na zebraniu w Zwiazku Kompozytorow, Szostakowicz otrzymal
wreszcie marchewke - tytul Ludowego Artysty ZSRR.

Juz po latach artysta zdradzil kulisy tego wydarzenia. (*) Zadzwoniono,
by przyszedl i wystapil.


    I ja, duren skonczony, poszedlem. Madry Prokofiew przyslal list,
    ze choruje, Miaskowski rzeczywiscie zachorowal i wkrotce od tego
    wszystkiego umarl, a ja poszedlem. Wywolano mnie na scene i wtedy
    wiceminister kultury wcisnal mi do reki kartke z tekstem i 
    powiedzial "Przeczytajcie to i o nic sie nie martwcie". I ja 
    czytalem, jak pajac, jak marionetka pociagana za sznurki, czytalem 
    te podla kartke.


Wkrotce po tragifarsie z pokajaniem sie czesc utworow Szostakowicza
zrehabilitowano, a potem zadzwonil telefon od Stalina. Wyrok mial tym
razem forme wyjazdu do Nowego Jorku na Kongres Pokoju w roli gwiazdy
sowieckiej ekipy, kompozytora na sluzbie komunistycznego panstwa. Wielki
artysta spelnil oczekiwania wodza i z odpowiedzialnoscia wypelnil
obowiazki wiernego towarzysza; zapytany publicznie o stosunek do
awangardy muzycznej, potwierdzil oficjalne stanowisko sowieckiej
krytyki. Pozniej z rak wodza przybywaly kolejne zaszczytne ponizenia,
dokladajace mu udrek i frustracji.

I tak juz pozostalo. Smierc Stalina, chruszczowowska odwilz i epoka
Brezniewa niczego nie zmienily w jego postawie. Gdy komisja
partyjno-kompozytorska nie dopuscila do wznowienia "Lady Makbet",
podziekowal za konstruktywna krytyke i aby otrzymac zgode na wystawienie
opery, dokonal w partyturze niewielkich zmian. Potem juz bez zajakniecia
odczytywal podsuwane mu referaty o wyzszosci socrealizmu nad awangarda i
skladal panstwowotworcze obietnice. Jako czlowiek przybral postawe
konformisty, co nie uchronilo go czasem od ideologicznych zamowien w
dziedzinie kompozycji.

Film nakrecony na podstawie ksiazki Wolkowa jest bardzo interesujacy i
wart obejrzenia. Jest jednak nieczytelny dla widza, ktory nie mial w
reku "Swiadectwa", ktory nie zna meandrow zycia Dymitra Szostakowicza i
ktory slabo orientuje sie w sytuacji w komunistycznej Rosji. Film jest w
gruncie rzeczy czarno-bialy. Kolory pojawiaja sie na ekranie wtedy,
kiedy opanowuje go muzyka i widac wykonujacych ja artystow. Powracaja
wtedy wielokrotnie znane wczesniej obrazy i postacie. To przeladowanie
powtorkami i naduzywanie rozbudowanych symboli sprawia, ze film jest
troche za dlugi. Niektore istotne fakty z biografii kompozytora sa
przedstawione w formie skrotu myslowego, a niektore sa pominiete.

Na zakonczenie warto zacytowac jeszcze jeden charakterystyczny fragment
z listu Dymitra Szostakowicza do Izaaka Glikmana [11.09.1968], z ktorego
Anna Zebrowska zaczerpnela tytul swojego artykulu [*]


    Jutro koncze 62 lata. W takim wieku czesto mozna uslyszec pytanie:
    "- Gdyby sie pan urodzil ponownie, jak przezylby pan jeszcze jedno
    zycie, czy tak samo ?"  Zazwyczaj odpowiadajacy lubi pokokietowac:
    "- Oczywiscie, zdarzaly sie niepowodzenia, byly smutne chwile, ale
    w ogolnym rozrachunku przezylbym zycie tak samo..." 
    Natomiast ja, gdyby mi ktos zadal takie pytanie, odpowiedzialbym:
    "- Nie ! Po tysiackroc nie !"


Mietek


(*) Anna Zebrowska - "Po tysiackroc nie" - Magazyn Gazety Wyborczej, 16
    maja 1997 r., str.18-20.

________________________________________________________________________

Jurek Krzystek 


                              "SWIADECTWO"
                              ============
                              
                              
Ksiazka Wolkowa o powyzszym tytule wywolala sensacje juz w 1977 roku,
gdy przeszmuglowana zostala na Zachod i ukazala sie najpierw we
fragmentach w niemieckim "Spieglu". Od razu tez podejrzewano mistyfikacje:
Wolkow spisal wspomnienia Szostakowicza wlasnorecznie, choc zabezpieczyl
sie podpisami kompozytora na manuskryptach. Obecnie, jak sadze, uznaje sie
autentycznosc tego dokumentu.

Wolkow dokonal olbrzymiego dziela: ukazal prawdziwe oblicze wielkiego
kompozytora spoza sztucznej, udawanej fasady. Oblicze to bylo nieznane
wiekszosci ludzi - tak skuteczna byla ta fasada - a jawi sie ono
jako twarz postaci tragicznej, zaplatanej w wydarzenia historyczne
o wiele przekraczajace jej format.

Szostakowicz pochodzil z rodziny o rodowodzie polskim, jak jest
dwukrotnie zaznaczone w ksiazce, podobnie zreszta jak kilku innych
znanych kompozytorow rosyjskich, w tym Musorgski, Strawinski i
Rimski-Korsakow. Znaczenia to wielkiego dla jego tworczosci nie mialo,
ale bylo wystarczajaco istotne dla 'organow', aby w 1927 roku, gdy
Szostakowicz udawal sie na I Konkurs Chopinowski do Warszawy, dlugo sie
zastanawialy, czy mu wydac paszport. Na konkursie tym, wygranym zreszta
przez innego Rosjanina (Lwa Oborina), kompozytor nie dostal nagrody, a
jedynie wyroznienie. Podroz ta jednak, wraz z krotkim pobytem w Berlinie
byla jego _jedyna_ podroza na Zachod az do 1949 roku i wyslania go na
wspomniany w poprzedzajacym artykule Kongres Pokoju w Nowym Jorku.

Losy Szostakowicza nieodwolalnie splotly sie z systemem politycznym, w
ktorym przyszlo mu zyc, a zwlaszcza z jego przywodca, Stalinem. Zbyt
wybitnym byl tworca, aby moglo byc inaczej. Wolkow twierdzi, ze recepta
na przezycie bylo stanie sie 'jurodiwym'. Termin ten jest specyficzny
dla jezyka i kultury rosyjskiej i okresla kogos, kogo mozna by okreslic
po polsku jako 'nawiedzonego'. 'Jurodiwym' byl w XIX wieku np.
Musorgski. Oznaczalo to, ze osoba taka byla niejako na specjalnych
prawach i cieszyla sie tolerancja wladcy, ktorym w poprzedzajacym
stuleciu byl car, a w wieku XX Stalin. Oczywiscie sam Szostakowicz nie
znal granic tej tolerancji i wielokrotnie siedzial juz na spakowanej
walizce czekajac na nocna wizyte, ale faktem jest, ze byl on pod
specjalna opieka Wodza. Ciekawe jest np., ze do Partii wstapil dopiero
za Chruszczowa - wczesniej nie bylo takiego nacisku.

Rola 'jurodiwego' skonczyla sie wlasnie za Chruszczowa, kiedy to
terror znacznie zelzal i mozliwe sie staly inne, bardziej aktywne
formy protestu politycznego - wpomnijmy Solzenicyna. Szostakowicz,
do tamtej pory posiadajacy znaczny autorytet moralny, wtedy wlasnie
go stracil - zapisal sie do Partii, zaczal wyglaszac niezliczone
referaty podsuwane mu przez aparatczykow. Byl juz zmeczonym,
przedwczesnie starzejacym sie czlowiekiem, zlamanym przez system,
w ktorym przyszlo mu przezyc swe zycie.

Wolkow porusza tez sprawe pewnej ksenofobii a charakterze
'anty-zachodnim', wlasciwej Szostakowiczowi. Jak wspomnialem
powyzej, przez wiekszosc zycia pomimo olbrzymiej popularnosci
na Zachodzie jego dziel, nie mial okazji tam wyjezdzac. Gdy w koncu
mogl wyjechac, byl zdegustowany powierzchownoscia odbioru jego
utworow, niezrozumieniem ich natury. Czytajac nekrologi
zamieszczone przez czolowe zachodnie gazety po smierci kompozytora
w 1975 roku, trudno sie temu dziwic:


     "One of the greatest twientieth-century composers and a
     committed believer in Communism and Soviet power" (London
     "Times")
     
     "A committed Communist who accepted sometimes harsh 
     ideological criticism ("The New York Times").
    

Szczegolnie krytyczne fragmenty ksiazki dotycza tzw. 'poputczikow' i nie
ma sie temu co dziwic. Znane sa dzialania takich luminarzy zachodniego
zycia kulturalnego jak George Bernard Shaw, Andre Malraux czy Romain
Rolland. O jednym z nich, znanym pisarzu Lionie Feuchtwangerze mowi
Szostakowicz:     


     "... what about Lion Feuchtwanger, famous humanist? I read
     his little book, "Moscow 1937" with revulsion. ()
     Feuchtwanger wrote that Stalin was a simple man, full of
     good will. There was a time when I thought that Feuchtwanger
     had the wool pulled over his eyes too. But then I read the
     book and realized that the great humanist had lied. ()
     No, in order to write that, it's not enough to be a fool,
     you have to be a scoundrel as well. And a famed humanist."


Cena za odgrywanie roli 'jurodiwego' byla zgoda na eksploatacje jego
osoby i tworczosci przez rezym. Zaden utwor zapewne nie byl tak
cynicznie wykorzystany jak Siodma Symfonia, tzw. Symfonia Lengradzka.
Napisana w ciagu jednego miesiaca podczas pierwszych tygodni oblezenia
Leningradu przez Niemcow w 1941 roku, miala rzekomo opisywac Blokade
(tak tez jest w poprzedzajacym artykule p. Mieczyslawa). Nic podobnego.
Jak pisze Wolkow, choc Szostakowicz istotnie bardzo szybko pisal, czynil
to dopiero po dlugotrwalym odlezeniu sie danego utworu w glowie. W
istocie, Symfonia Leningradzka opisuje Wielki Terror w poznych latach
30-tych, a nie lata wojenne. Zostala po prostu 'skradziona' przez
oficjalna propagande. Slynny marsz z I czesci jest karykatura (zostal
zreszta zapozyczony z operetki Lehara "Wesola wdowka") i, jak wspominal
zaprzyjazniony z kompozytorem wielki dyrygent Eugeniusz Mrawinski, jest
to "universalized image of stupidity and crass tastelessness."

Wspomina sam Szostakowicz "Siodma" i "Osma":


      "The Seventh Symphony became my most popular work. It saddens 
      me, however, that people don't always understand what it's
      about, yet everything is clear in the music. Akhmatova wrote
      her "Requiem" and the Seventh and Eighth are my requiem. (...)
      Actually, I have nothing against calling the Seventh the
      Leningrad Symphony, but it's not about Leningrad under siege,
      it's about the Leningrad that Stalin destroyed and that Hitler
      merely finished off.
      
      
Zaraz po zakonczeniu wojny Szostakowicz popadl w nielaske. Przyczyna
byla nastepna symfonia, Dziewiata. Stalin wymarzyl ja sobie jako wlasna
apoteoze. Miala zawierac poczworna obsade instrumentow detych, polaczone
chory i solistow. No i miala miec numer 9, jak ostatnia symfonia
Beethovena. Niestety, wyszla z tego symfonia niemal kameralna, skupiona
w sobie. I nie zawierala dedykacji. Byla to osobista obraza. Tylko rola
'jurodiwego' ocalila kompozytora.


Wiele jeszcze ciekawych stron mozna znalezc w "Swiadectwie"; nie
ma tu na nie miejsca. Wspomne tylko dwa fragmenty, ktore wzbudzily
moj usmiech, bo tak dobrze zgadzaly sie z moimi wlasnymi gustami
muzycznymi:


       "I hear many mediocre musicians. A great many. But they have
       a right to live. It's only song-and-dance ensembles like
       the Red Army Chorus that drive me crazy. If I were suddenly
       to become minister of culture, I would immediately disband
       all these ensembles. That would be my first order. I would
       naturally be arrested immediately for sabotage, but they
       would never reorganize the scattered ensembles."


       "I hate Toscanini. I've never heard him in a concert hall, but
       I've heard enough of his recordings. What he does to music is
       terrible, in my opinion. He chops it into a hash and then pours 
       in a disgusting sauce over it. Toscanini "honored" me by 
       conducting my symphonies. I heard those records, too, and 
       they're worthless."
      
      
Na koniec zas zamieszcze jedna z anegdot, ktorych rowniez sporo jest na
lamach ksiazki. W tym wypadku dotyczy ona znanej pianistki Judinej,
podobnie jak Szostakowicz, uznanej za 'jurodiwa', tym bardziej, ze byla
gleboko wierzaca. Mysle, ze pomimo humoru pokazuje ona okrucienstwo
tamtych czasow i niska cene zycia ludzkiego.


     "Stalin didn't let anyone in to see him for days at a time.
     He listened to the radio a lot. Once Stalin called the Radio
     Committee, where the administration was, and asked if they
     had a record of Mozart's Piano Concerto no. 23, which had
     been heard on the radio the day before. "Played by Yudina,"
     he added. They told Stalin that of course they had.
     Actually, there was no record, the concert had been live.
     But they were afraid to say no to Stalin, no one ever knew
     what the consequences might be. A human life meant nothing
     to him. All you could do was agree, submit, be a yes man, a
     yes man to a madman.

     Stalin demanded that they send the record with Yudina's
     performance of the Mozart to his dacha. The committee
     panicked, but they had to do something. They called in
     Yudina and an orchestra and recorded that night. Everyone
     was shaking with fright, except for Yudina, naturally. But
     she was a special case, that one, the ocean was only
     knee-deep for her.

     Yudina later told me that they had to send the conductor
     home, he was so scared he couldn't think. They called
     another conductor, who trembled and got everything mixed up,
     confusing the orchestra. Only a third conductor was in any
     shape to finish the recording.

     I think this is a unique event in the history of recording - I
     mean changing conductors three times in one night. Anyway,
     the record was ready by morning. They made one single copy
     and sent it to Stalin. Now, that was a record record. A
     record in yesing.

     Soon after, Yudina received an envelope with twenty thousand
     rubles. She was told it came on the express orders of
     Stalin. Then she wrote him a letter. I know about this
     letter from her, and I know that the story seems improbable;
     Yudina had many quirks, but I can say this - she never lied.
     I'm certain that her story is true. Yudina wrote something
     like this in her letter: "I thank you, Josif Vissarionovich,
     for your aid. I will pray for you day and night and ask the
     Lord to forgive your great sins before the people and the
     country. The Lord is merciful and He'll forgive you. I gave
     the money to the church that I attend."

     And Yudina sent this suicidal letter to Stalin. He read it
     and didn't say a word, they expected at least a twitch of
     the eyebrow. Naturally, the order to arrest Yudina was
     prepared and the slightest grimace would have been enough to
     wipe away the last traces of her. But Stalin was silent and
     set the letter aside in silence. The anticipated movement of
     the eyebrows didn't come.

     Nothing happened to Yudina. They say that her recording of
     the Mozart was on the record player when the leader and
     teacher was found dead in his dacha. It was the last thing
     he had listened to.

-------

Jurek Krzystek

Wszystkie cytaty za: "Testimony. The Memoirs of Dmitri Shostakovich
as Related to and Edited by Solomon Volkov." (New York: Harper and Row,
1979.)                          
    
________________________________________________________________________

Bulat Okuzdawa

                          A JEDNAK ZAL 


     Co bylo nie wroci - i szaty rozdzierac by prozno
     Coz, kazda epoka ma wlasny porzadek i lad
     A przeciez mi zal, ze tu w drzwiach nie pojawi sie Puszkin    
     Tak chetnie bym dzis, choc na kwadrans na koniak z nim wpadl.  

     Dzis juz nie musimy piechota sie wlec na spotkanie
     I tyle jest aut i rakiety unosza nas w dal
     A przeciez mi zal, ze po Moskwie nie suna juz sanie 
     I nie ma juz san i nie bedzie ich nigdy, a zal.       

     Pozdrawiam i wielbie, moj wiek, mego stworce i mistrza
     Pojetny moj wiek, zdolny wiek moj chce cenic i czcic
     A przeciez mi zal, ze jak dawniej snia nam sie bozyszcza  
     I jakos tak jest, ze gotowismy czolem im bic.              

     No coz, nie na darmo, zwyciestwem nasz szlak sie uswietnil
     I wszystko juz jest, cicha przystan, non-iron i wikt,
     A przeciez mi zal, ze nad naszym zwyciestwem nie jednym   
     Goruja cokoly, na ktorych nie stoi juz nikt.              

     Co bylo nie wroci, wychodze wieczorem na spacer
     I nagle spojrzalem na Arbat i - Ach co za gosc!
     Rza konie u san, Aleksander Sergiewicz przechadza sie   
     I glowe bym dal, ze juz jutro wydarzy sie cos.    
 

(przytoczyla: Aleksandra Omirska )


                                * * *
 
 
Czytamy w RFE/RL Newsline, No. 56, Part I, 19 June 1997:
 
 
                          OKUDZHAVA MOURNED
       
     Thousands of mourners lined Moscow's Arbat street on 18 June
     to pay their last respects to the poet, novelist, and
     songwriter Bulat Okudzhava. Okudzhava described the Arbat as
     his "religion" and his "fatherland" in one of his most
     famous songs. Poets Bella Akhmadulina, Andrei Voznesenskii,
     and Yevgenii Yevtushenko, as well as prose writers such as
     Vasilii Aksenov and Vladimir Voinovich attended a memorial
     ceremony in a local theater. First Deputy Prime Ministers
     Chubais and Nemtsov, along with Yeltsin's daughter Tatyana
     Dyachenko, also laid flowers by Okudzhava's coffin.

     Okudzhava, who died recently in France ... is to be buried
     on 19 June in Moscow's Vagankovskoe cemetery, not far from
     the grave of poet and songwriter Vladimir Vysotskii.
     
     
(przytoczyl: tkg)

                                * * *


Polska telewizja nadala zaraz po smierci Okudzawy kilka filmow i zapisow
rozmow z Nim i jego przyjaciolmi. Bardzo to bylo poruszajace, zwlaszcza
filmy o jego wizytach w Polsce. Z jednej strony delikatnosc i wrazliwosc
Okudzawy (chodzil po warszawskiej Starowce troche jak ptak wypuszczony
na swobode), a z drugiej szczegolna wiez, jaka sie wytworzyla miedzy Nim
i Polakami. Nie wiem, czy mozna znalezc inny przyklad Rosjanina, ktory
by sie cieszyl w Polsce tak ogromna sympatia, czuloscia, po prostu
miloscia. Wysocki, to cos troche innego: zachwyt, podziw, wspolnota
losu, ale w jego popularnosci brakowalo i brakuje tej osobistej nuty,
ktora budzil Bulat.

Tadeusz zacheca, zeby wpisywac teksty Okudzawy. Jakos jednak nie moge.
Bez muzyki wydaja mi sie niepelne. Nawet "Modlitwa", czy "Zwiazek
Przyjacielski". Poza tym, choc niektore polskie tlumaczenia sa bardzo
dobre, jednak tylko rosyjski tekst spiewany daje naprawde wyobrazenie o
sile jego poezji. Sam Okudzawa do konca upominal sie o to, by uwazac go
przede wszystkim za prozaika. Choc staralem sie polubic jego ksiazki,
nigdy nie robily na mnie takiego wrazenia jak piesni.


Jerzy Halbersztadt 


                                * * *


Ja nie doswiadczylem popularnosci Okudzawy i Wysockiego, ale bylem
swiadomy wielkiego (jak mnie sie wydawalo) wplywu tych ludzi na
mlodszych przyjezdnych z Polski ktorych spotykalem w latach 70-tych i
nawet 80-tych.

Podobalo mi sie co dzieki tym znajomym poznalem o tych dwoch artystach.
Widze po reakcjach na tej liscie ze ci moi dawni znajomi nie byli jacys
wyjatkowi wsrod Polakow czulych na poezje i muzyke.

Ja wiec mam spojrzenie nie bezposrednie, ale zostalo mi wrazenie ze
tworczosc tych ludzi zblizala Polakow do Rosjan w tym najbardziej
szlachetnym kierunku wspolnoty ludzi w odczuciach i doswiadczeniach
codziennego smutku i piekna zycia i przypadku. Mysle ze poza sztucznym
programem zapedzania do przyjazni na sile.

Moje wrazenie jest takie, ze to wspanialy przyklad lekarstwa na bole
zadane w przeszlosci. Mnie zazwyczaj ludzie z Polski mowia ze jestem
naiwny w takich sprawach. Ja sie czesto z ta ocena nie zgadzam. Dzis juz
prawie zadnych Polakow nie widuje. Prosze bardzo o zdanie w sprawie
wplywu Okudzawy i Wysockiego na owczesna mlodziez Polska.

Mysle ze wplyw napewno byl. Ciekaw jestem waszych ocen tego wplywu.

Kto zechce oczywiscie, ale temat dla mnie ciekawy i raczej nie oczytany.


Ted Morawski 

                                * * *


Wplyw Okudzawy, ale przede wszystkim wplyw Wysockiego odbijal sie na
mlodziezy i wszystkich innych odbiorcach w samej Rosji czy w
skladajacych sie na nia republikach. Pamietam, ze podczas wycieczki do
Kijowa spotkalem sie z doktorantami nauk humanistycznych i rowniez
technicznych, kiedy trafilem do ich domu asystenckiego, ktorzy (jeden z
nich, oczywiscie) obdarowali mnie nagraniem na tasmie magnetofonowej
wszystkich dostepnych piosenek w wykonaniu Wysockiego. Dynamika tresci i
wykonania byla porywajaca, a doszukiwanie sie znaczen ukrytych w
pozornie niekontrowersyjnych slowach piosenek stanowilo przyklad wysoce
rozwinietej umiejetnosci czytania miedzy wierszami i jednoczesnie bylo
wyrazem jedynie wowczas dostepnej niezaleznosci myslenia.


     Ja wiec mam spojrzenie nie bezposrednie, ale zostalo mi
     wrazenie ze tworczosc tych ludzi zblizala Polakow do Rosjan
     w tym najbardziej szlachetnym kierunku wspolnoty ludzi w
     odczuciach i doswiadczeniach codziennego smutku i piekna
     zycia i przypadku. Mysle ze poza sztucznym programem
     zapedzania do przyjazni na sile.


To jest bardzo prawdziwe stwierdzenie. Zreszta zawsze w dziejach
stosunkow polsko-rosyjskich najblizsze byly kontakty indywidualne.
Kiedykolwiek wtlaczano je w jakies oficjanie fasadowe ramy, nic dobrego
z nich nie wychodzilo. A na plaszczyznie indywidualnej juz Mickiewicz
bardzo dobrze sobie z zawieraniem przyjazni z Rosjanami radzil.

Trudno jest oczekiwac, ze rany z przeszlosci w jednej dziedzinie moga
zostac skompensowane dobroczynnym dzialaniem na innej plaszczyznie. Po
prostu tworczosc takich np. artystow jak Okudzawa czy Wysocki, ale takze
i tworczosc czy dzialalnosc innych ludzi z Rosji, ktorzy wyrazali swoj
humanizm a nie dazyli do zalatwienia jakichs ideologicznie podpartych
interesow, zawsze byla i jest przyjmowana w Polsce zyczliwie i ze
zrozumieniem. I oczywiscie na podobne postawy zyczliwie patrzyli i
Rosjanie.


Mirek Bielewicz 

________________________________________________________________________

Tadeusz K. Gierymski 


                      THE BATTLE FOR HISTORY
                      ======================


John Keegan, one of the most respected historians of WW II, for many
years senior lecturer in military history at the Royal Military Academy,
Sandhurst, and currently a defense editor of the "Daily Telegraph" in
London, has published yet another book. (He wrote or coauthored ten.)

This short paperback (128 p), provocatively titled "The Battle for
History: Re-fighting World War Two," Vintage Books Edition, 1996,
consists of six chapters,


        Controversy and the Second World War
        Histories of the Second World War
        Biographies
        Campaigns
        The Brains and Sinews of War
        Occupation and Resistance.


and ten pages of notes, all of which are bibliographical references.

Each chapter is like an essay, and, in my opinion, could be read and
understood independently of others. I think that one will profit from,
enjoy, and appreciate this little volume more reading it through from
the beginning.

While the issues and controversies discussed in it are scholarly, the
style is lively, Keegan tells many anecdotes and stories, passes witty
judgments, without compromising his serious purpose, implied in the very
title - "The Battle For History."

What are the great controversies that surround the war?


        Some concern its origins, some its conduct, some
        its personalities, some its mysteries, some its
        byroads so remote, from its central thrust that
        only specialists regard them as controversial at
        all.

        Some controversies are entirely bogus, like
        David Irwing's contention that Hitler's
        subordinates kept from him the facts of the
        Final Solution, the extermination of the Jews,
        or James Bacque's crackpot assertion that
        Eisenhower was responsible for the deaths of a
        million prisoners of war once the war was over.

        Irving continues to offer a monetary award to
        anyone who can produce a document authorizing
        the Final Solution to which Hitler's signature
        is appended. Bacque since the publication of the
        papers of a scholarly conference exploding for
        good and all the substance of his delusion, has
        sensibly kept silent.


Keegan refers to Poland several times, and as in his other works, he is
informed about, and very sympathetic to, the Poles.

Thus, on p. 67 he asserts that "campaign studies are well represented in
the historiography of the Second World War," yet he says:


        There is still no satisfactory account in
        English of the German-Polish War of 1939, which
        precipitated the general outbreak. The Polish
        army - almost completely unmechanized, almost
        without air support, almost surrounded when the
        Red Army joined the aggression - fought more
        effectively than it has been given credit for.
        It sustained resistance from September 1 until
        October 5, five weeks, which compares highly
        favorably with the six and a half weeks during
        which France, Britain, Belgium, and Holland kept
        up the fight in the west the following year.
        One or two personal accounts illuminate the
        nature of the struggle; but for a general
        treatment, we still depend on Robert Kennedy's
        semi-official account written for the U.S. Army
        and on Nicholas Bethell's later and more
        impressionistic "The War Hitler Won."


And on p. 73, in the description of the winter 1943-44 and the spring of
1944 Red Army's relentless grinding westward, we read:


        An immediate outcome of the Red Army's
        subsequent dash through Belorussia and eastern
        Poland to the banks of Vistula was the decision
        taken by the commanders of the Polish Home Army
        to seize Warsaw from the German occupiers, in
        the hope of restoring a legitimate, non-
        communist government in the interval between the
        expected German withdrawal and the Red Army's
        arrival.

        It was a justifiable calculation but took no
        account of Stalin's readiness to let the Germans
        settle the postwar future of Poland in his
        favour. While the advance guard of the Red Army
        halted in the suburb of Praha, within sight of
        the old city of Warsaw, a picked force of German
        internal security troops ground down Polish
        resistance until the survivors were forced to
        surrender; so fierce was it, however, that the
        Germans eventually agreed to treat combatants as
        prisoners of war in order to bring the battle to
        an end. An excellent account in English is
        "Nothing But Honour" by J. K. Zawodny, a Polish
        author.


Here I disagree with Keegan. It was not a justifiable calculation.

The British differed from the Americans about the invasion of Europe and
the importance and wisdom of landing in Italy, waging war in the
Mediterranean and venturing into the Balkans.


        Churchill's hope had been that the invasion of
        Italy would so weaken German powers to resist
        inside Fortress Europe that a cross-Channel
        invasion would thereby be greatly facilitated,
        perhaps even rendered unnecessary.

        In practice, Hitler was able to defend Italy
        successfully with forces inferior to the Allied
        attackers, without drawing to any significant
        extent on the army garrisoning France.

        As a result, the invasion of Normandy in 1944
        had to be launched with the greatest available
        sea, air and land force.


Let us recall that it was not until 22 April 1945, about two weeks
before the German surrender, that the Allied forces reached the river
Po, still some 50 miles south of the Venice-Milano line.

In the chapter on Occupation and Resistance Keegan has no difficulty in
comparing the value of resistance movements. He remarks on the relative
normalcy of life, e.g., in Denmark, points out the collaboration of
several western nations with Germany, and continues:


        Resistance in Western Europe, though it
        sustained national pride, harmed the German
        occupation forces little. In Eastern Europe,
        it caused the occupiers considerable trouble,
        ranging in scale from chronic insecurity to
        outright civil war.

        The explanation for that lies chiefly in the
        harshness of German policy in the Slav lands,
        but also in local traditions of resistance to
        alien authority.

        In Poland, the policy of the principal resistance
        organization, the Home Army, was also to delay
        rebellion against the German occupiers until
        victory was a realistic probability. Poland had a
        long tradition of resistance to foreign
        conquerors, and national solidarity was strong.

        The existence of a legitimate government in
        exile and of a strong army abroad - Poland, even
        in 1944, had the fourth-largest number of men
        fighting Germany, after the Soviet Union, the
        United States, and the United Kingdom - lent
        powerful heart to the Poles, who produced few
        collaborators and no puppet chief, a unique
        distinction in the record of European response
        to German aggression.


In the chapter "The Brains and Sinews of War", discussing the work at 
Bletchley Park, he acknowledges that


        Any consideration of the technical achievements
        of Bletchley must, however, take account of the
        work of the Polish pioneers, discussed by W.
        Kozaczuk.


I own this book. It just might be the fullest account of what the Poles
did: Wladyslaw Kozaczuk, "Enigma: How the German Machine Cipher Was
Broken, and How It Was Read by the Allies in World War Two." Edited and
Translated by Christopher Kasparek, University Publications of America,
Inc., 1984. The Polish edition: "W kregu Enigmy" Ksiazka i Wiedza,
Warszawa, 1979.

The appendices contain a conversation with Marian Rejewski, one the
three Polish mathematicians responsible for breaking the secret of it,
and three papers by him. The other two were, of course, Jerzy Rozycki
and Henryk Zygalski.

Keegan identifies the best books about various aspects of WW II.
Interestingly, he gives an overall prize to Chester Wilmot, a war
correspondent, saying of him:


        He showed me how military history should be
        written. "The Struggle for Europe," remains, in
        my estimation, a revolutionary book, in which are
        combined, as I believe had not been done before,
        not only strategic commentary and historical
        narrative, but penetrating economic and
        operational analysis, character portraiture, and
        above all, riveting tactical descriptions.


Wilmot was not a trained historian, and his book appeared rather early,
in 1952. (Keegan, in "The Battle for History," gives 1951 as its
publication date, although he correctly dates it in the Bibliography:
Fifty Books on the Second World War, "The Second World War," KeyPorter
Books, 1989, pp. 596-598.)

I dug out Wilmot's book, glad that I had the foresight to have carried
it around with me for 44 years. Now I'll be able to give you a taste of
his writing.


        [...] the American Chiefs of Staff were
        equally determined, on strictly military grounds,
        to avoid commitment in South-Eastern Europe. The
        basic principle of the strategy which had been
        approved at Teheran and Cairo was that the main
        Anglo-American assault against Hitler's "Festung
        Europa", and against Germany itself, should be
        made from the West through France, and that
        there should be no serious attempt, except by
        the air forces, to strike at the Reich from the
        south or at its sources of raw materials in the
        Balkans. Accordingly, the American had insisted
        that, in conjunction with OVERLORD, the Allied
        forces in the Mediterranean should invade
        Southern France (Operation ANVIL).

        The British had accepted this strategic policy,
        but had continued to doubt whether decisive
        victory could be gained in the West, unless a
        powerful complementary offensive were maintained
        in Italy to provide a constant threat to
        Southern Germany and the Balkans.

        They feared that the Western front would
        degenerate into trench warfare of the 1914-1918
        pattern, for the best military opinion as that,
        when the enemy saw he was beaten in Normandy, he
        would withdraw by stages to the Seine and the
        Siegfried Line, in order to retain a coherent
        front and a fair measure of tactical mobility.

        The Americans agreed with this appreciation of
        the enemy, but they were confident that the
        Western Allies could disrupt this ordered
        programme and avoid any stalemate, provided that
        the thirty-seven divisions Eisenhower would have
        in Britain by D-Day were reinforced by ten
        divisions from the Mediterranean [...]

        The American Chiefs of Staff saw no necessity
        for any strategic diversion into the Balkans or
        for waging more than a counting action in Italy
        once Rome was in Allied hands. They were not
        seeking victory by manoevre; they were bent on
        overwhelming the Wehrmacht by a frontal assault
        with a military steam-roller fashioned in the
        camps and factories of the United States.


In fact American Chiefs of Staff regarded the Italian front as a
distraction, where operations, as General Marshall put it, would
"create a vacuum into which it is essential to pour more and more
means."


tkg

________________________________________________________________________

Lucjan Feldman 


                            KSIAZE NIEZLOMNY
                            ================


  Przelykam ostatnio caly szereg publikacji o "Kulturze" paryskiej.
  Czesc czytana wczesniej, a przynajmniej wertowana. Skacze wstecz,
  wprzod, w bok; zahaczam o teksty marginesowe (jak listy do
  redaktora "Wiadomosci" londynskich Grydzewskiego, 1946-1966), zeby
  miec jeszcze jedno zwierciadlo tamtych czasow, ale caly czas
  powracam do osoby Giedroycia, ktory jest dla mnie kims wyjatkowym,
  w zasadzie logicznie niewytlumaczalnym, bo wizjonerem dlugofalowym
  bez cienia doktrynerstwa czy dogmatyzmu. Takich ludzi ja dotad
  nie spotykalem (malo wizjonerow w ogole), i gdyby nie pan Redaktor,
  to nie wiem, czy kiedys dane by mi bylo zaznajomic sie z kims tak
  _niezlomnym_ swej wizji Polski prawdziwie niepodleglej i doroslej
  do odgrywania kluczowej roli w srodku Europy. A nie takiej, gdzie
  jedynymi wizjami zdaja sie byc niekonczace spory o podzial stolkow;
  a na zewnatrz najwyzej o metodyke "wiszenia u klamki".... to USA,
  to NATO, to EWG (wedle, zdaje sie, zasady, ze raz w XYZ, i sprawe
  przyszlosci Polski poniekad mamy "z glowy").

  Nic tak chyba nie ilustruje dalekowzrocznosci myslenia Jerzego
  Giedroycia, jak ponizsza notatka zakanczajaca ksiazke Ewy
  Berberyusz "Ksiaze z Maisons-Lafitte" (Wyd. Marabut, Gdansk 1995),
  a wzieta w calosci z "Zeszytow Historycznych" z 1994 roku. Glupio
  tak spekulowac, ale nie moge sie oprzec dumaniu co by bylo gdyby....


__L

Na Zakonczenie (s. 186)
-----------------------

W sierpniu 1944 roku urzedowalem w Rzymie jako kierownik Wydzialu
Prasy i Wydawnictw II Korpusu.  Sytuacje polska uwazalem za
beznadziejna, a wybuch Powstania Warszawskiego za katastrofe. W
tym czasie gen. Sosnkowski byl we Wloszech. Dzieki zyczliwosci
kpt. Ludwika Lubienskiego -- bylo to w sierpniu, dokladnej daty
nie pamietam -- gen. Sosnkowski zgodzil sie przyjac mnie w hotelu,
w ktorym mieszkal.

Przedstawilem Generalowi moja ocene sytuacji -- uwazalem, ze
wchodzimy w noc i ze za wszelka cene trzeba zachowac pewne
imponderabilia, ktore bylyby pewnym drogowskazem na ciezki okres.
Do takich imponderabiliow zaliczylem legende Naczelnego Wodza i
wojska.

Krotko mowiac, zaproponowalem Generalowi, zeby z mala grupa
polskich zolniezy skakal z samolotu do Warszawy. Dla Legendy
trzeba bylo, by obok trupow zolnierzy Armii Krajowej znalazly
sie takze Poland'y [w oryginale kursywa __L] zolnierzy polskich
walczacych na Zachodzie.

Zdaje sobie sprawe, ze to, co pisze, brzmi dzisiaj ogromnie
melodramatycznie, ale dotad jestem przekonany, ze moja mysl
wowczas byla zimnie realistyczna. Zrozumiale, ze zglosilem sie
sam jako uczestnik lotu.

Bylem przyjety przez Generala okolo godziny czternastej. Dyskusje,
analizy, trwaly do bardzo poznego popoludnia. W koncu General
moj pomysl zaakceptowal. Mialem sie zameldowac u niego nastepnego
dnia. -- Nie zostalem przyjety.

                            * * *

Wiele lat pozniej zona Generala, p. Jadwiga Sosnkowska, przyslala
mi szereg przekladow poezji francuskiej zrobionych przez Generala.
Przeklady byly poprawne. Odmowilem druku.


                                                   Jerzy Giedroyc
                          "Zeszyty Historyczne", nr 109, 1994 rok
                          
________________________________________________________________________

Katarzyna Zajac 


          WAWELSKIE DUCHY W POCHODZIE PRZEZ MIASTO
          ========================================


Wczorajsza "Noc Swietojanska" obchodzona w niedziele zaskoczyla tysiace
krakowian deszczem i burza. Wianki splawiano na raty, ale ci, ktorzy
przetrwali ulewe nie zalowali. Mimo buntu przyrody goraco oklaskiwano
pokaz swietojanskiej mody. Sam deszcz ucichl i oglosil przerwe na czas
imponujacego pokazu ogni sztucznych. Ale kolorowym rozblyskom na niebie
towarzyszyly naturalne blyskawice i gromy. Miejmy nadzieje, ze
przeblagani poganscy bogowie oddadza nam wkrotce letnie slonce. Poki co
nie zanosi sie na to. Dzis od rana leje w Krakowie jak z cebra.

Ale juz wczesniej, w sobotni wieczor, obserwowalismy ciekawe widowisko.
Pogoda wyjatkowo na ten czas dopisala. Spelnil sie zamysl mlodopolskiego
rzezbiarza Waclawa Szymanowskiego - makieta jego pomnika "Pochod Krolow
na Wawel" rozrosla sie do monumentalnych rozmiarow, i w dodatku ozyla.
Krakowscy studenci, ktorzy przez kilka tygodni cwiczyli chodzenie na
szczudlach, mogli pochwalic sie swoimi umiejetnosciami.

Przez ponad godzine tlumnie zgromadzeni krakowianie podziwiali krolewski
marsz ulicami Krakowa. Monumentalny "Pochod Krolow" przeszedl Droga
Krolewska na Wawel. Juz przed Barbakanem, na godzine przed rozpoczeciem
imprezy, gromadzili sie ludzie, ktorzy przez zamknieta brame podgladali
zywe figury.

Spod Bramy Florianskiej na Wawel wyruszylo 60 wielkich postaci naszej
historii, tak to ozyla wspomniana rzezba Waclawa Szymanowskiego, ktora
autor chcial niegdys umiescic na dziedzincu krolewskiej siedziby.
Projektu Szymanowskiego nigdy nie zrealizowano. Pozostala tylko makieta,
ktora mozna bylo ogladac na glosnej wystawie "Koniec wieku".

Pochod krolow mial sie odbyc po raz pierwszy w czasie trwania w Krakowie
festiwalu Andrzeja Wajdy, ktory wraz z zona Krystyna Zachwatowicz byl
pomyslodawca tej karkolomnej imprezy. Jednak z powodu ulewnego deszczu
odwolano ja wtedy.

W tym roku nie tylko pogoda sprawila organizatorom problemy. Kiedy w
ubieglym tygodniu zwolano konferencje poswiecona imprezie, w czasie
ktorej miala sie tez odbyc proba generalna, Andrzej Wajda na kilka minut
przed jej rozpoczeciem wszystko odwolal. Zaskoczeni byli zarowno
dziennikarze jak i przybyli na probe aktorzy.

Jednak w sobote kilka minut po 20-tej krolewski korowod ruszyl spod
Bramy Florianskiej na Wawel. Boleslaw Chrobry obok Boleslawa Smialego,
Kazimierz Wielki i swiety Stanislaw. Wladyslaw Jagiello szedl ramie w
ramie ze swa piekna malzonka, krolowa Jadwiga. Krol Zygmunt I i krolowa
Bona prowadzili pochod polskich humanistow. Byl tez Stefan Batory,
kanclerz Zamojski, Zygmunt III i Piotr Skarga. Wszyscy ubrani w
tradycyjne stroje ze swojej epoki, jednak w kolorze patynowego spizu.
Aby dostojniej i powazniej wygladali - kazdy na 60-centymetrowych
szczudlach.

Powoli caly dostojny orszak przeszedl ulica Florianska na Rynek Glowny.
Tutaj wszyscy weszli na specjalne podwyzszenie i prawie na 6 minut
znieruchomieli. Zabrzmial dzwon Zygmunta. Dym powoli oplotl caly orszak.

Tego momentu organizatorzy obawiali sie najbardziej. Boguslaw Sonik,
dyrektor festiwalu Krakow 2000, w ramach ktorego zorganizowano impreze,
obawial sie, ze ktorys z "krolow" mogl sie zachwiac i pociagnac za soba
pozostalych. Na szczescie nic takiego sie nie wydarzylo.

Potem caly korowod prowadzony przez symboliczna postac Ananke, obleczona
w welon, uosobienie Fatum, przemaszerowal ulica Grodzka na Wawel. Krok w
krok za krolewskim orszakiem posuwala sie grupka kilkuletnich maruderow,
ktorzy za punkt honoru postawili sobie przydeptywanie powloczystych szat
postaci na szczudlach. Ale mimo tego korowod wkroczyl dzielnie o
oznaczonej porze na Wawelskie Wzgorze. Duchy powrocily do swych
sarkofagow.

Scenariusz, scenografia i rezyseria widowiska byly dzielem Krzysztofa
Tyszkiewicza. Szczudlarzy przez kilka tygodni szkolil Andrzej Slawik z
teatru Stu.

Kasia

________________________________________________________________________
 
Wszystkie artykly drukowane w "Spojrzeniach", z wyjatkiem specjalnie
zaznaczonych, ukazaly sie poprzednio na liscie dyskusyjnej
"Papirus". Informacje o tej liscie dostepne od T. K. Gierymskiego
.

Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
          spojrz@info.unicaen.fr
 
Serwer WWW: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz
           
Adresy redaktorow: krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek)
                   bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
 
Copyright (C) by J. Krzystek (1997). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153.
_____________________________koniec numeru 154__________________________