________________________________________________________________________
___
__ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___
/ _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || |
/ / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | |
_/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || |
|__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
|___|
________________________________________________________________________
Piatek, 20.01.1995 ISSN 1067-4020 nr 116
________________________________________________________________________
W numerze:
Tadeusz K. Gierymski - W Polsce, jak kiedys, Solidarnosc walczy z
komunistami
Janusz Mika - Wiadomosci z buszu ciag dalszy
Michal Ogorek - Encyklopedia Ogorka: Polak
Andrzej Gorbiel - Na obraz i podobienstwo
Jurek Krzystek - Szostakowicz w Metropolitan Opera
Jurek Karczmarczuk - Sosy I. Allegro maestoso
Marysia Solarska - Zacharski i inni. List do redakcji
- Muzyczny jubileusz
________________________________________________________________________
Z cyklu: Jak o nas pisza
Tadeusz K. Gierymski (tkgierym@k-vector.chem.washington.edu)
W POLSCE, JAK KIEDYS, SOLIDARNOSC WALCZY Z KOMUNISTAMI
======================================================
Niestrudzona komentatorka wydarzen w Polsce, pani Jane Perlez pod takim
pisze tytulem w niedzielnym <> z 8.01.1995 o ostatnich
rozgrywkach miedzy prezydentem Walesa a premierem Pawlakiem.
Prezydent Walesa glosi, ze nie bedzie placic podniesionego podatku
dochodowego, motywuje to nielegalnoscia podwyzki i zaprasza
spoleczenstwo, by go nasladowalo. Premier Pawlak, okreslajac sie jako
"dobry obywatel" oswiadcza, ze on podniesiony podatek placic bedzie.
Premier Pawlak upiera sie przy dymisji popieranego przez prezydenta
ministra obrony, mianujac na jego stanowisko bylego ideologa komunizmu
i, jak to podkresla z pogarda Prezydent, wroga NATO.
Zauwaza p. Perlez dyskretnie, ze:
...nieobsadzone stanowisko ministra obrony to rzecz powazna ze
wzgledu na polskie nadzieje czlonkostwa w NATO.
Prezydent nie przyjal rezygnacji ministra spraw zagranicznych
Olechowskiego, ktory jest na urlopie, i, jak podkresla p. Perlez, ma
aprobate Zachodu.
Klotnia o podatki zdaniem p. Perlez tez
jest spowodowana checia Prezydenta pozyskania dla siebie poparcia
przecietnie zarabiajacych
w nadchodzacych w tym roku wyborach prezydenckich. Prezydent Walesa,
mimo swojej aktualnie niewielkiej popularnosci w kraju, bedzie
kandydowal.
Te wet za wet i odplacanie sie pieknym za nadobne
to sa polityczne rozgrywki i przepychanki.
Styl ten dominuje ostatnio sposob rzadzenia w Polsce.
A stawka jest wysoka, pisze p. Perlez, bo:
zwyciestwo bylych komunistow daloby im kontrole nie tylko
parlamentu ale i prezydentury, cementujac ich kontrole polityczna
kraju.
Pani Perlez, jak zawsze, pisze powsciagliwie, delikatnie, pozwalajac
czytelnikowi wyciagnac wlasne wnioski. Mnie wydaje sie, ze moglaby
zatytulowac swoj artykul, oczywiscie tylko ze wzgledu na okolicznosc
swiat,
Polska Szopka.
A pisalem kiedys z zalem o smierci teatrzyku <>
Boczkowskiego...
W <> z 15.01.95 p. Perlez pisze pod tytulem: "Polski minister spraw
zagranicznych, adwokat przystapienia do NATO, ustepuje":
Po jego dymisji Polska jest bez ministra spraw zagranicznych
i bez ministra obrony.
P. Olechowski, ktory poprzednio pracowal w Banku Swiatowym w
Waszyngtonie oraz w Narodach Zjednoczonych w Genewie, jest ekonomista.
Mowi plynnie po angielsku -- nieczesta umiejetnosc u przedstawiciela
aktualnego rzadu -- i
jest znany w kraju i na swiecie z niezmordowanego
urabiania Zachodu i prob zmiany jego ambiwalentego stosunku do
perspektywy objecia swymi strukturami Europy Wschodniej.
Zrezygnowal zas ze stanowiska, podkreslajac ze:
Moim odczuciem jest, ze rzad nie pragnie uczynic i nie uczyni
aktywnie i przekonywujaco tego, co ja uwazam za sluzace interesowi
narodowemu: najszybszego mozliwego przystapienia do NATO i do
Wspolnoty Europejskiej.
Jane Perlez przypomina nam, ze nominacja p. Longina Pastusiaka jako
ministra obrony [Pastusiak wlasnie zrezygnowal z ubiegania sie o to
stanowisko skarzac sie na "kampanie insynuacji i pomowien, rowniez zza
granicy" -- wiadomosc z <>, przyp. red.]
jest oznaka sposobu myslenia p. Pawlaka w dziedzinie
polityki zagranicznej... Za rzadow komunistycznych p. Pastusiak
napisal caly szereg ksiazek atakujacych Stany Zjednoczone i NATO.
Polacy, pisze p. Perlez, "sa za zwrotem ku Zachodowi" i oceniaja
rezygnacje p. Olechowskiego jako "powazna porazke". Andrzej Wroblewski,
redaktor <>, tygodnika finansowego, powiedzial:
[Olechowski] zakotwiczyl Polske blizej Zachodu, Wspolnoty
Europejskiej i NATO. Jego rezygnacja nie oznacza, ze jestesmy
ciagnieci w strone Wschodu; raczej, ze jestesmy odpychani od
Zachodu.
<> donosi tez, ze:
Prezydent Walesa, ktory mianowal Olechowskiego jako ministra
spraw zagranicznych w polowie 1993 roku, powiedzial, ze akceptuje
rezygnacje.
tkg
________________________________________________________________________
Z cyklu Oskarzenia i Kalumnie
Janusz Mika (mika@ph.und.ac.za)
WIADOMOSCI Z BUSZU CIAG DALSZY
==============================
Jak donosilismy juz na lamach <>, wsrod Polakow mieszkajacych
w tej samej prowincji, co i moj przyjaciel, nastapil tzw. rozlam. Fakt
ten powoduje gleboki niepokoj u niektorych czlonkow polskiej
spolecznosci. Gdyby sie ktos dziwil temu, skad ten niepokoj, niech sie
zastanowi nad historia polskiej emigracji. Od samego poczatku swego
istnienia byla to zawsze (lub prawie zawsze) emigracja o charakterze
nieslychanie patriotycznym. Polak nie wyjezdzal, aby poprawic sobie swoj
los, Polak wyjezdzal, aby dalej walczyc o wolna Polske. Tak bylo za
czasow Wielkiej Emigracji w pierwszej polowie XIX wieku, tak tez bylo
przez caly okres, w ktorym Polska jeczala pod jarzmem komunizmu. Ci, co
nie jeczeli, niechetnie sie teraz do tego przyznaja. Polskie osrodki
emigracyjne mialy wazna role polityczna do spelnienia w sytuacji, w
ktorej wladze krajowe robily wszystko, legalnymi i nielegalnymi
sposobami, aby utrudnic dzialanie polskim przywodcom emigracyjnym. W
tych warunkach bylo rzecza najwazniejsza utrzymanie jednosci wsrod
Polakow, a wszelkie dzialania nie autoryzowane przez oficjalne
organizacje polonijne traktowano jako zdrade interesow narodowych.
Teraz wszystko sie zmienilo, Polska jest wolna, demokratyczna i
samorzadna. Wolno nawet policji pobic rosyjskich podroznych obrabowanych
przez gangsterow, tez zreszta rosyjskich. Niektorzy moga twierdzic, ze
znow jestesmy pod wladza komunistow, ale nawet jesli to prawda, to
stalo sie tak na zyczenie glosujacej wiekszosci, ktora na szczescie za
pare lat bedzie znow miala szanse wyrazic swoja opinie. Tak to juz jest
z ta nieszczesna demokracja, ze za glupote zarowno politykow jak i
elektoratu placic trzeba przez pare lat, az do nastepnych wyborow.
Miejmy tylko nadzieje, ze obie strony w procesie wcielania w zycie
demokracji w Polsce, tzn. wybierajacy i wybierani, beda stopniowo coraz
madrzejsi. Najblizszym sprawdzianem beda wybory prezydenckie.
Nie tylko krowy niechetnie zmieniaja poglady, ludzie tez, tak ze nie ma
sie co dziwic, ze wiekszosc dzialaczy emigracyjnych dalej ma, we wlasnym
mniemaniu, wielka patriotyczna misje do spelnienia. Zwykle sprowadza sie
to do organizowania akademii ku czci rozmaitych bitew i powstan,
przewaznie przegranych, bo tak sie jakos sklada, ze nigdy nie udalo nam
sie zwyciezyc w zadnym powstaniu. Za swoje glowne zadanie nasi dzialacze
wciaz uwazaja utrzymanie wsrod Polakow jednosci.
Wspominalismy juz o istnieniu u nas grupy rozlamowej, skupionej wokol
czlonkow poprzedniego Zarzadu Stowarzyszenia, ktorzy podali sie do
dymisji jeszcze w polowie 1993 roku. Wkrotce dysydenci utworzyli Klub
Technika i rozpoczeli, ku oburzeniu wszystkich patriotycznie myslacych
Polakow, dzialalnosc rozlamowa. Raz urzadzili wieczor dowcipow
zydowskich, innym razem, w porozumieniu z rozlamowcami z sasiedniej
prowincji, sprowadzili do nas Jana Pietrzaka wraz z towarzyszaca mu
Magdalena Zawadzka. Ale najgorsze to bylo zorganizowanie i to juz drugi
rok z rzedu wieczoru spiewania koled w jednej z miejscowych restauracji.
Ktos z Panstwa moglby pomyslec, ze nie ma w tym nic zlego i ze kazdy, w
dowolnym miejscu i w dowolnym towarzystwie, ma prawo spiewac koledy na
wieksza chwale Boza. Nie zapominajmy jednak, ze wspolne spiewanie koled
ma tradycje uswiecona wieloletnim obyczajem i od niepamietnych czasow
nalezy do jurysdykcji wladz oficjalnych organizacji polonijnych. Tak
wiec, jak Panstwo widza, kryzys w naszej polskiej spolecznosci trwa, a
Polacy, ktorych, jak wiadomo, cechuje niepokorny duch i brak szacunku do
wladz, wciaz opowiadaja sobie nielegalnie dowcipy i spiewaja koledy bez
przyzwolenia zwierzchnosci.
W tej sytuacji nie zdziwi chyba Panstwa to, ze obecny Zarzad
Stowarzyszenia przezywa kryzys. Zgodnie ze statutem Zarzad powinien
liczyc co najmniej piec osob. Niestety jakis juz czas temu az trzy osoby
podaly sie do dymisji i na placu walki o polskosc pozostal jedynie
Prezes wraz z malzonka, ktora pelni podwojna funkcje Sekretarza i
Skarbnika. Niektorzy twierdza, ze to bardzo dobrze. Jako swiezo
upieczeni obywatele kraju kapitalistycznego wiemy, ze najlepiej w tym
ustroju prosperuja przedsiebiorstwa rodzinne. Mozna sadzic, ze Zarzad
rodzinny bedzie tez dzialac lepiej niz grono ludzi obcych sobie i, jak
to Polacy, zwykle ze soba skloconych.
Tym optymistycznym akcentem konczymy nasza korespondencje z buszu. Mamy
jeszcze tylko drobna sprawe do Czytelnikow, ktorzy pamietaja moze, ze w
poprzednim tekscie skarzylismy sie na elektronicznego chochlika. Wciaz
nam sie daje we znaki i za kare chyba za nasze wymadrzanie sie na temat
bezokolicznikow zamienil nam <> na <>. Przysiegamy na
wszystkie swietosci, ze w tekscie przeslanym do Redakcji tego bledu nie
bylo.
JAM
------------------------------------------------------------------------
Poniewaz operujemy w <> i nie istniejemy na papierze, wyzej
wspomnianego chochlika trudno przylapac na goracym uczynku. My ze swej
strony zapewniamy, ze <> nadeszlo jako <>, a
pozostawilismy ten dosc oczywisty (teraz!) blad zapewne z obawy przed
przerabianiem Januszowi Jego slow, jak to poprzednio sie przydarzylo.
J.K_ek
________________________________________________________________________
Magazyn Gazety Wyborczej, 18.10.1994
Michal Ogorek
ENCYKLOPEDIA OGORKA: POLAK
==========================
Polak -- osoba, ktorej najlepiej powodzi sie wtedy, kiedy znajduje sie w
opresji, natomiast najgorzej jest jej wowczas, kiedy wszystko dzieje sie
z nia normalnie. Ucisniety staje sie duma, zachwytem i natchnieniem
Europy, a nierzadko i calego swiata; Polak w polozeniu normalnym zaczyna
wszystkich mierzic. Znajdujac sie pod jakims jarzmem, jest wdziecznym
odbiorca przeterminowanego masla, a po swoim uwolnieniu staje sie jego
obrazonym dostawca.
Powstania w Polsce upadaly nie tylko z tego powodu, ze gdyby zdarzylo
sie jedno zwycieskie, wszystko by sie skonczylo i nie byloby juz
mozliwosci wzniecania nastepnego, ale i dlatego, ze pozwalalo to Polakom
blyszczec.
Polak w opalach jest doktorem Jekyllem Europy, natomiast Polak zwyczajny
jest jej panem Hydem. Kazda poprawa losu od razu go degraduje.
W kazdej sytuacji rzecza niemozliwa dla Polaka jest sie podporzadkowac.
Dlatego jest dla niego lepiej, gdy ma do tego powod. Biurokracja w
Polsce polega na czyms odwrotnym niz w swiecie: urzednicy zalatwiaja
jedynie sprawy, ktorych nie mozna zalatwic, natomiast nie zalatwiaja
tych, ktore moga.
Zaden Polak nie zostanie nigdy dobrym trybem w maszynie, w kazdym razie
na pewno nie tym, ktorym ma byc, tylko ewentualnie sasiednim. W Polsce
nie moze sie nic kleic i skladac do kupy -- jest to nawet niechetnie
widziane -- poniewaz najwazniejsza rzecza jest byc niezaleznym. Kazdy
rzecznik przedstawia najpierw swoje prywatne, a dopiero potem
stanowisko, ktore reprezentuje.
Wszyscy zaznaczaja swoja daleko posunieta rezerwe wobec tego, co tworza.
Praca nie czyni z Polaka pracownika. W Polsce pracuja osoby prywatne.
Zaden Polak nie jest w stanie zrozumiec Amerykanow, ktorzy na jedno
klasniecie w piatek po poludniu potrafia przestac byc zapracowani, a
zaczac byc rozbawieni, i nastepnie skonczyc to w wyznaczonym czasie.
Polacy bawia sie raczej w pracy, a skoro tylko wyjada na piknik, zaraz
przystepuja do zajec zawodowych.
Trzezwa ocena sytuacji nie zdaje w Polsce egzaminu. Wskazywalaby ona, ze
aby poprawic swoj los, najlepiej jest przestac byc Polakiem. Jednak
najwieksza groza przejmuje kazdego Polaka wlasnie mysl, ze moglby byc
kims innym. Najwieksza kleske poniosl producent kakao, pokazujac reklame
sugerujaca, ze po jego wypiciu wyrasta sie na wielkiego Murzyna.
Natychmiast wszystkie matki przestaly podawac dzieciom kakao. O wielkie
odszkodowanie wystapila pewna Polka w Ameryce z powodu tego, ze w
szpitalu omylkowo obrzezano jej syna. Polak nie oddaje dobrowolnie na
zmarnowanie ani jednego kawaleczka polskosci.
------------------------------------------------------------------------
Haslo powstalo na zamowienie niemieckiego radia Sueddeutsche Rundfunk
do cyklu satyrycznych autoportretow Europy.
________________________________________________________________________
Andrzej Gorbiel jest mlodym informatykiem/dziennikarzem z
Krakowa. Prowadzi dodatek informatyczny w <>, napisal
takze ksiazke o Windows.
Andrzej Gorbiel (A.Gorbiel@ga-wyb.krakow.pl)
NA OBRAZ I PODOBIENSTWO
=======================
"Komputer wysysa z czlowieka dusze" -- takie zdanie uslyszalem niedawno
w Radiu Mariackim. Jakos nie moglem przejsc obojetnie obok tego
stwierdzenia i to pomimo, iz nie jestem w stanie ani zakwalifikowac go
do kategorii oczywistych zabobonow, ani tez nie zamierzam podpisywac sie
pod tym obiema rekami. Dziwi mnie nieco, ze podobny poglad wyraza
publicznie ksiadz, ktory zapewne wierzy, ze dusza ludzka jest
niesmiertelna i niematerialna. Oczywiscie powinienem potraktowac to
zdanie jako gleboka metafore, jednak pierwszy obraz, jaki jawi mi sie
przed oczami, to swietlista smuga wydobywajaca sie gdzies z glebi mojego
mozgu, wciagana przez szczeline stacji dyskow do srodka stojacego pod
stolem komputera, wsysana, wkrecana i rozrywana na strzepy przez
wiatraczek wentylatora. Do kompletu brakuje tylko ksiedza odprawiajacego
nad ta scena egzorcyzmy i obficie chlapiacego mnie i monitor woda
swiecona. (Nawiasem mowiac, sen taki predzej, czy pozniej moze mi sie
przysnic -- kropienie komputera zalecal mi kiedys administrator sieci
jako remedium na sporadycznie wystepujace problemy z <>.)
Wielkie klamstwo
Komputer jest dla mnie zwyklym narzedziem pracy - niczym wiecej. Jest
takim samym narzedziem, jak srubokret dla elektryka, jak mlotek dla
kowala, jak olowek dla inzyniera... Nie wyobrazam sobie, zeby z ta
maszyna wiazal mnie jakikolwiek stosunek emocjonalny. Nie jest dla mnie
przedmiotem kultu, ani dumy. Nigdy o nim nikomu nie opowiadam. Moge go
wlaczyc i wylaczyc, kiedy zechce. Jesli zechce moge go w ogole nie
wlaczac. Pojawienie sie tego kawalka stali i krzemu nic nie zmienilo w
moim zyciu i nic sie nie zmieni, kiedy pewnego dnia zdecyduje sie go
pozbyc. Tylko, zeby bylo w tym choc troche prawdy!...
W poszukiwaniu tajemnicy zycia
Wizja komputerow przejmujacych kontrole nad calym swiatem to jeden ze
sztandarowych tematow katastroficznego <>. Dlaczego
boimy sie tego zelastwa? Dlaczego potrafi ono tak zafascynowac? Nie da
sie ukryc, ze od czasu maszyny Turinga, ludzkosc probuje zmienic ten
prosty matematyczny automat w quasi-inteligentny twor, wykreowany "na
obraz i podobienstwo" czlowieka. Zabawic sie w stworce... Niektorym
wielkim szalencom wystarczala mozliwosc odbierania zycia, dzis chca je
dawac. Moze wlasnie tego grzechu pychy nie moze darowac radiowy ksiadz.
Wszystko zmierza do coraz wiekszego upodabniania dzialania maszyny do
sposobu myslenia i komunikowania sie czlowieka. Poszczegolne ekipy
naukowcow wyposazaja bezduszny twor w oczy, uszy, glos, zdolnosc
czytania, rozumienia mowy, mowienia, a nawet grania i spiewania. Marzymy
o programach, ktore umozliwia komputerowi uczenie sie. Sztuczna
inteligencja coraz czesciej jest tansza niz ludzka.
Jeden genialny szaleniec...
Nie zamierzam nikogo straszyc wizja swiata rzadzonego przez maszyny --
jeszcze dlugo bedzie to chleb dla fantastow. Z drugiej strony podobna
przyszlosc nie wydaje sie az tak nieprawdopodobna. Skoro dzis tysiace
programistow (czesto amatorow) zabawia sie w pisanie wirusow, to jaka
mozemy miec gwarancje, ze podobny wirus umieszczony w lekarskim systemie
ekspertowym nie stwierdzi u nas dla kawalu raka mozgu zamiast zwyklej
grypy, ze trzynastego w piatek nie wlaczy sie czekajacy tylko na te
okazje kawalek kodu i nie skieruje samolotu na Antarktyde zamiast na
Okecie. Wlasciwie, jakie mamy podstawy do powierzania losow swiata
programistom. Jesli jeden z nich postanowi efektownie odejsc, pociagajac
za soba piec miliardow istnien, to naprawde moze byc ciezko fakt taki
wykryc i mu zapobiec. Ludzie szaleni czesto sa bardzo inteligentni,
skrupulatni i konsekwentni. Jesli o kolejnym Wielkim Wybuchu decyduje
jedna z miliona linii oprogramowania duzego systemu, to kto bedzie w
stanie to sprawdzic?
Czemu wysysa?
Dajmy spokoj tym ponurym wizjom. Co bedzie, to bedzie... Zastanawia
mnie, co szczegolnego pociaga ludzi do tego diabelskiego wynalazku. W
konczacym sie stuleciu bylo kilka innych wynalazkow, ktore w istotny
sposob zmienily nasz styl zycia. Nie wszystkie z nich staly sie
przedmiotem wyraznego kultu -- zabierajac wielu spory kawalek zycia nie
na traktowanie ich jako narzedzie pracy, lecz na zglebianie samej ich
istoty, badz spedzanie z nimi czasu w sposob malo sensowny. Mysle, ze sa
przynajmniej jeszcze dwa wynalazki, ktore potrafia niebezpiecznie
uzaleznic: samochod i telewizja. Najsilniej jednak uzaleznia komputer.
Szukajac przyczyn tego zjawiska, trudno przejsc obojetnie obok graczy i
hackerow -- uzytkownikow, ktorzy do komputera podchodza w sposob
(delikatnie mowiac) nie do konca zdrowy.
Kosmiczne robactwo
Zjawisko nastolatka, ktory cale swoje kieszonkowe zostawia w automacie
pozwalajacym mu rozpruwac na ekranie kosmiczne robactwo istnialo juz pod
koniec lat siedemdziesiatych. Pojawienie sie domowych komputerow i
ogromnego przemyslu gier obrocilo je w problem kliniczny. Co lepszego
dal komputer? Na pewno nie mniejsza ilosc wyrzucanych pieniedzy. Dal
jednak o wiele wieksza rozmaitosc. Gre mozna w kazdej chwili wymienic na
inna. Proste gry zastapione zostaly przez gry przygodowe, strategiczne.
Na ekranie zamiast ruchomej kreski pojawil sie zywy bohater. Byl taki,
jak my sami w naszych marzeniach: piekny, madry, silny i niesmiertelny.
To my powodowalismy, ze stawal sie zywy, ze przezywal codziennie nowe
przygody. Bez nas bylby tylko kawalkiem martwego kodu. My dawalismy mu
wlasna dusze.
Coraz blizej idealu
Hacker -- slowo, ktore nabralo nieco pejoratywnego znaczenia, w swiecie
prawdziwych hackerow okresla kogos, kto posiadl ogromna wiedze na temat
uzywanego przez siebie systemu, kogos, kto czesto z chorobliwa
dociekliwoscia zglebia kazdy jego szczegol, kto zna odpowiedz na kazde
pytanie i potrafi rozwiazac nierozwiazywalne problemy. Hackerem zwykle
nie jest ten, kto komputerami zajmuje sie zawodowo. Prawdziwym hackerem
jest kompletny amator -- hobbysta, samouk, ktory samodzielnie zdobyl
wieksza wiedze, niz czesto reprezentuja fachowcy. Pierwsi hackerzy
pojawili sie wraz z pierwszymi komputerami domowymi, choc pelno dzis ich
takze przy wielkich stacjach Unixa. Co ich pociaga? Nie pieniadze i nie
czysta, idealistyczna nauka. Mysle, ze tym czyms jest zlozonosc. Pamiec
mojego peceta moge wypelnic na 2 do potegi 64 miliony sposobow. To
naprawde niewyobrazalna liczba! Atomow w obserwowalnej czesci
wszechswiata jest zaledwie 2 do 95-tej. Liczba stanow w jakich moze
znajdowac sie komputer, liczba wszystkich mozliwych do napisania
programow (nieskonczona!), liczba stanow tych programow kojarza mi sie z
jednym -- z ludzkim mozgiem. Jesli dostrzegamy podobienstwo pomiedzy
pamiecia czlowieka -- powiazaniami neuronow, a pamiecia maszyny --
zerami i jedynkami w poszczegolnych bitach, zauwazmy jeszcze jedno,
staramy sie coraz bardziej zblizyc mozliwosc pamieci komputera (liczby
stanow) do mozliwosci ludzkiego mozgu, ktore jak na razie sa duzo
wieksze. Czyli znow na obraz i podobienstwo...
Wirtualna rzeczywistosc, rzeczywiste dinozaury...
Skoro usilujemy za wszelka cene wypelnic tranzystory czyms, co
przypomina ludzka swiadomosc, pozostaje postawic pytanie, czy wkladajac
w to wlasna dusze, nie pozbywamy sie jej -- kawalek po kawalku. Obawiam
sie, ze moze tak byc. Nie nalezy traktowac komputera inaczej niz mlotka.
Nie wolno nam pozwolic, aby stal sie on przedmiotem swoistego kultu. Nie
nalezy go wpuszczac w te dziedziny, ktore powinny pozostac ludzkie. Mam
nadzieje, ze za pare lat komputerowo wygenerowane fraktale nie zastapia
malarstwa abstrakcyjnego, ze oparta na statystycznej analizie naszych
upodoban wyliczona przez maszyne muzyka nie zastapi geniuszu zywych
kompozytorow. Wole slyszec w dzwiekach instrumentu ulomna ludzka reke
niz perfekcje robota. Wole przymykac oko na zeza prawdziwej aktorki, niz
ujrzec pewnego dnia wygenerowane przez komputer trojwymiarowe bostwo.
(Dinozaury natomiast lepiej niech nie opuszczaja cyfrowej, wirtualnej
rzeczywistosci.) Nie chcialbym, aby sens poznawania, samodzielnego
poszukiwania wiedzy odebraly mi programy, ktore natychmiast udziela
odpowiedzi na kazde postawione pytanie. Jesli takie zjawiska stana sie
powszechne, bedzie to dowodem, ze komputer rzeczywiscie wyssal z nas
dusze. Na razie chyba nie jest tak zle... Donioslosc najwiekszego
wynalazku dwudziestego wieku przejawia sie dla mnie dokladnie w jednym
-- jest to udana maszyna do pisania. Niewiele wiecej! Czasem tylko, gdy
uswiadamiam sobie, jak wielki kawalek zycia wyssal ze mnie komputer, mam
ochote zrewanzowac sie za wszystko, co nie wyszlo tak, jak chcialem -
roztrzaskujac jego popielata obudowe o rownie szary betonowy bruk. Ale,
co winna jest ta drobina krzemu -- ziarnko galaktycznego piasku?
------------------------------------------------------------------------
Trzy bity informatyka dyzurnego. Osobisty jest ten felieton i dosc
konserwatywny jak na mlodego profesjonaliste, mlodszego ode mnie o
pokolenie. To i komentarz bedzie osobisty. Bo ja, prosze szanownych,
komputerowiec jestem. W uniwersyteckim zakladzie informatyki pracuje,
studentow informatyki ucze, rzadko cos napisze poza tym. Ale wcale tak
nie bylo, a dwadziescia lat temu, gdyby ktos mi powiedzial, ze
przehandluje swoja wiedze o kwantowych mechanizmach produkcji czastek
przy wysokich energiach, na jakies tam rachunki lambda drugiego rzedu,
czy inne rzemieslnictwo komputerowe, to bym sie w glowe pukal az by
dudnilo. Az tu pewnego dnia obudzilem sie w innej skorze.
Mniejsza o powody, sam nie znam wszystkich. Ale rzeczywiscie gnebilo
mnie od dawna pytanie, czy wyssalo ze mnie te dusze, czy nie? Pozwole
sobie przypomniec historyjke, ktora juz kiedys opowiadalem.
Instalowalismy kiedys w Instytucie Fizyki UJ terminal Odry 1305
(informuje mlodziez, ze byla to calkiem polska maszyna, klon angielskiej
ICL 1900, pracujaca pod systemem operacyjnym George III). Maszyna
znajdowala sie w podziemiach, koncowka na czwartym pietrze. Winda byla
jak zwykle nadpsuta. Osoby, ktore fizycznie zajmowaly sie instalacja
dobrze sie nagonily. A potem nasz kolega, ktory na wszystko Oko Mial,
mial nam pokazac jak sie tego uzywa. No wiec tu wcisnac, tam wycisnac,
to swiatelko ma sie zapalic, drugie zgasnac, terminal ma zaburczec i
system ma sie przedstawic: "This is George III. Please login".
I nic nie dzialalo! Technicy biegali, analitycy systemowi (byl kiedys
taki zawod) kleli i krecili mlynkami modlitewnymi, kolega Odpowiedzialny
tlumaczyl, ze przejsciowe trudnosci, itd. i ze zaraz. Swiatelka gasly,
zapalaly sie, a maszyna ani mru.
W koncu nizej podpisany wyrzekl historyczne slowa: "zaczekajcie, ja to
zalatwie". Podszedlem do terminala, cos tam powciskalem i napisalem na
klawiaturze: "This is George Karczmarczuk". Zaburczalo, zamrugalo i
terminal odparl: "This is George III. Please login".
*Po prostu ten szlachetny gentleman brytyjski czekal, az ktos mu sie
przedstawi najpierw!*
Ale moja zona miala inna interpretacje, stwierdzila, ze najwyrazniej
moja dusza juz odchodzi od czlowieczenstwa, a zbliza sie do tych, tam,
druciskow, co mozna stwierdzic po latwosci komunikacji z jednymi i
drugimi.
Zakonczmy jednak akcentem bardziej serio. Otoz wydaje mi sie, ze glowna
atrakcja komputera jest to, ze jest uniwersalnym narzedziem do
modelowania. Ze kazdy moze wytworzyc na nim nowa rzeczywistosc, w
dodatku (na ogol) posluszna. Ze mozesz komus wreszcie cos rozkazac, a on
cie poslucha!! Moze ktos z Czytelnikow zachce siegnac do pewnej ksiazki
<>, cokolwiek zapomnianej ostatnio ze wzgledow
politycznych, mianowicie do <> Lema. Juz tam, wtedy,
mozna odczytac te filozofie.
Bac sie, ze programy zastapia czlowieka w nauce, w sztuce? Phi!, przeciez
tych mozliwych fraktali jest nieskonczenie wiele. Ulomny artysta
znajdzie odpowiedni estetyczny algorytm i stworzy dzielo wcale nie
martwe. Jedyna roznica miedzy nowym artysta a starym jest taka, ze stary
machal pedzlem i nie potrafil wyjasnic dlaczego, a nowy wezmie jakis
matematycznie dziwaczny proces rekursywny i nie bedzie w stanie wyjasnic
dlaczego. Programy odpowiadajace na pytania naukowe zamiast brodatych
profesorow? No to brodaty profesor bedzie wpierw musial odpowiedziec na
pytanie jak te druciska zaprogramowac. To tez nauka.
Aktorzy poruszajacy sie miedzy plastikowymi i drewnianymi atrapami na
planie filmowym, czy miedzy markerami, ktore pozniej zastapi sie synteza
graficzna -- jaka to roznica? Czy blizszy nam jest stolarz heblujacy
bukszpryt statku piratow, a dalszy programista, ktory zrobi to NURBSami?
Mnie jest wszystko jedno.
Nie, zadne takie. Nic ze mnie mojej (watpliwej) duszy nie wysysa. Jedyny
rzeczywiscie parszywy skutek tej calej komputeryzacji to to, ze czlowiek
sie mniej rusza, tyje i oczy mu sie psuja. Na pohybel!! Jurek K_uk
________________________________________________________________________
Jurek Krzystek
SZOSTAKOWICZ W METROPOLITAN OPERA
=================================
Niewiele oper zdolalo tak rozbudzic emocje jak <> Dymitra Szostakowicza i zadnej bodaj nie spotkalo to z powodow
calkowicie pozamuzycznych (po namysle, znalazloby sie kilka innych, n.p.
<> Verdiego).
Skandal wokol opery mial tlo czysto polityczne. Po dwoch latach sukcesow
skomponowanego w latach 1930-32 dziela, zarowno w ZSRR jak i na swiecie,
przedstawienie zaszczycil obecnoscia sam Jozef Stalin. Jego wyjscie
przed koncem przedstawienia nie pozostalo niezauwazone. Niedlugo potem
ukazal sie niepodpisany artykul redakcyjny w <>, jeden z
tych, o ktorych wiedziano, ze pisal je sam Stalin, a w nim kazdy mogl
przeczytac druzgocaca krytyke wszystkich bez mala aspektow dziela, od
zdegenerowanej muzyki poczawszy, na wydzwieku ideologicznym skonczywszy.
Stalin, jak wiadomo, byl wszechstronny i rownie dobrze znal sie na
muzyce, co na jezykoznawstwie.
Jak wielkim szokiem musialy byc dla kompozytora te wydarzenia mozna
sobie wyobrazic przypominajac ich date: 1936, poczatek Wielkiej Czystki.
Artykul redakcyjny w <> o podobnym tonie byl na ogol
zwiastunem rychlego aresztowania i lagru, jesli nie gorzej.
Szostakowiczowi nic sie w koncu nie stalo, ale ile sie najadl strachu,
to tylko on sam wiedzial (i czesciowo opisal w pamietnikach).
A przeciez krytyka ta byla na wskros niesprawiedliwa. Kompozytor swym
dzielem zaspokoil istniejace zapotrzebowanie, a byla nim bezlitosna
krytyka i drwina ze spoleczenstwa burzuazyjnego z jego podwojna
moralnoscia i hipokryzja. Takie bylo jedno z zalozen artystycznych
modernizmu, do ktorego to nurtu zaliczala sie owczesna tworczosc
Szostakowicza, a <> w szczegolnosci. Kompozytor z
librecista, Aleksandrem Prejsem, pozamieniali nawet wiele watkow
oryginalnej powiesci Mikolaja Leskowa, ktora jest podstawa libretta, aby
glowna bohaterke, Katarzyne Izmailowa uczynic ofiara XIX-wiecznych
stosunkow spolecznych, a nie krwawa sadystka, jak jest w oryginale. W
operze pojawiaja sie sluszne politycznie postaci wiesniaka, wprawdzie
pijaka, ale i filozofa, oraz popa, ktory zre, pije i ugania sie za
dziwkami. Nie pomoglo: gwozdziem do trumny opery okazal sie
nieoczekiwany aplauz, z jakim przyjeto ja na Zachodzie, szczegolnie w
USA. Stalin byl zazdrosny i podejrzliwy: skoro tam sie opera podoba, to
znaczy przemyca jakies niecne tresci.
<> zostala zdjeta z afisza na lat prawie 50; jej kompozytor
ostracyzowany, niemal zaszczuty, nigdy juz nie napisal innej opery. Po
dziesiatkach lat powrocil do partytury, dokonal lagodzacych przerobek i
nadal jej nowy tytul: <>, od nazwiska glownej
bohaterki. Oryginalna wersja nie zaginela jednak i "wynurzyla sie" w
1979 roku na Zachodzie. Od tej pory dzielo ponownie swieci triumfy w
oryginalnym ksztalcie i pod pierwotna nazwa, zas nikt nie wykonuje
pozniejszej przerobki.
Akcja opery przedstawia autentyczna historie zony zamoznego kupca
Izmailowa i jego zony, Katarzyny, ktora znudzona pozyciem z mezem i
molestowana przez tescia--brutala, Borysa Timofiejewicza Izmailowa,
truje najpierw tego ostatniego, a pozniej, z pomoca mlodego parobka,
Sieriozy, morduje rowniez i meza. Podobnie jak u Szekspira, jedno
morderstwo pociaga drugie. Po kolejnych zabojstwach straszna para:
Katarzyna i Sierioza zostaje zdemaskowana podczas wesela i oboje zostaja
skazani na syberyjska zsylke. Podczas jednego z etapow, przy przeprawie
przez Wolge, Katarzyna topi nowa kochanke Sieriozy, o ktora jest
zazdrosna, i sama ginie rowniez. Brrr... Istny horror.
Przedstawienie w Metropolitan Opera w Nowym Jorku, ktore probuje
zrelacjonowac, jest dzielem zespolu na wskros miedzynarodowego. Rezyser
(Graham Vick), scenograf i choreograf wszyscy sa Anglikami. Spiewacy
miedzynarodowi, z silnym udzialem Rosjan i ogolnie Wschodniej Europy.
Caloscia dyryguje rdzenny nowojorczyk, James Conlon.
Glownym zalozeniem rezyserskim bylo przeniesienie akcji opery o niemal
100 lat wprzod: zamiast w Rosji carskiej rozgrywa sie ona za rzadow --
na oko -- Chruszczowa albo Brezniewa. Gdy unosi sie w pierwszym akcie
kurtyna, na scenie widzimy telewizor, w ktory wpatruje sie znudzona
Katarzyna, liche meble znane nam z epoki realnego socjalizmu, tudziez
samochod, o ile dostrzeglem, marki Moskwicz z moskiewskimi numerami
rejestracyjnymi.
Trick moim zdaniem jak najbardziej sluszny. Glowna rola opery mialo byc
<>, a kto sie w dzisiejszych czasach bedzie
gorszyl bezecenstwami popelnianymi za cara Aleksandra II? W kazdym razie
samochod na scenie, przez cala opere odgrywajacy zreszta wazna role,
znakomicie prowokowal publicznosc, jak rowniez krytykow, ktorzy (z
wyjatkiem <>) suchej nitki nie pozostawili na
inscenizacji. A na Moskwiczu sie bynajmniej nie skonczylo: w roznych
scenach opery pojawiaja sie jeszcze inne maszyny, na przyklad podnosnik
widlowy wwozacy na scene podwojne lozko, bardzo wazny rekwizyt w operze.
Z kolei chor jest przebrany za watahe elementow na pol kryminalnych, zas
sam Sierioza, dla ktorego i wraz z ktorym Katarzyna morduje malzonka,
jest ucharakteryzowany na <>, kryminaliste z obfitymi i
malowniczymi tatuazami.
Co do skandali: juz w 1935 roku na scenach amerykanskich pewne sceny
opery byly cenzurowane. W 1994 roku, jak widac, przynajmniej w Nowym
Jorku nie trzeba. Bardzo sugestywny seks na stole w rytm szalonego
galopu Szostakowicza, a zwlaszcza akompaniamentu <> puzonow
do dzis nie jest rutynowym elementem przedstawien operowych.
Slowo wiec o muzyce. Wasz korespondent zdazyl sie juz nieraz w
<> zadeklarowac jako konserwatywny w gustach.
Szostakowicza omijalem z daleka, sadzac, ze najlepszy byl zawsze w
parodii, pastiszach, przerobkach, a to troche za malo na wielkosc.
(Znakomitym przykladem szostakowiczowskiego pastiszu jest slynny marsz z
Symfonii Leningradzkiej, bedacy parodia marszu hitlerowskiego. Trafil
pozniej jako czolowka muzyczna do rodzimej <> z dzielnym Kapitanem Klossem.) Tendencje do ironii,
przedrzezniania jak rzadko gdzie ujawniaja sie w <>, kora
z zalozenia miala byc kpina i parodia na zmiane z tragedia. Pasuja
rowniez znakomicie do omawianej inscenizacji, rownie parodiujacej
klasyczna opere co i pop-art (nie wspomnialem jak dotad szczegolnie
kulminujacego momentu opery, kiedy zza kulisow wynurza sie kartonowa
piesc z napisem *ZAP*, niczym w <>, tyle ze pisanym
cyrylica).
A jednak sa rowniez w partyturze momenty wielkiego liryzmu, ktorym
przesycona jest zwlaszcza glowna bohaterka opery. Liryzm ten nie ma nic
wspolnego z melodyka, ale liryzmem byc nie przestaje. Moze wiec warto
posluchac uwaznie i bez uprzedzen jakiegos dojrzalego i nie
parodystycznego utworu Szostakowicza?
Partie Katarzyny Izmailowej wykonywala w Met Maria Ewing, znakomicie.
Obdarzona walorami zewnetrznymi niezbyt czesto spotykanymi u zawodowych
spiewaczek operowych (mowiac wprost, narazajac sie na zarzut seksizmu:
szczupla i atrakcyjna), glos ma imponujacy, a i aktorsko jest
przekonywujaca. Jezyk rosyjski -- wszystko spiewane jest w oryginale,
jak zawsze w Metropolitan, zas zadnych napisow nad scena nie ma --
opanowala bardzo dobrze. Znakomitym jej partnerem byl nie tyle Sierioza
(Wladimir Galuzin), co tesc, Borys Timofiejewicz, spiewany przez basa,
Siergieja Kopczaka. Dawno juz nie slyszalem tak wspanialego glosu na
scenie i z niecierpliwoscia czekam na przedstawienie <>, w ktorym Kopczak spiewa partie Komandora.
Bardzo dobre przedstawienie, a co do krytykow i publicznosci
nowojorskiej -- dali sie sprowokowac i o to chyba chodzilo.
________________________________________________________________________
Z cyklu: *kacik kulinarny*
Jurek Karczmarczuk
SOSY I. ALLEGRO MAESTOSO
========================
Dzisiejszy odcinek zostal zainspirowany przez pewien artykul
z polskiej prasy polonijnej. Artykul tamten byl przemowieniem pewnego
Amerykanina w trzecim pokoleniu, ktory podpisal sie *hrabia* i w swoim
przemowieniu nawoluje do odrodzenia polskiego honoru narodowego i kultu
heroicznych przedstawicieli polskiej szlachty. Nie mam zamiaru sie
wyzlosliwiac, naprawde, zupelnie nie o to chodzi. Pokiwalem tylko glowa:
jakze stabilne jest w naszej zachodniej cywilizacji to umilowanie
szlachectwa, symboliki, godnosci...
I przypomnialem sobie calkiem inne srodowisko i inna epoke. Przypomnial
mi sie Marie-Antoine Careme (1783--1833). Biedny chlopiec z licznej
rodziny, ktory zaczynal swa edukacje w wieku lat 10 od ulicy, i ktory
przez przypadek poznal podstawy sztuki kulinarnej. W wieku lat 16
zaczyna terminowac u Bailly'ego, jednego z najlepszych cukiernikow
paryskich. Oblizcie sie z nalezyta czcia, gdy bedziecie przchodzic przez
ulice Vivienne. Bailly sie zachwycil chlopakiem i kazal mu studiowac.
Nie byly to banalne studia, oj nie! Careme sleczy nad rysunkami
architektonicznymi w Gabinecie Rycin Biblioteki Narodowej, aby wzory zen
wziete uzyc nastepnie do <>, wielopoziomowych tortow
francuskich, przedmiotow szacunku i zazdrosci, podziwianych nawet przez
samego Pierwszego Konsula.
Kariera Careme'a byla oszalamiajaca. Przez 12 lat panowal nad kuchniami
Talleyranda. Byl ulubiencem dyplomatow, sluzyl ksieciu regentowi
angielskiemu, przyszlemu Jerzemu IV, wyslano go na dwor cara Aleksandra
I (skad przywiozl troche klasyki np. <> oraz <>,
pozwole sobie nie zaklocac oryginalnej transkrypcji...). Panowal czas
jakis nad stolami dworu wiedenskiego, a ostatnie lata zycia spedzil u
barona Rotschilda. Zmarl mlodo, w wieku 50 lat. Wydal kilka
fantastycznych ksiazek, teoretycznych i praktycznych, w szczegolnosci
niedoscigla <> (1833) w pieciu
tomach. Pisal w stylu majestatycznym, zapraszal czytelnika do stolow
krolow i cesarzy. Doskonale wyczul ten ped do arystokratyzmu, do Honorow
i Symboli w splesnialej demokracji Konsulatu. Byl parweniuszem, wiec to
Szlachetne Zarcie, swoj niebagatelny talent teoretyczny i praktyczny
wykorzystal jako bron osobista w swojej karierze. Zazdroscil np.
Brillat-Savarinowi jego znacznie szerszej wiedzy naukowej i ogolnej
oglady, wiec staral sie pokazac, ze w detalach kulinarnych nie ma sobie
rownych. Aleksander I wyznal kiedys Talleyrandowi: "mysmy nie umieli
jesc, dopiero Careme nas nauczyl!".
Careme byl pierwszym, ktory sklasyfikowal francuskie sosy i podal
ogolna ich "teorie". I tak przechodzimy wreszcie do tematu, czyli do
omowienia klasycznych sosow francuskich. Sama nazwa sosu pochodzi od
lacinskiego <>, czyli slony. Myslicie, ze jak wszystko w tej
branzy, sosy istnieja od zawsze? Moze, ale dopiero od XVII i XVIII wieku
mamy do czynienia z sosami klasycznymi, z majonezem, beszamelem,
Soubise, mirepoix itp. Omowmy wiec kilka bardziej znanych i uznanych.
Wybor jest oczywiscie arbitralny. Proporcje rowniez. Dzis pierwsza czesc
dluzszej calosci.
Beszamel
Zrodlo: Louis de Bechameil (1630--1703), <> Ludwika XIV,
praktycznie na pewno sam sosu nie wymyslil. Stopic 40 g masla w garnku o
*grubym dnie*, dodac 40 g maki i intensywnie mieszac/rozcierac na wolnym
ogniu. Ma byc gladkie, nie powinno sie zrumienic, choc winno byc
podgrzewane kilkanascie minut! Zdjac z ognia, ochlodzic nieco i wlac pol
litra (najlepiej goracego) mleka. Pogotowac, mieszajac intensywnie caly
czas. Dodac soli, pieprzu i -- klasyczny dodatek -- odrobine startej
galki muszkatolowej, ale jesli beszamel bedzie wykorzystany w potrawie o
wlasnym, charakterystycznym i ostrym smaku, to nie warto. Gotowanie jest
dlugie. Curnonsky twierdzi, ze poltorej godziny, ale nie szalejmy. W
kazdym razie minimum 20--30 minut. Jak sie pogotuje krocej, to nikt nie
bedzie strzelal, ale badzmy szczerzy -- to tak, jakby ktos Was przy
stole potraktowal "Waszmoscia", gdy tymczasem przysluguje Wam od trzech
pokolen tytul hrabiowski!
Jak wykorzystac ten sos, to inna sprawa. Wiekszosc wie o zapiekankach
pod beszamelem, ale to nie wszystko. Polecam lososia z rusztu polanego
tym sosem. Nawet zwykle brokuly mozna podac z beszamelem. Mozna dodac
smietany, zoltko i sto innych drobiazgow przeistaczajacych go w inny
sos, juz anonimowy (macie <>). Mozna podczas przygotowania
zasmazki dodac cebule. Mozna dodac pol lyzeczki cukru. Albo curry. Jest
tez pare wariantow klasycznych i nazwanych.
Tu nalezy wymienic przynajmniej sos
Soubise
marszalek Francji, Charles de Rohan, ksiaze Soubise, ktory chyba go nie
robil, tylko lubil). Soubise opiera sie na puree z cebuli. Ugotowac
cebule, powiedzmy cztery spore biale cebule na pol litra beszamelu,
dodac do zasmazki po roztarciu, albo nawet zmieszac z gotowym
beszamelem, ma sie dobrze polaczyc. Co z nim robic? Wasza sprawa. Ale
sprobujcie np. ugotowac pare jajek na twardo, pokroic i zalac tym sosem,
ktory winien byc dosc gesty. Od razu Was zaczna tytulowac baronem.
Inny klasyczny wariant to
Mornay
(nazwa niejasna, byl kiedys Charles de Mornay, pan du Plessis-Marlay,
zwolennik protestantyzmu i ekumenizmu za czasow Henryka Nawarskiego, ale
to chyba nie od niego. Z tamtych czasow to moze zachowaly sie jakies
interesujace napoje, ktore warzyla Medyceuszka...). Do pol litra
beszamelu dodac 50--80 g startego gruyere, ewentualnie bardzo drobno
startego parmezanu. Nie za duzo sera, bo moze sie skluszczyc. Po lekkim
ochlodzeniu dodac dwa zoltka. Bardzo dobry do zapiekanek, do podawania z
rybami. Zrobcie nalesniki z nadzieniem z uduszonych grzybow, na bardzo
gesto, i rozrzedzcie to nadzienie sosem Mornay. Nalesniki po zwinieciu
zalac jeszcze tym sosem i do piekarnika na 20 minut. Mozna jesc w
smokingu, choc bez zlotego lancucha na szyi. A do tych nalesnikow jakies
mlode biale wino, najlepiej lekko musujace (<>).
Aioli
(wzglednie, w starszej pisowni: ailloli). Nazwa pochodzi od <> --
czosnek i <> -- olej po prowansalsku. Jest to sos typu majonezu,
bardzo zacny i klasyczny, pochodzi z poludnia Francji. I mam klopot, bo
mam przed soba trzy przepisy, podobne, ale z roznymi proporcjami.
Sugeruje to, ze sos jest tolerancyjny. I to jest prawda, nie kazdy zdaje
sobie sprawe, ze czosnek jest znakomitym emulgatorem, ktory moze
uratowac niejedna winegretke i niejeden majonez od zwarzenia.
Obrac piec sporych zabkow czosnku i rozgniesc je bardzo drobno w
mozdzierzu porcelanowym. No, niech bedzie -- zmiksowac. Zmiksowac razem
z dwoma zoltkami, odrobina pieprzu i sola. Technika miksowania, czy
ucierania bywa rozna. Ja uzywam recznego miksera elektrycznego z nozem
zanurzanym w zewnetrznym, dosc glebokim naczyniu. No i jak przy
produkcji majonezu, dolewac cienka struzka olej o temperaturze
pokojowej. Sos winien zgestniec i zrobic sie gladki. Gdy zacznie sie
robic zbyt twardy przerwac natychmiast.
Poniewaz jest to sos typu ludowego, a nie zadne tam marszalki, wiec
istnieje tez w wariancie z dogeszczaczem: dodac duza lyzke gestego puree
ziemniaczanego. To nie jest zly pomysl, sos staje sie mniej tlusty.
Podaje sie go z ryba z wody na zimno, z burrida, salatkami, slimakami,
czy po prostu z wedlina. Ale, gdy jakis poludniowiec Wam wspomni o
<>, ktore sie degustuje dwa -- trzy razy do roku, to to
jest swiateczne danie, ktore wzbogaca sos o najrozmaitsze ryby gotowane,
w szczegolnosci dorsza (<>), kawalki gotowanej wolowiny i
baraniny, najrozmaitsze jarzyny (marchewka, seler, fasolka, kalafior,
buraki, <> itp.), a wszystko przyozdobione slimaczkami i
jajkami na twardo. No i jedzenie tego to jest Ceremonia.
Chateaubriand
Tak, jest taki sos tez. Posiekac drobno kilka ostrych szalotek, ma ich
byc duza lyzka, moze poltorej. Wlac 1 dl bialego wina i gotowac na
wolnym ogniu, az odparuje ponad polowa. Dodac ok 1.5 dl <> z
dodatkiem madery i znowu gotowac, az odparuje ok. polowy. Zdjac z ognia,
dodac 100 g masla i lyzeczke posiekanego estragonu. Doprawic paronastoma
kroplami cytryny i pieprzem z Cayenne. Znakomite np. do barbecue.
Trzeba wiec wyjasnic co to jest ow demi-glace. Otoz jest to sos miesny,
dlugo gotowane mieso wolowe z jarzynami, np. marchewka, ewentualnie z
pomidorem (mozna od biedy dac troche koncentratu) a potem jeszcze sam
plyn, w celu zageszczenia przez odparowanie. Niektorzy opieraja
demi-glace na tzw. wariancie hiszpanskim, ze zlociscie-brunatna zasmazka,
inni bez. Musi byc gesty. Robi sie go dlugo i nalezy *bezwzglednie* go
odtluscic przez schlodzenie przed zakonczeniem gotowania i zdjecie
tluszczu z gory. Specjalisci od dodatkow typu madery twierdza, ze nie
nalezy jej gotowac, wiec proponuje dodac ten kieliszek do gotowego
Chateaubrianda, albo wypic sama madere w trakcie, z nudow.
To jest koniec dzisiejszego odcinka. Czekaja nas jeszcze (kiedys) sosy
pomidorowe, rybne, inne pochodne majonezu, sosy na winie, sosy ostre,
czosnkowe, oraz sosy egzotyczne. Grunt, zebysmy zdrowi byli.
------------------------------------------------------------------------
Trzy kesy smakosza dyz. Najwyrazniej mam prostackie gusta, bo z wyzej
wymienionych moim zdecydowanym faworytem jest aioli. Przepis, ktory
stosuje, jest odwroceniem podanego powyzej: zaczynamy od puree
ziemniaczanego, ktore mieszamy ze zgniecionym/ poszatkowanym czosnkiem i
zoltkami jajek. Do tego dodajemy waska struzka olej, intensywnie
mieszajac. Proporcje ziemniaki: jajka determinuja koncowa gestosc sosu
-- im wiecej puree, tym oczywiscie gestszy i mniej tlusty. Pasuje
idealnie do ryb, ale zauwazylem domownikow, ktorzy konsumowali go po
prostu ze swieza bagietka. Warunek <>: trzeba lubic
czosnek. Mniam... J.K_ek
________________________________________________________________________
Maria Solarska (marisol@hanuman.if.uj.edu.pl)
ZACHARSKI I INNI -- LIST DO REDAKCJI
====================================
Szanowni Panowie,
Ostatnie <> przeczytalam dzieki znajomemu; nie jestem Waszym
subskrybentem i nie wiem jak dalece Wasze pismo reprezentuje Polonie,
zwlaszcza Amerykanska. Dociera ono pewnie i do innych czytelnikow. Po
przeczytaniu komentarza p. Jurka Krzystka o tym, ze mianowanie
Zacharskiego z perspektywy transoceanicznej wyglada na pure-nonsens i
sztubacka beztroske stwierdzilam, ze w artykule p. Salskiego i w
komentarzu redakcyjnym zabraklo <> perspektywy odmiennej
od tej transoceanicznej.
Juz zapomnialam szczegolow tego mianowania, mialo to miejsce w lecie,
(czy cykl wydawniczy <> jest naprawde az taki dlugi?) pamietam
jednak, ze protesty u nas byly bardzo glosne, sam prezydent Walesa
chodzil zly jak ul i naprawde nie potrzebowal inspiracji ze strony pana
Dutkowskiego, o ktorym mogl naprawde nie slyszec. W ogole wydaje mi sie,
ze aczkolwiek zrozumialam, ze Polonia kalifornijska jest zdenerwowana,
to nie rozumiem dlaczego wydzwiek artykulu jest taki, jakby polskie
wladze chcialy specjalnie tej Polonii dokuczyc. Wydaje mi sie to
cokolwiek nieskromne. Znacznie bardziej te wladze dokuczaja nam tu, w
kraju.
Gwarantuje Panom, ze w zadnym wypadku nie zakochalabym sie w p.
Zacharskim, gdyz cenie przyzwoitosc bardziej niz sprawne szpiegowanie, z
tego tez wzgledu jednak nie zakochalabym sie w p. Kuklinskim branym w
obrone przez p. Nowaka-Jezioranskiego. Obaj usilowali mnie sprzedac,
obaj sa dla mnie wstretni. Marzylabym o tym, zeby obu wyslac gdzies na
pustynie, dac im tylko jedna banke z woda, natomiast kazdemu wsadzic w
garsc rewolwer i niech to sobie zalatwia miedzy soba. Polonia
Amerykanska moze im kibicowac, ale ja nie chce i nie bede.
Nie rozumiem takze, co pan Brzezinski mial na mysli atakujac polskie
wladze, ze dla nich zimna wojna nie miala wymiaru moralnego. Nie
rozumiem nie dlatego, zebym uwazala, ze obie walczace ideologie byly
moralnie rownowazne, lecz dlatego, ze rakiety amerykanskie byly
skierowane nie tylko w Kreml, ale i w mojego jamnika, wiec moj jamnik ma
takie samo zdanie co do moralnosci obu rakiet i tych, ktorzy je
naprowadzaja. (Aczkolwiek prezydent Carter byl niewatpliwie moralniejszy
niz premier Pawlak w swietle ostatnich rewelacji brukowych, choc obaj sa
dla mnie rownie przystojni).
A bardziej serio: jesli o naszej polityce zagranicznej wypowiada sie
Departament Stanu, to takie demarche moga byc traktowane gorzej, jako
wyraz checi podporzadkowania polskiej polityki Stanom (czego nie tylko
byly komunista ma prawo nie lubiec), albo lepiej, jako danie wyrazu
niepokojowi, ze demokracja u nas nie zawsze odpowiada przyjetym na
Zachodzie standardom, co zreszta jest faktem. (Choc powtarzane jak
katarynka uprzejme ostrzezenia, ze przeciez Zacharskiego nie mozna
mianowac na zadne stanowisko, bo jak tylko pojedzie do Stanow, to go
wsadza do wiezienia, smiesza mnie tylko i sugeruja, ze ktos sie wyglupia
uwazajac Zacharskiego za naiwniaka).
Ale jesli wypowiada sie w tym duchu Polonia, a w dodatku grozi, ze jak
polski rzad dalej bedzie flirtowal z tamtym rudym, to oni sie zrzekna
roli swatki, to ja nie wiem, czy to swaty, czy tak zwane swaty
wschodnie, czyli handel zywym towarem. A w dodatku znalazlam w tekscie
jakies nieprzyjemne uwagi na temat prorosyjskiej, czy innej polityki
prezydenta Clintona i jego funkcjonariuszy. Ja nie mialam i nie mam
dokladnie nic do powiedzenia na temat polityki prezydenta USA, tylko
wydaje mi sie ze Polonia, czy jej republikanska frakcja, przy okazji
calej sprawy z p. Zacharskim piecze swoja wlasna, czysto lokalna
pieczen, ktora ma tyle wspolnego ze mna, co moj jamnik z nimi. Mimo to
nie napisze panu Nowakowi-Jezioranskiemu, ze jego stwierdzenie, iz nie
jestesmy wiarygodnym sojusznikiem, jest prowokacyjnym policzkiem
wymierzonym mojemu jamnikowi. On byl i bedzie wiernym przyjacielem
demokracji, choc nie lubi nawet demokraty, gdy ten mu nadepnie na ucho
jak spi.
Wiecej powodow do usmiechow i Wam i sobie w roku 1995 zyczy
Marysia Solarska
________________________________________________________________________
MUZYCZNY JUBILEUSZ
==================
Czytelnikow z Waszyngtonu, D.C. i okolic byc moze zainteresuje wiadomosc
o koncercie w wielkiej sali koncertowej Kennedy Center w wykonaniu
National Chamber Orchestra pod dyrekcja jej zalozyciela, Piotra
Gajewskiego. Koncert ten, majacy charakter jubileuszowy (dziesieciolecie
istnienia orkiestry) odbedzie sie 25 stycznia o godz. 20.00, a wypelnia
go nastepujace utwory:
- Mozart: Dwie arie koncertowe (Phyllis Bryl-Julson, sopran)
- Turina: Rhapsodia Sinfonica (Santiago Rodriguez, fortepian)
- Ibert: Concertino da Camera (Gary Louie, saksofon)
- Gerber: Koncert skrzypcowy (Kurt Nikkanen, skrzypce)
- Bach: Kantata nr 50 <>
(chor Washington Consort)
- Beethoven: II Symfonia
Slow kilka o dyrygencie: urodzony w Warszawie, wyjechal z Polski wraz z
rodzicami w 1969 roku. Ukonczyl konserwatorium w Cincinnati w klasie
dyrygentury, spedzil lato na festiwalu w Tanglewood (gdzie po sezonie
graja Filharmonicy Nowojorscy) jako Leonard Bernstein Conducting Fellow,
po czym zalozyl wspomniana wyzej profesjonalna orkiestre.
28-go lutego b.r. o godz. 16 Gajewski bedzie tez dyrygowal orkiestra The
Catholic University of America podczas ceremonii wreczania doktoratu
honoris causa tego uniwersytetu kompozytorowi Henrykowi Goreckiemu, zas
w maju ma prowadzic orkiestre Royal Philharmonic w Liverpoolu, W.
Brytania, wykonujac slynna juz III Symfonie tego tworcy.
J.K_ek
________________________________________________________________________
Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
spojrz@info.unicaen.fr
Adresy redaktorow: krzystek@k-vector.chem.washington.edu
(Jurek Krzystek)
karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk)
Stale wspolpracuja: mickey@ruby.poz.edu.pl (Michal Babilas)
bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
Copyright (C) by Jurek Krzystek (1995). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".
_____________________________koniec numeru 116_________________________